Korporacyjna apokalipsa. Recenzja "Incorporated" – nowego serialu o ponurej przyszłości
Mateusz Piesowicz
1 grudnia 2016, 20:02
"Incorporated" (Fot. Syfy)
Ostatnia już tej jesieni serialowa nowość od stacji Syfy różni się od poprzedników pod tym względem, że da się ją bez bólu oglądać. Choć obowiązkową pozycją nie zostanie, ma kilka wyraźnych zalet. Spoilery.
Ostatnia już tej jesieni serialowa nowość od stacji Syfy różni się od poprzedników pod tym względem, że da się ją bez bólu oglądać. Choć obowiązkową pozycją nie zostanie, ma kilka wyraźnych zalet. Spoilery.
Mamy rok 2074. Ziemia nie jest już tą samą planetą, co do tej pory – zniszczyły ją zmiany klimatyczne i globalne katastrofy, w wyniku których upadły całe państwa. Ich miejsce zajęły potężne korporacje. Ci, którzy dla nich pracują, cieszą się wygodnym życiem, cała reszta gnieździ się w ogromnych slumsach. Podobnym opisem z odpowiednimi modyfikacjami można by obdarować całe mnóstwo produkcji, które zalewają małe duże i ekrany w nieprzemijającej modzie na dystopijną wizję przyszłości. "Incorporated" nie zamierza się wśród nich niczym specjalnym wyróżniać.
W tym przypadku nie będę jednak narzekał na wtórność i mam ku temu przynajmniej dwa powody. Po pierwsze, gdyby mała oryginalność była jedynym problemem z serialami Syfy, pisanie o nich byłoby przyjemnością, a po drugie i istotniejsze, twórcy "Incorporated" postarali się, by ich serial miał dla widzów kilka niespodzianek. Zanim jednak do nich dojdziemy, trzeba jeszcze uzupełnić powyższy opis o bohatera – jest nim niejaki Ben Larson (Sean Teale), pracownik korporacji Spiga Biotech, który miałby całkiem udane życie z dobrą pracą, piękną żoną i niewieloma zmartwieniami, gdyby nie nękały go wspomnienia z przeszłości.
Nie będę podawał zbyt wielu szczegółów, ale też nie spodziewajcie się cudów – jasne jest, że nasz bohater skrywa przed bliskimi swoją prawdziwą historię, dla nikogo nie powinno też być zaskoczeniem, że zamieszana jest w to kobieta z jego poprzedniego życia. Fabularnie "Incorporated" to zestaw zgranych schematów uzupełnionych o garść klisz, które wspólnie mają opowiedzieć zgrabną historię. Niezbyt wymagającą, ale na tyle intrygującą, byśmy poczuli się zaciekawieni i dobrnęli do końca odcinka bez wznoszenia oczu ku górze i przeciągłego ziewania. Misja się udała.
Najwięcej zasług za to należy jednak przypisać nie głównej linii fabularnej, lecz towarzyszącej jej otoczce. Bo świat A.D. 2074 w oczach twórców "Incorporated" wygląda po prostu dobrze (choć może to nie do końca właściwe słowo, biorąc pod uwagę jego kondycję). Rzecz jednak w tym, że wizja ponurej przyszłości pojawiała się na ekranie już tyle razy, że nieco mi spowszedniała. Z zaskoczeniem przyjąłem więc informację o tym, że akurat tutejsza zaintrygowała mnie na tyle, bym chciał dowiedzieć się o niej więcej.
Warto w tym momencie wspomnieć, kto za to wszystko odpowiada. Są to hiszpańscy bracia Alex i David Pastorowie, którzy wcześniej stworzyli m. in. scenariusz do filmu "Klucz do wieczności" (w ramach ciekawostki dodam, że wśród producentów serialu figurują również Ben Affleck i Matt Damon). Mają więc już pewne doświadczenia w opowiadaniu o przyszłości, która w wielu miejscach niebezpiecznie przypomina rzeczywistość.
Oglądając "Incorporated", trudno pozbyć się wrażenia, że wszystko tam wygląda dość znajomo. Wielkie korporacje władające światem? Według miłośników teorii spiskowych to już ma miejsce. Wyraźnie rozgraniczeni ludzie podzieleni na lepszych i gorszych? Przykłady można by mnożyć. Jasne, że serialowy świat jest odpowiednio przerysowany, ale najważniejszy element, czyli zakorzenienie w rzeczywistości, udało się zachować. Bo jak tu nie pomyśleć o teraźniejszości, gdy słyszy się, że Kanada stawia na granicy płot w obawie przed rosnącą liczbą nielegalnych imigrantów ze Stanów?
Takie drobne elementy tworzą naprawdę niezły klimat i dobrze uzupełniają podstawowe informacje o świecie przedstawionym. Ten, jak już wspominałem, jest podzielony na wyraźnie rozgraniczone strefy. W Zielonej żyją pracownicy korporacji, w Czerwonej pozostali, którzy zostali sprowadzeni do roli podludzi. Ładnie wybrzmiewa kontrast miedzy nimi, gdy raz oglądamy efektowny świat przyszłości, by zaraz potem przenieść się do rzeczywistości przypominającej współczesne dzielnice biedy. Jeszcze raz podkreślam – nie jest to nic nowego, ale wykonane na tyle solidnie i pomysłowo, że trudno się przyczepiać.
Zwłaszcza że chwilami twórcy potrafią zaskakiwać. A to nowoczesnym zastosowaniem chirurgii plastycznej (pomysł wręcz jak z "Black Mirror" – trudno o większy komplement), a to specyficzną "windą" na wyższe piętra wieżowca. To oczywiście tylko detale, ale one właśnie sprawiają, że świat w "Incorporated" nie jest wydmuszką, lecz sprawia wrażenie autentycznego. Chciałbym to samo powiedzieć o bohaterach i ich historii, ale przynajmniej na razie trudno znaleźć w niej coś szczególnie wartego uwagi.
Losy Bena i jego tajemnice interesują raczej średnio (choć nie odmawiam im potencjału, coś może się z tego jeszcze urodzić), wprowadzone bez wielkiego polotu fragmenty, które powinny podnieść nam ciśnienie, również nie do końca spełniają swoją rolę. Nie chcę tu jakoś mocno narzekać, bo "Incorporated" nie wypada tragicznie, ma nawet kilka wyróżniających się postaci na drugim planie (Julia Ormond w roli złowrogiej teściowej głównego bohatera i Dennis Haysbert jako odpowiadający za ochronę sadysta), ale szukający wyrafinowanego scenariusza powinni raczej zwrócić wzrok w inną stronę.
Nie zapominajmy jednak, że mowa o serialu produkcji Syfy – już sam fakt, że obejrzałem go z zainteresowaniem i pewnie jeszcze do niego wrócę, to znacznie więcej, niż mógłbym się spodziewać. "Incorporated" nie wywróci świata science fiction do góry nogami, ale trzeba uczciwie przyznać, że jest serialem co najmniej solidnym, zapewniającym przyzwoitą rozrywkę i kilka pomysłowych rozwiązań. Jeśli lubicie pesymistyczne wizje przyszłości, to śmiało możecie sięgnąć po tutejszą. Pamiętajcie tylko, by nieco obniżyć wymagania, wszak nie każdy musi być nowym "Blade Runnerem".