Spełnianie obietnicy. Recenzujemy "Mars", czyli science fiction bliskie rzeczywistości
Mateusz Piesowicz
14 listopada 2016, 12:33
"Mars" (Fot. National Geographic)
Ponoć załogowy lot na Marsa to już tylko kwestia lat (są różne wersje tego ilu dokładnie). Jeśli rzeczywiście tak jest, to mam nadzieję, że będą mu towarzyszyć większe emocje niż serialowi, który ten temat porusza.
Ponoć załogowy lot na Marsa to już tylko kwestia lat (są różne wersje tego ilu dokładnie). Jeśli rzeczywiście tak jest, to mam nadzieję, że będą mu towarzyszyć większe emocje niż serialowi, który ten temat porusza.
Produkcja National Geographic zatytułowana po prostu "Mars" to ambitnie wyglądające połączenie dokumentu z fabułą, którego założenie było proste – pokazać, że lot na czerwoną planetę nie tylko będzie wkrótce możliwy, ale również konieczny. Pomysł prezentował się naprawdę nieźle, wrażenie robiły efektowne trailery oraz nazwiska zaangażowanych osób. Scenariusz konsultował Stephen Petranek, autor książki "How We'll Live on Mars", wśród producentów znaleźli się m.in. Ron Howard i Brian Grazer, a na ekranie wypowiadać miały się autorytety z NASA i SpaceX, w tym sam Elon Musk. Szykowała się więc prawdziwa uczta dla fanów science fiction mającego solidne umocowanie w rzeczywistości. Coś jednak poszło nie tak.
Głównym problemem "Marsa" jest to, że próbuje złapać dwie sroki za ogon. Połączenie dokumentu z fabułą nie jest taką prostą sprawą, a gdy próbuje się to zrobić w mechaniczny sposób, efektem nie może być nic dobrego. Tymczasem twórcy serialu podeszli do sprawy w banalny sposób, dzieląc go na dwie na przemian pokazywane części. Jedna z nich, fikcyjna, rozgrywa się w 2033 roku i opowiada historię pierwszego lotu na Marsa, który na pokładzie statku kosmicznego Dedal odbywa szóstka astronautów różnych ras, płci i narodowości; druga dotyczy czasów obecnych i prezentuje aktualny stan planowania przyszłego lotu i próby pokonywania kolejnych przeszkód.
O jakości poszczególnych części będzie za chwilę, natomiast już teraz warto wspomnieć, że bardzo przeciętnie wypadł sam pomysł ich połączenia. Trudno bowiem nazwać je inaczej niż pretekstowym – fabuła niby prezentuje domniemane efekty tego, co przedstawia dokument, ale związki są ledwie zarysowane i obydwie części nie wydają się sobie niezbędne. Co więcej, przeszkadzają sobie wzajemnie, wcinając się w tych momentach, gdy widz może poczuć się zaintrygowany. Efektem jest kilka cliffhagerów w odcinku w części fabularnej i posiekany na kawałki dokument. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gdyby zmontowano je "po bożemu", oglądałoby się to lepiej.
Ciągle jednak nie oznacza to, że byłoby dobrze. Bo "Mars" niestety zawodzi w obydwu konkurencjach, w jakich startuje. Fabuła to zbiór klisz i papierowych postaci, których najzwyczajniej w świecie nie ma kiedy rozwinąć (całość ma mieć 6 odcinków, ale sądząc po narzuconym sobie tempie, nie będą się one skupiać na bohaterach). Po błyskawicznym wprowadzeniu stawiamy się wraz z astronautami na pokładzie i po chwili jesteśmy już na docelowej orbicie – nietrudno się domyślić, że zaraz potem zaczną się problemy.
Wiem, jaki jest cel serialu, nie wymagam więc nie wiadomo czego, ale scenariusz i tak prezentuje się nadzwyczaj ubogo. Po co trąbić o łączeniu dokumentu z fabułą, skoro ta druga ma głębię klipu reklamowego? Szóstka bohaterów to postaci tak nijakie, że problem sprawia zapamiętanie ich twarzy, o imionach nie wspominając, a jeszcze gorzej prezentuje się do bólu schematyczna, szczątkowa akcja na Ziemi. Całość wygląda na zrobioną na siłę i upchaną w scenariuszu tylko po to, by mogli się wykazać specjaliści od efektów specjalnych. Tym rzeczywiście nie można niczego zarzucić – zarówno sam Mars, jak i wnętrze statku czy kostiumy astronautów prezentują się bardzo ładnie. Gdy jednak zawodzi historia, trudno zachwycać się nawet najpiękniejszą otoczką.
Może więc lepiej wypadła część dokumentalna? Dobra wiadomość – owszem, jest lepiej. Zła – ciągle nie na tyle, żebym poczuł się usatysfakcjonowany. Tutaj jednak problem nie leży w samym dokumencie, który opowiada całkiem ciekawą, choć nieco tendencyjną historię, lecz w fakcie, że brakuje mu czasu, by swoje myśli rozwinąć. Porusza się tu intrygujące kwestie, jak choćby taką, że życie na Marsie to tylko problem inżynieryjny i jest kwestią czasu, aż zostanie rozwiązany. Sporo miejsca poświęca się także pytaniu o cel i zasadność lotu. Pozytywne wrażenie wywołuje również rzut oka na działalność SpaceX (przedsiębiorstwo przemysłu kosmicznego, któremu poświęca się tu większość czasu), którą w dużym skrócie objaśniał Elon Musk, jak i obiektywne spojrzenie na dotychczasowe osiągnięcia firmy. Wszystko to jednak zostało ledwie zaznaczone, dając nam tylko posmak frajdy, jaka kryje się za szczegółami. Oglądanie fragmentów właściwego dokumentu lub jego zajawki miałoby sens, gdybyśmy otrzymali jego pełną wersję po tej nudnej fabularnej wstawce. Niestety, ciągu dalszego brakowało.
"Mars" mami więc obietnicą bycia czymś więcej, gdy w gruncie rzeczy oferuje wszystkiego mniej. Zamiast pełnowymiarowej fabuły – schematyczne przerywniki. Zamiast fascynującego dokumentu – pobieżne fragmenty. Temat lotu i eksploracji czerwonej planety to fascynująca dziedzina, która z pewnością ma wielu fanów – ci na serial National Geographic i tak się rzucą, i może nawet będą zadowoleni. Patrząc jednak z punktu widzenia wyrobionych miłośników czy to seriali, czy dokumentów, "Mars" jest niczym więcej, jak tylko pustą błyskotką. Obietnicą, której brakuje jakichkolwiek argumentów na swoje poparcie. Jeśli współcześni pionierzy kosmosu są równie konkretni, jak tutejsi twórcy, to jeszcze przez dłuższy czas w kierunku gwiazd będziemy tylko bezsilnie wzdychać.