Jedna decyzja, multum konsekwencji. Recenzujemy premierowe odcinki 3. sezonu "The Affair"
Mateusz Piesowicz
22 listopada 2016, 22:02
"The Affair" (Fot. Showtime)
Sporo się zmieniło u bohaterów "The Affair" od czasu, gdy widzieliśmy ich po raz ostatni, ale jedno pozostało bez zmian. Przed wszystkimi piętrzy się masa problemów. Uwaga na spoilery z pierwszych dwóch odcinków.
Sporo się zmieniło u bohaterów "The Affair" od czasu, gdy widzieliśmy ich po raz ostatni, ale jedno pozostało bez zmian. Przed wszystkimi piętrzy się masa problemów. Uwaga na spoilery z pierwszych dwóch odcinków.
Niemal rok przyszło nam czekać, by ujrzeć konsekwencje pamiętnej decyzji, którą podjął Noah (Dominic West) w sądzie, by chronić dwie najbliższe sobie kobiety. Nic to jednak w porównaniu z trzema latami, jakie główny zainteresowany musiał spędzić za kratkami w następstwie przyznania się do zabójstwa Scotty'ego Lockharta. Po takim właśnie czasie spotykamy Noaha Sollowaya w premierowym odcinku 3. sezonu "The Affair" i na pierwszy rzut oka widać, że oto stoi przed nami zupełnie inny człowiek.
Na zapoznanie się z nim dostajemy aż nadto czasu, bo cała godzina opowiedziana jest z jego perspektywy, co ma swoje zalety, ale nie unika również wad. Bo Noah to, jak doskonale wiecie, postać mocno specyficzna, budząca ambiwalentne odczucia. Finał poprzedniego sezonu sprawił jednak, że teraz postrzegamy go głównie przez pryzmat podjętej wtedy decyzji. A to czyni go niemal bohaterem poświęcającym się dla dobra innych.
Dokładnie w ten sam sposób widział samego siebie Noah, przynajmniej chwilę po tym, jak trafił do więzienia. Jego rozmowa z Helen to prawdziwy pokaz dość tandetnej rycerskości i swego rodzaju dumy z własnego postępowania. "To nic takiego", "Ktoś musiał wziąć odpowiedzialność", "Nie chciałem niczego zostawić przypadkowi" – trudno odmówić odwagi i szlachetności, ale nie sposób pozbyć się wątpliwości co do motywów. Tym bardziej że czas pokazał, iż Noah bardzo się przeliczył.
Trzy lata nie minęły bowiem w mgnieniu oka, lecz nie dość że niemiłosiernie się dłużyły, to jeszcze całkowicie odmieniły naszego bohatera. Po wyjściu na wolność Noah jest niewyraźnym cieniem dawnego siebie. Co, a może raczej kto, doprowadził go do takiego stanu, będziemy się dopiero dowiadywać, ale widzieliśmy dość, by mieć pewność, że ostatnie miesiące były raczej koszmarem niż przygodą, na jaką szykował się Solloway. Koszmarem, który w dodatku ciągle trwa, bo nie da się ukryć, że Noah stracił na pobycie za kratami niemal wszystko. Poczynając od rodziny, poprzez szacunek, a kończąc na pracy i mieszkaniu.
Z jednej strony jest więc go żal, tym bardziej że w przeciwieństwie do większości bohaterów, znamy dokładne okoliczności, w jakich został skazany, a patrzenie na wrak człowieka, jakim się stał, nie należy do przyjemnych. Z drugiej jednak, ciągle tkwi w nim ten sam, arogancki typ, który jest w dużej mierze odpowiedzialny za całe zamieszanie. Pierwszy odcinek sezonu skupia się na Noahu właśnie po to, byśmy mogli sprawdzić, która część jego osobowości weźmie górę. Odpowiedź nie należy jednak do łatwych, bo sam Noah dokładnie nie wie, kim chce teraz być.
Odtrąca Helen, jedyną osobę, która trwała przy nim przez cały czas, nie zważając na okoliczności, ba, nawet każe jej czekać na swój powrót, po czym nie robi sobie z tego absolutnie nic. W pewnym sensie nawet zrzuca na nią winę za całą sytuację, choć wszystko było jego decyzją. Jakby tego było mało, serwuje nam jeszcze porcję absolutnie okropnego podejścia do kobiet, przyjmując pozę roszczeniowego samca i kwitując to jakże uroczym zdaniem: "Cenię kobiety. Uważam, że wszystkie jesteście wspaniałe". Cóż, może w jego głowie zabrzmiało to dobrze.
Nie znaczy to jednak, że Noah robi tu za jednoznacznie niesympatyczny charakter. "The Affair" nigdy nie stawiało jednoznacznych tez, pokazując, że świat rzadko kiedy bywa czarno-biały. Podobnie jest tym razem, bo pomimo wszystkich wad bohatera, wzbudza on zwyczajne współczucie. Ten facet naprawdę dużo przeszedł i choć łatwo przypiąć mu różnego rodzaju łatki, prawda o nim jest znacznie bardziej skomplikowana. W pewnym stopniu to pojmuje i jest tym wyraźnie zafascynowana jego nowa towarzyszka, Juliette Le Gall (Irene Jacob), ale sam fakt, że Noah ją odtrąca, świadczy o tym, jak bardzo ten człowiek się zmienił. Wyobrażacie sobie, by dawny Noah Solloway odrzucił zalecającą się do niego kobietę?
A to wszystko dopiero początek, bo w gruncie rzeczy nie dowiedzieliśmy się po pierwszym odcinku zbyt wiele. Przyjęcie tylko jednej perspektywy pozwoliło w dużym stopniu wczuć się w sytuację Noaha, ale odstawienie na boczny tor Helen i kompletne pominięcie pozostałych bohaterów sprawiło, że odczułem pewien niedosyt. Zaspokoiła go dopiero w pełni druga odsłona sezonu, która już w pół godziny przyniosła więcej emocji niż cała premiera razem wzięta. Nie ma w tym nic zaskakującego – wiemy już, że gdy na ekranie króluje Maura Tierney, można spodziewać się cudów.
I rzeczywiście, perspektywa Helen, w której cofnęliśmy się o rok, by zobaczyć, jak radzi sobie tkwiąca w zawieszeniu kobieta, nie rozczarowała ani trochę. To było "The Affair" w najwyższej formie, pełne emocji i pretensji, zarówno tych wypowiedzianych, jak i tych tylko unoszących się w powietrzu. Zmagania Helen z własnymi uczuciami wobec tkwiącego za kratami Noaha i robiącego za substytut udanego związku doktora Vica (Omar Metwally) to fascynująca relacja z życia, które nie bardzo wie, w jakim kierunku powinno się potoczyć.
Helen z jednej strony tworzy wokół siebie iluzję stabilności, ale nie wierzy w nią absolutnie nikt, włączając ją samą. Główny dyskomfort polega oczywiście na wiedzy, co naprawdę stało się ze Scottym Lockhartem. Konieczność ukrywania prawdy, przy jednoczesnym zmaganiu się z niesłusznymi pretensjami, jakie wobec Noaha żywią jego dzieci (w czym celuje zwłaszcza Whitney – trudno w to uwierzyć, ale ta dziewczyna jest chyba jeszcze bardziej nieznośna niż do tej pory), sprawia, że sytuacja Helen nie jest godna pozazdroszczenia. A komu jak komu, ale akurat jej chcielibyśmy życzyć dobrze, bo dość się już nacierpiała. Zamiast szczęścia i stabilności dostaje jednak schowanego w piwnicy mężczyznę, akt autorstwa niejakiego Furkata i brak szczególnych perspektyw na coś więcej.
Pocieszać może się tylko tym, że niektórzy mają chyba jeszcze gorzej. Tak, Alison, o tobie mówię. O ile bowiem Helen cierpi nie do końca ze swojej winy, o tyle bohaterka grana przez Ruth Wilson sprowadziła sobie na głowę kłopoty na własne życzenie. W jej perspektywie poznajemy w skrócie wydarzenia z ostatnich trzech lat, w tym tajemnicze, kilkumiesięczne zniknięcie i pozostawienie córki pod opieką grających teraz szczęśliwą rodzinkę Cole'a (Joshua Jackson) i Luisy (Catalina Sandino Moreno). Gdy już zostało wyjaśnione, że Alison w trakcie swojej nieobecności jednak nie wstąpiła do ISIS (choć przyznaję, że to intrygująca perspektywa), została tylko przygnębiająca historia o stracie i potwornej rozpaczy oraz zapowiedź batalii o dziecko. Szykuje się więc kolejny, bardzo emocjonalny wątek.
Podobnie zresztą jak cały sezon, który, mając już za sobą kwestię "kto zabił", może skupić się na teraźniejszości (oczywiście nieustannie spoglądając w przeszłość), a ta wygląda intrygująco, jak nigdy dotąd. Mnogość wątków i możliwych kierunków, w jakich może ta historia podążyć, sprawia, że coraz trudniej przypomnieć sobie, że na początku "The Affair" było prostą opowieścią o romansie. Przez lata nie zmieniło się tylko jedno – to nadal piekielnie dobrze napisany i zagrany serial.