Magiczne pożegnanie – recenzja finału "Rectify"
Marta Wawrzyn
17 grudnia 2016, 21:03
"Rectify" (Fot. SundanceTV)
Pożegnaliśmy na zawsze Daniela Holdena, jego rodzinę, przyjaciół i kumpla z białego pudełka obok. I cóż to było za pożegnanie – tylu emocji, wzruszeń i ważnych rozmów nie dostarczył w tym roku żaden inny finał. Uwaga na duże spoilery!
Pożegnaliśmy na zawsze Daniela Holdena, jego rodzinę, przyjaciół i kumpla z białego pudełka obok. I cóż to było za pożegnanie – tylu emocji, wzruszeń i ważnych rozmów nie dostarczył w tym roku żaden inny finał. Uwaga na duże spoilery!
Wśród niemal 500 seriali, które wypuszczane są co roku, z łatwością można wskazać kilkadziesiąt produkcji dobrych i bardzo dobrych. Trochę trudniej się robi, kiedy trzeba pod koniec roku wytypować dziesiątkę najlepszych z najlepszych. Ale przynajmniej z numerem 1 w tym roku nie będę mieć problemu. "Rectify" po raz ostatni nam udowodniło, że w erze telewizyjnych blockbusterów, gonienia twistów na Reddicie, liczenia ekranowych śmierci i licytowania się, kto przekroczy jakie granice, jest miejsce na historie, które potrafią powiedzieć coś nowego o człowieku. Historie, które sprawiają, że świat wokół nas zatrzymuje się choć na chwilę, a powiadomienia z Facebooka przestają mieć znaczenie. Historie, które są jak literatura piękna przeniesiona na ekran.
Nawet nie wiem, kiedy mi upłynęła ponad godzina z finałem "Rectify". Wiem, że to była i ekranowa magia, i emocjonalna podróż w przeszłość, przyszłość i przede wszystkim w głąb siebie. Wrażenie, że oto oglądamy po raz ostatni coś niezwykłego i wyjątkowego, towarzyszy od pierwszej sceny finałowego odcinka "All I'm Sayin'", która jest retrospekcją. Widzimy w niej Amanthę i Janet w domu, o poranku, tego samego dnia, kiedy Daniel po 19 latach został wypuszczony z więzienia. Córka patrzy w przyszłość, zaś matka myśli tylko o tym co stracone. Nie potrafią się spotkać w pół drogi, choć obie poświęciły całe swoje życie na tę samą walkę i obie chcą dokładnie tego samego.
Scena rozmowy matki z córką powtarza się w teraźniejszości i tym razem jest ona nie tylko stuprocentowo szczera, ale także nie pozostawia żadnych niedopowiedzeń. "Jesteś moją bohaterką, młoda damo" – mówi Janet do córki, ta zaś z tym nie dyskutuje, mówi jedynie, że nie jest już taka młoda. I są to bardzo ważne słowa, bo Amantha wreszcie może przestać czuć się jak chodząca porażka. Podporządkowała całe życie walce o brata, bo była młodą dziewczyną i wierzyła w moc szczęśliwych zakończeń. Dziś może z jednej strony być dumna z tego, że się udało, a z drugiej, zacząć nowy rozdział. Ten sam motyw przewija się znów podczas pożegnalnej sceny z Jonem. Ci dwoje przeszli bardzo długą drogę, razem wygrali i teraz mogą przejść do następnego etapu, już osobno.
Przepiękna jest scena, kiedy Jon już odjeżdża, a Amantha zostaje sama, na ganku rodzinnego domu. "Rectify" opanowało do perfekcji prezentowanie Abigail Spencer niczym dzieła sztuki, w zwiewnych sukienkach, z burzą czarnych włosów, zamyśloną miną i obowiązkowym papierosem w ręku. Nawet kiedy w grę wchodzą tak prozaiczne i psujące widok rzeczy, jak telefon przy uchu, magia nie znika, promyki słońca wciąż tańczą we włosach Amanthy, a po drugiej padają rzeczy ważne, jak na przykład podziękowanie za listy, które ta dziewczyna wciąż śle do swojego brata i które ten wciąż czyta.
W przypadku Janet, Teda i Teda Jr. przełom zaznaczony jest jeszcze bardziej dosłownie. Opatrzone wykrzyknikiem hasło "Ostatni dzień!" w sklepie z oponami to coś, co daje ulgę całej trójce i mówi wyraźnie, że mogą zacząć nowe życie. Odetchnąć może zwłaszcza młodszy Ted, który zrobił wiele, aby uratować resztki swojego na pierwszy rzut oka poukładanego życia, a na koniec i tak musiał skapitulować. Cokolwiek nie byłoby przed nim, taki dzień jak ten, kiedy postrzelił się w nogę, raczej już się nie powtórzy. Tak on, jak i Tawney zaakceptowali, że to już koniec ich wspólnego życia. Teraz może być tylko lepiej.
"To był błogosławiony dzień", "Życie jest dziś dobre" – mówią na koniec bohaterowie "Rectify" i nie mamy powodu, by im nie wierzyć. Choć Ray McKinnon wiele pozostawił w sferze niedopowiedzeń, nic nie wskazuje na to, żeby Daniel miał być winny tego, co się stało przed laty. W jego winę nie wierzy już nikt – ani szeryf, ani matka Hanny. Dostaliśmy wiele dowodów na to, że śledztwo zwyczajnie spaprano, zaś wiele różnych poszlak, w tym mina Chrisa podczas oglądania konferencji prasowej pani prokurator, wskazuje, iż to właśnie na nim spoczywa główna odpowiedzialność za gwałt i śmierć Hanny. Podobnie jak sam Daniel, możemy patrzyć w przyszłość z "ostrożnym optymizmem", bo choć zakończenie zostawiono w dużej mierze otwarte, w tym momencie nic nie już nie wspiera teorii, że główny bohater "Rectify" kogokolwiek zgwałcił i zabił. Jakkolwiek ta sprawa się nie zakończy, on pewnie zostanie całkowicie oczyszczony z zarzutów i za jakiś czas będzie mógł swobodnie wrócić do domu.
"Rectify" ma zbyt fascynujących bohaterów, byśmy poświęcali w recenzjach miejsce na zastanawianie się, ile w serialu jest komentarza społecznego. Ale niewątpliwie jest on tutaj obecny, choć bardzo daleki od nachalnego. Daniel Holden nie jest w stu procentach wymysłem scenarzystów, jest odbiciem czegoś, co rzeczywiście w Stanach Zjednoczonych się zdarza – wskutek tragicznych pomyłek i zaniedbań ze strony organów ścigania ludzie są skazywani na wiele lat więzienia, dożywocie, a nawet śmierć za przestępstwa, których nie popełnili. "Rectify" ani nie miesza się w politykę, ani nie edukuje ustawodawcy, po prostu opowiada historię zwykłego faceta z małego miasteczka w Georgii, którego życie – podobnie jak życie jego bliskich – zamieniło się w niepojęty koszmar, kiedy wylądował w małym, białym pudełku, gdzie miał czekać na wykonanie wyroku śmierci. Gdyby opowiadało ją w sposób bardziej dostosowany do potrzeb masowego widza, pewnie rozpoczęłoby debatę na temat kary śmierci. Obrało inną drogę i w efekcie częściej zastanawiamy się nad stanami wewnętrznymi bohaterów niż nad tym, jaką moc ma sam temat serialu.
To tylko uwaga na marginesie – nie chcę rozstrzygać, czy to wada, czy zaleta serialu, że znalazł sobie taką a nie inną niszę, decydując się iść pod prąd i wolno snuć swoją opowieść, zamiast powielać sztuczki znane z tych wszystkich kablówkowych seriali, które uważamy za "mocne", "przełomowe" i "najlepsze". Dla mnie to ogromna zaleta, ale też faktem jest, że "Rectify" ogląda garstka widzów, bo do reszty tak opowiadana historia zwyczajnie nie trafiła. A szkoda, bo widzowie ci pozbawili się wielu nieuchwytnych wrażeń. Czy znacie jakikolwiek inny serial, w którym bohater wpatrywałby się z taką intensywnością (i prawdopodobnie godzinami) w obraz skurczonego staruszka? Nie wspominając o pamiętnej scenie z poprzedniego sezonu z malowaniem basenu na niebiesko.
"Rectify" oddziałuje na widza równie skutecznie słowami, co obrazami, bo tak funkcjonuje umysł głównego bohatera serialu, który chadza sobie tylko znanymi ścieżkami. W jednej chwili potrafi zajmować się rzeczami superważnymi, jak listy ukochanej siostry, w drugiej przejść do albumu "Pussy Cats". A na pytanie szefa, czy go lubi, odpowiadać: "hm, a powinienem się nad tym zastanawiać?". Niezwykły jest Daniel Holden, niezwykły jest Aden Young, niezwykłe jest więc i całe "Rectify".
Ale po takim finale nie mamy powodu obawiać się, że ta niezwykłość sprowadzi Daniela na manowce albo będzie dla niego ograniczeniem w życiu. Nie, to, co zobaczyliśmy w tym sezonie, to jego wielkie odrodzenie. On sobie uświadomił, że chce żyć, że zasługuje na to, aby żyć, i ma prawo domagać się od życia czegoś więcej niż przerzucania pudełek różnej wielkości w magazynie. Nie wiemy, czym była ostatnia scena, z Chloe i dzieckiem – snem, fantazją czy nadzieją na przyszłość – mamy jednak prawo uważać, że Daniel za chwilę zacznie na serio swoje drugie życie i będzie ono "wypełnione cudami", jak chce Tawney.
Pośród wielu znakomitych scen, którymi wypełniony był finał "Rectify", znalazło się miejsce na jeszcze jedną retrospekcję. Wróciliśmy do więzienia, by stać się świadkami podróży w czasie i przestrzeni, magicznej i realnej jednocześnie, choć odbywanej wyłącznie w wyobraźni. Dowiedzieliśmy się, co Daniel czuł, kiedy Kerwina zabrano na egzekucję, i co czuli wszyscy, kiedy kogokolwiek prowadzono na spotkanie z katem. I że czasem w więzieniu zapadała cisza, która mówiła więcej niż jakiekolwiek wrzaski.
Patrząc na to, co z Danielem dzieje się teraz, nie ma się wątpliwości, że to co najgorsze już za nim. Ostrożny optymizm i patrzenie z nadzieją w przyszłość – to dał nam na koniec Ray McKinnon, choć oczywiście mógł zakończyć "Rectify" na sto różnych sposobów. Wybrał opcję, która z jednej strony nie należy do kontrowersyjnych (Daniel mógł okazać się winny albo niezdolny do przetrwania w prawdziwym świecie), a z drugiej, w której nie ma ani jednej fałszywej nuty. Finałowe sceny, włącznie z czymś tak przyziemnym jak oglądanie konferencji prasowej przez różne osoby, wypadły równie naturalnie co niespieszne wędrówki w poprzednich sezonach. Nawet błogosławiony dzień Tawney nie zabrzmiał fałszywie. To rzeczywiście był dobry dzień, zapowiedź lepszego jutra, podana bez lukru, choć mocno przyprawiona ciepłem, optymizmem oraz telefonami do i od przyjaciół.
Ani życie Daniela, ani nikogo z jego bliskich nie jest w tym momencie idealne, jednak wszyscy wydają się być wreszcie pogodzeni z tym, co mają. Małżeństwo Teda i Janet znów wygląda na solidne, zaś Teddy i Tawney podjęli dobrą decyzję, rozstając się. Amantha jako nastolatka raczej nie marzyła o tym, że po trzydziestce będzie menedżerką w lokalnym sklepie umawiającą się z dawnym kolegą ze szkoły, ale teraz wcale nie jest jej z tym źle (co nie znaczy, że na tym jej ambicje się skończą). Daniel ma pracę, grupę kolegów i jeśli zechce, to może zostać pisarzem, biegać z Chloe po łące albo robić cokolwiek innego. Wszyscy wreszcie wydają się mieć możliwości i nadzieję na lepsze jutro. To prawda, że ich przyszłość jest jedną wielką niewiadomą, ale jednocześnie Ray McKinnon nam podpowiada, że nie mamy powodu się martwić.
Serial, który uczył nas dostrzegania i celebrowania rzeczy małych, do końca pozostał sobą. I pozostawi po sobie pustkę, którą nie sposób będzie wypełnić, nawet w czasach kiedy telewizja oferuje dosłownie wszystko.