Troll, na którego zasługujemy. Recenzujemy finał 20. sezonu "South Park"
Andrzej Mandel
9 grudnia 2016, 15:03
"South Park" (Fot. Comedy Central)
Nie oszukujmy się, to nie był najlepszy sezon "South Parku". Do dawnej świeżości ma się tak, jak "Przebudzenie mocy" do "Nowej nadziei". Ale choć w finale nie wszystkie wątki dostały zamknięcie, to było warto oglądać 20. sezon. Spoilery.
Nie oszukujmy się, to nie był najlepszy sezon "South Parku". Do dawnej świeżości ma się tak, jak "Przebudzenie mocy" do "Nowej nadziei". Ale choć w finale nie wszystkie wątki dostały zamknięcie, to było warto oglądać 20. sezon. Spoilery.
Jedno trzeba przyznać: "South Park", mimo dwudziestki na karku, wciąż potrafi śmieszyć praktycznie tak, jak na samym początku. Oczywiście, przeszedł przez ten czas duże zmiany – Kenny nie ginie już od dawna co odcinek, a całość stała się serialem, a nie zbiorem osobnych odcinków. Jednak ta "serializacja" "South Park" być może właśnie się skończyła, na co może wskazywać tytuł odcinka: "The End of Serialization as We Know It". O tym, czy ten domysł jest zgodny z prawdą dowiemy się za rok, a tymczasem warto byłoby podsumować składający się z dziesięciu części długi odcinek, jakim był faktycznie 20. sezon "South Park".
Przede wszystkim w trakcie tego sezonu Trey Parker i Matt Stone musieli sobie poradzić z niespodziewanym wyborem na prezydenta Donalda Trumpa, czyli Pana Garrisona. Wyszli z tego obronną ręką, w końcówce wyszło to nawet śmiesznie (gdy Garrison reaguje na opis schematu kaskadowej reakcji trolli uwagą "tak mnie wybrano"), ale przy okazji uciekło im kilka innych wątków – w ogóle nie zamknięto wątku Clintonów, a i nostalgronka potraktowano po macoszemu.
Dość słabo wypadł też w tym sezonie Cartman, którego przemiana i relacja z Heidi były dość… nudne. Owszem, był za tym pomysł (przy okazji dostało się Muskowi i Space-X), ale gdzieś w tym zaginął cały Cartman, którego znamy i lubimy (do pewnego stopnia przynajmniej). Parker i Stone odcięli Cartmanowi w tym sezonie jajk i nawet parę końcowych trików tego nie zmieniło.
Na szczęście najważniejsze wątki zamknięto w finale. Dostaliśmy dobrze zrobione, wzajemnie łączące się wątki Kyle'a i jego ojca Geralda. Broflovscy naprawdę pokazali, na co ich stać. Fantastycznie wyszło kilka scen – ta, w której Kyle po kolei łączy się z kolegami, by dowiedzieć się, jak najskuteczniej obrażać czarnych, uchodźców i inne mniejszości, czy też ta, w której Kyle ucieka przed matką, jak prawdziwy twardziel. A do tego jeszcze ładna parodia "Gwiezdnych wojen" w wykonaniu Geralda (czyli ŁowcyZdzir42) i duńskiego premiera, który okazał się być takim Duńczykiem jak ja. Co prawda pierwsze skojarzenia mogły iść w stronę "Przebudzenia Mocy" (Parker i Stone wydają się być cięci na J.J. Abramsa), ale mnie się to bardziej skojarzyło z "Powrotem Jedi". Cóż, może po prostu jestem stary.
Kyle, wcielając się w ŁowcęZdzir42, uratował świat przed Trollface.com, tylko po to, by po resecie internetu wszyscy dowiedzieli się, że internet pozostanie taki sam, jak był. Druga szansa oznaczała, że ktoś znów wysłał zdjęcie fiuta i nazwał kogoś dupkiem. Twórcy "South Park" bezlitośnie nabijają się z tego, co robi sobie ludzkość sama – bo to my, a nie kto inny, wyżywamy się na sobie nawzajem, nie patrząc, czy to, co wydaje się nam być śmieszne, może dla kogoś innego śmieszne nie jest. Co nie znaczy, że nie było zabawnie patrzeć, jak Gerald naigrywa się z przeciwnika.
Przerażająco realnie wypada Garrison w roli Trumpa. Z jednej strony cyniczny manipulant, z drugiej łatwy do kierowania przez tych, którzy potrafią połechtać jego ego. Taki troll to kwadratu, który jest dokładnie tym, na co niektórzy zasłużyli.
Jestem ciekaw, jak "South Park" zaprezentuje się nam za rok i co znaczyły wydarzenia z finału 20. sezonu dla samego serialu. Czy może wrócimy do dawnych czasów, gdy "South Park" było zbiorem epizodów nie połączonych głównym wątkiem? Biorąc pod uwagę, że Stone i Parker trzymają się swojego sposobu robienia odcinków w ostatniej chwili, to mogłoby z jednej strony pomóc, bo nie ginęłoby tyle wątków, a z drugiej strony mnie osobiście formuła z głównym wątkiem sezonu jednak się podoba. Trzyma bowiem człowieka co tydzień przy ekranie i nie pozwala przegapić kolejnego odcinka.
To prawda, że mogłoby być lepiej. Ale daj dowolny bóg taką formę innym serialom mającym dwadzieścia lat na karku. "South Park" wciąż wychodzi obronną ręką i wciąż potrafi mieć świeże pomysły, jak pomysł apokalipsy za pomocą strollowania całego świata.