Kwestia zaufania. Recenzja "The OA" – tajemniczego serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
18 grudnia 2016, 19:03
"The OA" (Fot. Netflix)
Jeśli myśleliście, że debiut "The OA" niemal bez zapowiedzi jest dziwny, to znaczy, że jeszcze go nie oglądaliście. Bo okoliczności premiery nowego serialu Netfliksa to nic w porównaniu do jego treści.
Jeśli myśleliście, że debiut "The OA" niemal bez zapowiedzi jest dziwny, to znaczy, że jeszcze go nie oglądaliście. Bo okoliczności premiery nowego serialu Netfliksa to nic w porównaniu do jego treści.
Do tego, że Netflix niektóre swoje seriale promuje intensywniej niż inne, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Jednak premiery ogłaszane cztery dni wcześniej i bez jakiejkolwiek wcześniejszej informacji to już novum. Z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia w przypadku "The OA", którego widoczny poniżej zwiastun pojawił się w sieci kilka dni temu i był jedyną zapowiedzią tajemniczego serialu. Zapowiedzią, która nie powiedziała nam o tej produkcji zbyt wiele, bo treści ciągle mogliśmy się tylko domyślać.
Teraz, gdy "The OA" jest już dostępne, sprawa powinna być jasna, czyż nie? Delikatnie rzecz ujmując, nie do końca. Bo serial autorstwa duetu niezależnych filmowców – Brit Marling (która gra tu również główną rolę) i Zala Batmanglij – trudno jakkolwiek sklasyfikować. I nie chodzi mi tu tylko o zwykłą przynależność gatunkową, choć i ta nie jest jasna, ale proste stwierdzenie, czy "The OA" to produkcja warta oglądania.
Odpowiedź jest kwestią sporną, więc nie oczekujcie, że udzielę jednoznacznej, ale postaram się nieco rozjaśnić sytuację. Zacząć należy od punktu wyjścia serialu – tym jest niejaka Prairie Johnson (Marling), młoda kobieta, która wraca do domu po siedmiu latach tajemniczej nieobecności. Sprawa jest tym bardziej zagadkowa, że gdy dziewczynę po raz ostatni widzieli jej rodzice (w tych rolach Alice Krige i Scott Wilson) była ona niewidoma. Okoliczności odzyskania wzroku są jednak zagadką, podobnie jak i całe zaginięcie, bo Prairie odmawia rozmowy na ten temat zarówno z bliskimi, jak i władzami. No i nalega, by nazywać ją "OA". Miało być dziwnie i zdecydowanie tak jest.
A wierzcie mi, że to wszystko dopiero początek, bo kierunek, w jakim podąża serial w dalszej kolejności, trudno opisać tak, by zabrzmiało to sensownie. Warto tylko wspomnieć, że twórcy nie będą nas bezlitośnie trzymać w totalnej niepewności. Prairie szybko, bo jeszcze w pierwszym odcinku, zaczyna nam o sobie w szczegółach opowiadać, a jeśli domyślacie się, że nie będzie to zwykła historia, to trafiliście w dziesiątkę. Powiem jeszcze tylko, że nie jesteśmy jedynymi słuchaczami opowieści dziewczyny, bo "rekrutuje" ona piątkę miejscowych (czworo nastolatków i ich nauczycielkę) w sobie tylko znanym celu.
Opisywanie dalszych wydarzeń nie ma specjalnego sensu nie tylko dlatego, że to cała masa spoilerów, ale również z tego powodu, że nie wiedziałbym za bardzo jak to zrobić. "The OA" przyjmuje bowiem ciekawą postawę. Po przydługiej, nieco nudnawej i okrutnie nielogicznej ekspozycji rozpoczyna właściwą opowieść i diametralnie zmienia ton. Samej zmiany nie sposób przeoczyć, bo twórcy sygnalizują ją… czołówką. W 57. minucie pierwszego odcinka. Mimo wszelkich niestworzonych historii, jakie się nam tu przedstawia, to dopiero ten zabieg sprawił, że z zaskoczenia spadłem z fotela. No cóż, można i tak.
To oczywiście tylko szczegół, ale dobrze wpisuje się w ogólny klimat towarzyszący oglądaniu "The OA" – ten przywodzi bowiem na myśl słuchanie niestworzonej opowieści, co do której nie mamy bladego pojęcia, czy można wierzyć w jakikolwiek jej element, ale nie da się ukryć, że w jakiś sposób nas fascynuje. Serial Netfliksa wystawia widzów na swoisty test wiary, stając się dziwniejszym z każdą minutą. To, co początkowo wyglądało na kolejną historię o zaginięciu i odnalezieniu po latach, wkrótce skręca w zupełnie absurdalnych kierunkach. Co więcej, robi to niejeden raz. Miesza przy tym kilka rodzajów historii, przeskakując od mrocznego thrillera do baśniowej fantazji i swobodnie miksując ze sobą coś na kształt science fiction i nadprzyrodzonej wizji w newage'owym stylu.
Przyznaję, że jest w tym coś kuszącego, ale i potencjalnie niebezpiecznego. Z taką mieszanką bardzo łatwo przesadzić i sprawić, że intrygujący serial szybko staje się bełkotem nie do zniesienia. Choć "The OA" raczej (bo to kwestia nieco dyskusyjna) nigdy tej cienkiej granicy nie przekracza, to w wielu momentach ryzykownie na niej balansuje. Czyni to niego serial, do którego jak ulał pasują słowa: "oglądacie na własną odpowiedzialność". Bo nie zdziwi mnie ani trochę, jeśli wciągnie Was on bez reszty, ale w którymś momencie stwierdzicie, że oglądanie go było jednym z większych błędów w Waszym życiu. Rzecz w tym, że praktycznie nie sposób go uniknąć, nie sprawdzając samemu, w czym rzecz.
Bez wątpienia "The OA" nie przypadnie do gustu tym z Was, którzy cenią sobie precyzyjnie napisane scenariusze i historie, w których każdy, najdrobniejszy element ma znaczenie. Ten serial opiera się raczej na swego rodzaju "umowie" twórców z widzami – my dajemy im kredyt zaufania i nie zwracamy uwagi na setki bzdur na ekranie, a oni w zamian przyszykowują dla nas historię, przy której będziemy się świetnie bawić i której długo nie zapomnimy. Jeśli spełnicie swoją rolę i puścicie w niepamięć fakty, że "The OA" nie może się pochwalić nawet jednym solidnym charakterem, brakuje mu logiki, ciągle dręczy nas dialogami rodem z pamiętnika podstarzałego hippisa, a nade wszystko nie potrafi przejąć losami swoich bohaterów, to powinniście być zadowoleni również z reszty. Jeśli jednak wady serialu będą Wam nieustannie przeszkadzać, to prawdopodobnie nie dotrwacie do końca (a jeśli tak, to po nim zapewne eksplodujecie – ze złości lub ze śmiechu).
"The OA" na ten moment również wśród krytyków wywołuje skrajne opinie, co może potwierdzać słuszność netfliksowej strategii trzymania serialu w ukryciu niemal do ostatniej chwili. Produkcja, o której nic nie wiadomo, w naturalny sposób wzbudza zainteresowanie, a gdy dodamy do tego fakt, że po premierze jej treść jest nie mniej tajemnicza niż przed, mamy obraz serialu, którego twórcy zadbali bardzo uważnie o to, by towarzyszyła mu odpowiednia otoczka. Będąc złośliwym, powiedziałbym, że skupili się na tym bardziej niż na chwilami kulejącym scenariuszu. W gruncie rzeczy jednak nie mam na to ochoty, bo skłamałbym, mówiąc, że kontakt z "The OA" był dla mnie czymś szczególnie bolesnym.
Choć daleko mi do zachwytów, to muszę przyznać, że "The OA" nie jest produkcją obiektywnie złą. Serial momentami wygląda imponująco, w większości nieznana obsada spisuje się na tyle dobrze, na ile pozwala im scenariusz, a wyobraźnia twórców niewątpliwie zaskakuje. Podkreślam zwłaszcza to ostatnie, ponieważ po prostu cieszy fakt, że dla takich ludzi jak Marling i Batmanglij jest miejsce w telewizji. Tacy twórcy bez dwóch zdań wnoszą do niej coś niezwykłego. A że ta niezwykłość nie jest do końca satysfakcjonująca? Uznaję to za pierwszą próbę i czekam na kolejną.