Manipulacja doskonała. Recenzujemy finał 1. sezonu "Belfra"
Marcin Rączka
27 listopada 2016, 23:42
"Belfer" (Fot. Canal+)
Dziesięć tygodni emisji, jedna ofiara, kilkunastu podejrzanych i tytułowy belfer usiłujący dociec prawdy. Kto zabił Asię Walewską i czy zakończenie spełniło pokładane oczekiwania? Uwaga na spoilery!
Dziesięć tygodni emisji, jedna ofiara, kilkunastu podejrzanych i tytułowy belfer usiłujący dociec prawdy. Kto zabił Asię Walewską i czy zakończenie spełniło pokładane oczekiwania? Uwaga na spoilery!
Bez względu na ocenę ostatniego odcinka i fabularne potknięcia w trakcie całego sezonu, dziś serial "Belfer" nazywać możemy hitem polskiej telewizji. Może nie tej ogólnodostępnej, zachwycającej się rolnikiem szukającym żony czy też ludźmi bez talentu, który próbują zaistnieć na szklanym ekranie. Canal+ to obok HBO najpopularniejsza telewizja premium" za której dostęp każdy z nas musi płacić. "Belfer" to również pewnego rodzaju produkt premium kierowany do konkretnej widowni, dla której wyznacznikiem dobrego serialu nie jest "M jak miłość", a "Rodzina Soprano" lub "Miasteczko Twin Peaks".
O tym, jak wielki zasięg ma "Belfer", świadczy m.in. fakt, że podczas pierwszej emisji na Canal+ ogląda go średnio 300 tys. widzów, a w trakcie całego tygodnia liczba ta wzrastała nawet do 0,5 mln. O produkcji głośno jest w mediach społecznościowych, a tuż przed finałem wymowny tweet wrzucił na swoim koncie na Twitterze Robert Lewandowski.
No dobra to kto? #Belfer pic.twitter.com/5OMy2NUfPa
— Robert Lewandowski (@lewy_official) 27 listopada 2016
Chyba nawet sami twórcy produkcji nie spodziewali się, że produkcja z Maciejem Stuhrem w roli głównej odbije się aż tak szerokim echem. Bo mimo intrygującego klimatu, dobrze napisanych bohaterów i poprawnie skonstruowanej historii, w trakcie sezonu dało się odczuć fabularne zgrzyty. "Belfer" zaczynał być męczący w drugiej połowie sezonu, ponieważ zbyt nachalnie podrzucał fałszywe tropy. W niewielkich Dobrowicach podejrzanym mógł być każdy. Zarówno pani Zosia z monopolowego, jak i mający problemy z alkoholem dziennikarz Lesław czy nawet wychowawczyni klasy, do której chodziła ofiara. Dziś jednak o mylnych tropach już nikt nie pamięta, bo finał "Belfra" ostatecznie odpowiedział na proste pytanie: kto odpowiada za śmierć Aśki Walewskiej.
Wiecie, co w finale "Belfra" zaskoczyło mnie najbardziej? Jego konstrukcja. Mijała dziesiąta minuta odcinka, później kwadrans, pół godziny, a o głównym wątku, czyli o śmierci Asi – najważniejszej tajemnicy skrywanej przez scenarzystów – nie zająknięto się ani razu! Twórcy potrzebowali czasu i kilku istotnych scen, by domknąć mniej istotne wątki. Mowa tutaj choćby o Oli, dla której olimpiada z języka polskiego nie skończyła się dobrze, ale też o biznesmenach na czele z Moldendą i Kumińskim, którzy ostatecznie mogli zapomnieć o kontrakcie ze Szwedami. Krok po kroku w dość subtelny, ale stanowczy sposób historia Dobrowic i bohaterów, których poznawaliśmy przez ostatnie tygodnie dobiegała końca.
Pozytywnie odebrałem też fakt, że cliffhanger z poprzedniego, dziewiątego odcinka nie okazał się kolejnym "pustym" tropem w poszukiwaniu mordercy. Julka Molenda nie była widoczna w pierwszej połowie "Belfra" zbyt często, ale okazało się, że to ona w dużej mierze odpowiadała za całe zamieszanie. I nie chodzi tutaj tylko o romans z Kusiem, ale też o kluczowy wątek w całej historii. Finał produkcji Canal+ rozpoczął się tak naprawdę na cmentarzu, w momencie gdy Grzegorz poprosił Pawła o pomoc w sprawie siedzącej w areszcie córki, uruchamiając domino wydarzeń, które zatrzymało się dopiero w Warszawie, w skromnych progach mieszkania Zawadzkiego.
Przesłuchanie w areszcie śledczym poszło dość gładko i okazało się dobrą podkładką pod ostatnią w tym serialu retrospekcję. Widzieliśmy, jak Kijana i Szrek znęcają się nad Asią, widzieliśmy też, jak Julka odcięła jej część włosów. Niby wszystko jasne, ale jednak nie do końca. Twórcy scenariusza – Jakub Żulczyk i Monika Powalisz – przeciągnęli całą historię do granic możliwości, odkrywając tą najważniejszą twarz sprawcy całego zamieszania dopiero na samym końcu. Nieskromnie przyznam, że Ewelinę jako osobę stojącą za tym wszystkim typowałem już w piątek, w tekście zapowiadającym finał "Belfra". Wspominałem, że to naprawdę inteligentna dziewczyna, a dziś okazało się, że jednocześnie perfekcyjna manipulatorka, która była w stanie doprowadzić do śmierci kilku osób z zawiści i zazdrości.
Patrząc z perspektywy prostego polskiego widza – taki rozwój wypadków i takie zakończenie jest całkowicie udane i satysfakcjonujące. Tuż po odcinku przejrzałem szybko Twittera i utwierdziłem się w przekonaniu, że widownia w zdecydowanej większości taki rozwój wypadków "kupiła". No i nie ukrywajmy – scena w szkole, kiedy to od Eweliny odwrócili się dosłownie wszyscy, była piękną klamrą zamykającą całą historię. Tutaj nie potrzeba było akcji CBŚ, aresztowania Eweliny czy jakiegoś czynu samobójczego. Bohaterka zginęła z własnej broni, ostatecznie pogrążając się w rozpaczy. A teraz przypomnijcie sobie scenę, w której pojawiła się u oficera CBŚ i próbowała oczyścić się z zarzutów, informując o wizycie Kumińskiego u Lesława. Mocne, prawda? I nie głupie!
Przyznaję, że przed emisją ostatniego odcinka obawiałem się, że twórcy mogą ten finał zepsuć. Po polskich serialach można spodziewać się wszystkiego (np. zakończenia "Paktu", pamiętacie?). Dlatego też uważam, że ekipie tworzącej "Belfra" należy się szacunek. Nie jest łatwo w naszym kraju zrobić mocny serial kryminalny z wyrazistymi postaciami, naturalnym (by nie napisać – wulgarnym) językiem, a jednocześnie gęstą atmosferą podsycaną każdego tygodnia. I nawet to ostatnie "Belfrowi" nie udawało się zawsze. Były momenty, gdy z niektórych wątków zwyczajnie się śmiałem. Z Zawadzkiego wpadającego w odwiedziny do Kaliningradu czy z pomocników Kusia, którzy byli tak przerysowani, iż momentami miałem wrażenie, że zaczną śmiać się sami z siebie do kamery.
Ale mimo to do "Belfra" wracałem każdego tygodnia, bo historia była wystarczająco mocna i angażująca. Oglądanie produkcji Canal+ w niedzielny wieczór stało się przez ostatnie 10 tygodni rytuałem, z którego nie chciałem rezygnować. A teraz pokażcie mi drugi taki polski serial, z którym macie podobnie. Scenariusz "Belfra" nie musiał być sztucznie koloryzowany przez twórców. Pokazał rzeczywistość taką, jaka jest. Niech za przykład posłuży moment, w którym stary Molenda katuje pasem swojego syna w barze na oczach swoich kumpli. Jakkolwiek groteskowo nie wyglądała ta scena (przypominam, że odcinek wcześniej córka Molendy groziła mu pistoletem), to i tak miała jakiś charakter, a widz czuł osobistą satysfakcję, że wkurzający Jasiek w końcu dostał to, na co zasłużył.
Pozytywnie odbieram też podkładkę pod kolejny sezon. O tym, że powstanie, wiemy już od jakiegoś czasu. Zdjęcia ruszą lada chwila, a już teraz wiemy, że miejscem akcji będzie Wrocław i szkoła, z której w niewyjaśnionych okolicznościach znikają uczniowie. Prawdą jest, że Zawadzki minął się z powołaniem, o czym usłyszał od oficera CBŚ na początku finałowego odcinka. Nie ukrywam jednak, że o drugi sezon obawiam się z prostej przyczyny – Paweł staje się marionetką CBŚ, ale jednocześnie zmienia się jego motywacja do pracy. W Dobrowicach szukał zabójcy swojej córki. We Wrocławiu stanie się tak naprawdę policjantem działającym pod przykrywką. Scenarzyści wymyślili to całkiem przyzwoicie, ale jedno jest pewne – historia w drugim sezonie i jej ton będzie dużo inny, niż w obecnie zakończonej serii. Nazwijmy to: mniej osobisty. I bardzo dobrze, bo przecież nie chcemy oglądać powtórki z rozrywki, prawda?
Nie mam podstaw do tego, by nad "Belfrem" się pastwić. Tak jak wspominałem wcześniej – produkcja ta miała swoje lepsze i gorsze momenty, ale nie żałuję ani jednej godziny spędzonej z Zawadzkim i mieszkańcami Dobrowic. Mało tego – mam nadzieję, że tego typu seriali w polskiej telewizji powstawać będzie każdego roku więcej. Sukces "Belfra" i ogromne zainteresowanie tym projektem potwierdza, że w Polsce jest zapotrzebowanie na tego typu produkcje. No dobra, to gdzie ten zapowiadany polski serial od Netfliksa?