Seksmisja w świecie zombie. Recenzja 6. odcinka 7. sezonu "The Walking Dead"
Marcin Rączka
28 listopada 2016, 22:59
"The Walking Dead" (Fot. AMC)
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Spadająca oglądalność "The Walking Dead" to efekt zaskakująco przeciętnego poziomu odcinków w obecnie emitowanej serii. Najnowszy odcinek pt. "Swear" tylko to potwierdza. Uwaga na spoilery!
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Spadająca oglądalność "The Walking Dead" to efekt zaskakująco przeciętnego poziomu odcinków w obecnie emitowanej serii. Najnowszy odcinek pt. "Swear" tylko to potwierdza. Uwaga na spoilery!
Na samym początku krótkie pytanie ode mnie – recenzenta. Czy bez wstępu do nowego odcinka "The Walking Dead" bylibyście w stanie przypomnieć sobie, że w szóstym sezonie Tara i Heath opuścili swoich towarzyszy z Alexandrii i wyruszyli na poszukiwania? Bo przyznaję szczerze, że ja o tej dwójce zapomniałem zupełnie. Tym bardziej zdziwiło mnie, że twórcy serialu postanowili oprzeć na ich historii zupełnie osobny wątek i poświęcić na niego aż 50-minutowy odcinek.
Jestem zdecydowanie przeciwny zasadzie dzielenia fabuły na konkretnych bohaterów, ale w 7. sezonie scenarzyści wyraźnie zaczynają przesadzać. Policzmy: w premierze i w czwartym odcinku zaserwowano nam główny wątek związany z Rickiem i konsekwencjami zadzierania z Neganem. W międzyczasie pokazano nam, co dzieje się z Carol i Morganem (wprowadzając do serialu Królestwo), odwiedzono Daryla w głównej siedzibie Zbawców, a także zahaczono o Wzgórze i będącą w kolejnej żałobie Maggie. W praktyce to cztery niezależne historie, powiązane ze sobą w mniejszym lub większym stopniu. Dla scenarzystów okazało się to jednak zbyt mało. Budowanie wielkiego uniwersum świata po apokalipsie zombie trwa w najlepsze, a "Swear" wprowadza do serialu kolejną grupę – tym razem wyłącznie płci żeńskiej.
Aby było ciekawiej, scenarzyści "Swear" nie byli w stanie zamknąć wątku Tary w standardowej długości odcinka. Trwał on o 10 minut dłużej, niż standardowo, a w praktyce – o ponad 20 minut za długo. Dłużył się niemiłosiernie, jak najgorsze i najbardziej rozczarowujące odcinki trzeciego czy czwartego sezonu produkcji AMC. Uważam, że po tylu latach nauki i pracy, twórcy powinni wyciągnać ze świata "The Walking Dead" dużo więcej! Tego typu historie oglądaliśmy już wielokrotnie. Drugoplanowy osamotniony bohater(ka) trafia do nowej społeczności, dowiaduje się o niej kilku mniej lub bardziej istotnych rzeczy, a następnie wraca do swojej grupy. Schemat utrzymany. Odcinek odbębniony, za który dodatkowo nie trzeba płacić najważniejszym gwiazdom.
Wiecie, co w siódmym sezonie "The Walking Dead" zaskakuje mnie najbardziej? Że bohaterowie, na których opiera się ten serial od samego początku, na ekranie pojawiają się zadziwiająco rzadko. Rick wystąpił w dwóch odcinkach (plus z epizodem przed tygodniem), podobnie Daryl. Carol i Morgan dotychczas widziani byli raz. Niestety, systematyczne "oczyszczanie" obsady z wyrazistych nazwisk sprawia, że twórcy muszą pisać historię pod Tarę i Heatha. Bohaterów kompletnie obojętnych przeciętnemu widzowi "The Walking Dead", a jednocześnie postaci, które w żaden sposób nie zostały w produkcji AMC odpowiednio zarysowane. Przez ostatnie kilka sezonów nie urzekła mnie ich historia, więc trudno, bym na "Swear" patrzył inaczej, niż krytycznie.
Bo nowy odcinek "The Walking Dead" (podobnie jak ten sprzed tygodnia) okazał się kolejnym zapychaczem, tylko delikatnie podkręcającym uniwersum serialu. Kiedyś produkcja AMC była serialem mocno kameralnym. Systematycznie poznawaliśmy kolejne miejscówki, jak Woodbury czy Alexandria. Dziś z kolei mamy w serialu całą ekipę Zbawców z Neganem oraz kilkanaście mniejszych lub większych posterunków. Ponadto wiemy, jak funkcjonuje Królestwo i jak tchórzliwie zarządzane jest Wzgórze. Jakby tego mało, "Swear" wprowadza do serialu grupę kilkudziesięciu kobiet, ukrytych w lesie i funkcjonujących w koczowniczym trybie życia.
W pewnym momencie odcinka Tara słusznie zapytała: "gdzie są wszyscy mężczyźni?". Odpowiedź, którą później otrzymaliśmy okazała się tak naprawdę najlepszym elementem odcinka. Przypomniała kolejny raz o okrucieństwie Zbawców i Negana. To tylko ich przywódca mógł wpaść na tak okrutny pomysł, jak rozstrzelanie wszystkich mężczyzn i chłopców powyżej dziesiątego roku życia. Nie kupuję jednak fragmentu o ucieczce tak dużej grupy kobiet z obozu pracy, która umknęła Neganowi i jego ludziom, a także łatwości, w jakim kobiety są w stanie się ukrywać, a jednocześnie gromadzić u siebie spory arsenał broni.
Prawdą jest, że im więcej tego typu mniejszych grupek, które zadarły ze Zbawcami, tym większa szansa dla Alexandrii i Ricka na poszukiwanie sojuszników w walce z Neganem. Problem w tym, że bliżej niedookreśloną osadę pełną kobiet traktuję jako wrzuconą do serialu na siłę. Być może pojawiła się w komiksach, być może nie. Nie wiem, nie czytałem, ale wiem za to, że nie powinno porównywać telewizyjnego "The Walking Dead" do obrazków rysowanych przez Roberta Kirkmana. Oczywiście wprowadzenie nowej grupy nie było przypadkowe i prędzej czy później kobiety okażą się przydatne. Na pewno scenarzystom, ale czy widzom?
Chciałbym każdego tygodnia podchodzić do "The Walking Dead" z dużą taryfą ulgową, bo poprzedni sezon pokazał, że w tej historii wciąż tkwi sporo życia. Dziś jednak nie mam zamiaru chwalić tego serialu, bo z trudem znajduję w nim zalety. Produkcja AMC zaczyna mieć wyraźny problem z formą i jestem przekonany, że większości ona zwyczajnie przestanie odpowiadać. Coraz bardziej rzucają mi się też w oczy niedoróbki w efektach specjalnych. "The Walking Dead" to nie jest "Gra o tron" czy "The Crown". To produkcja, której nakłady finansowe są dużo mniejsze, niż w przypadku najdroższych telewizyjnych hitów. A mimo to efekty specjalne z piaskiem wysypującym się (razem z zombiakami) z ciężarówki wyglądały jak w serialu z 2000 roku.
Do końca emisji pierwszej połowy siódmego sezonu pozostały jeszcze dwa odcinki. I bardzo z tego powodu się cieszę. Zapewne okażą się one lepsze, a może nawet dużo lepsze od "Swear", ale przyczyna tego rzeczy będzie prosta: skupią się na Ricku i Neganie, czyli na głównym wątku "The Walking Dead". To on jest w stanie jeszcze mnie przy tym serialu utrzymać. Historia Tary i Heatha tego nie zrobi i dobrze byłoby, gdyby scenarzyści w końcu to zrozumieli.