Serialowa alternatywa: "Paranoid", czyli kryminalne guilty pleasure z Wielkiej Brytanii
Mateusz Piesowicz
9 listopada 2016, 21:32
"Paranoid" (Fot. ITV)
Morderstwo, śledztwo i tajemnice czające się za każdym rogiem. Brytyjski "Paranoid" spełnia wszystkie warunki bycia wciągającym kryminałem. I to pomimo tego, że roi się w nim od wad.
Morderstwo, śledztwo i tajemnice czające się za każdym rogiem. Brytyjski "Paranoid" spełnia wszystkie warunki bycia wciągającym kryminałem. I to pomimo tego, że roi się w nim od wad.
Są takie seriale, którym wiele się wybacza. Produkcje, w których nie razi fabularna dziecinada, kłujące uszy dialogi i niezbyt przekonujące aktorstwo. "Paranoid" to właśnie jeden z tych tytułów, do których oglądania wstyd się przyznać i samemu nie potrafi się do końca wytłumaczyć, dlaczego nie rzuciło się ich po pierwszym odcinku. Krótko mówiąc, serial ITV to najprawdziwsze serialowe guilty pleasure i absolutnie nie zamierzam Was przekonywać, że jest inaczej.
Przyznaję, że biłem się z myślami, czy "Paranoid" zasługuje na uczynienie go tematem Serialowej alternatywy. Pewnie, że trafiały się tu już tytuły średnie, ale zawsze starałem się, by czymś się wyróżniały. W tym przypadku nie do końca mogę jednak taki wyróżnik znaleźć, a nawet muszę stwierdzić otwarcie – "Paranoid" to pod wieloma względami serial wtórny, a chwilami zwyczajnie kiepski. Czemu więc w ogóle o nim piszę? Z prostego powodu. Jego oglądanie sprawiło mi autentyczną przyjemność.
Nie oznacza to bynajmniej, że nagle zacząłem gustować w telewizyjnych atrakcjach wątpliwej jakości. "Paranoid" ma w sobie bowiem pewną bezpretensjonalność. Nie udaje, że jest serialem wybitnym, w żadnym razie nie rości sobie praw do tytułu ambitnego kryminału i, co najważniejsze, bawi, nie obrażając naszej inteligencji (przynajmniej nie za bardzo) i mając pełną świadomość swoich wad. Jego poszczególne elementy są w najlepszym wypadku przyzwoite, ale ich suma tworzy zaskakująco zjadliwą całość, nad którą nie ma wprawdzie sensu przesadnie się rozwodzić, ale skłamałbym, mówiąc, że oglądałem ją wyłącznie z obowiązku.
"Paranoid" to koprodukcja brytyjsko-niemiecka, w której powstaniu brał również udział Netflix (i już 17 listopada znajdziecie ją w jego zasobach), co zdecydowanie pozwalało patrzeć w jego kierunku ze sporymi nadziejami. Choć zarys fabuły, mówiący o policjantach tropiących brutalnego mordercę, nie obiecywał absolutnie niczego wyjątkowego, to już początek serialu potrafił zaskoczyć. Przyzwyczailiśmy się wszak do tego, że ekranowe zabójstwa mają miejsce w ciemnych zaułkach, pustych mieszkaniach, ponurych okolicznościach itd. Tymczasem tutaj dochodzi do niego w biały dzień, na placu zabaw wypełnionym dziećmi i ich opiekunami. Jest to jakieś novum. Zapamiętajcie je, bo to właściwie ostatnie w serialu.
Potem bowiem na scenę wkraczają główni bohaterowie tej historii, czyli detektywi z oddziału policji w fikcyjnym miasteczku Woodmere i wtedy dopiero zaczyna się wypełniona kliszami jazda bez trzymanki. "Paranoid" wykorzystuje chyba każdy możliwy kryminalny schemat, lepiąc z tego jednak całkiem nieźle wyglądającą fabułę. Pewne zwroty akcji są wyczuwalne na kilometr, inne trącą banałem, ale nie mogę odmówić twórcom tego, że zdołali skutecznie przyciągnąć moją uwagę. Nie spodziewajcie się jednak, że zostaniecie tu czymś zaskoczeni. Śledztwo toczy się w typowy sposób, szybko przyjmując kształt daleki od początkowo zakładanego, pojawia się coraz więcej wątków i fałszywych tropów, a ten właściwy prowadzi naszych bohaterów aż do Niemiec. Konkretnie do Dusseldorfu, gdzie rozgrywa się część akcji.
W poszukiwaniu najbardziej nietypowych elementów serialu, trzeba by zwrócić wzroku ku tajemniczej postaci, która pomaga naszym śledczym, podrzucając im wskazówki. "The Ghost Detective", jak został tu nazwany, odegra oczywiście w całej historii sporą rolę, o której nie sposób napisać, nie podając przy okazji masy spoilerów. To samo tyczy zresztą praktycznie całego serialu, bo ten jest po brzegi wypchany fabularnymi zwrotami – twórcy nie bawią się w dawkowanie napięcia czy powolne budowanie intrygi, od razu rozpędzając akcję do wysokiej prędkości i skutecznie je utrzymując w kolejnych odcinkach. Zwolennicy skandynawskiego podejścia do kryminału z pewnością uznają to za tandetę i trudno mi się z nimi nie zgodzić. Ale jeszcze raz muszę podkreślić – całe to szaleństwo ma swój niezaprzeczalny urok.
Spora w tym zasługa grona sympatycznych bohaterów i nieprzypadkowo użyłem właśnie tego przymiotnika do ich opisu. Bo tutejsze postaci, choć łatwo je polubić, w żadnym razie nie są charakterami, nad którymi mógłbym się rozpływać w zachwytach. Wręcz przeciwnie, chcąc dopiec scenarzystom, mógłbym zacząć całą litanię wad, poczynając od naszkicowanych bardzo grubą kreską cech charakteru, poprzez banalne osobiste historie, aż do wołających o pomstę do nieba zachowań, nijak nie pasujących do obrazu detektywów z wydziału zabójstw. Nie mam jednak ochoty się znęcać, a to dlatego, że całe to towarzystwo i jego wydumane problemy naprawdę świetnie się ogląda. Nina Suresh (koszmarnie rozhisteryzowana w tej roli Indira Varma) zajmuje się na przemian śledztwem i swoim sypiącym się życiem, Alec Wayfield (drewniany Dino Fetscher) to stereotypowy do bólu młody detektyw rzucający naokoło sucharami, a Bobby Day (najlepszy z nich wszystkich Robert Glenister) zmaga się z niedającymi mu pracować atakami paniki. W tle jest jeszcze gromadka równie barwnych i tak samo przerysowanych postaci drugoplanowych – co jedna, to bardziej sztuczna.
Nie brzmi to zbyt zachęcająco, przyznaję. Jednak pomimo tych wszystkich słabości, "Paranoid" wciągnął mnie do tego stopnia, że obejrzałem go błyskawicznie, w ogóle się przy tym nie zastanawiając, jaką dawkę kiczu przyjmuję. Serial ITV działa w ten sposób, że pozwala błyskawicznie zapomnieć o jakichkolwiek wyznaczonych mu standardach i po prostu opowiada swoją historię, nie zważając absolutnie na nic po drodze. Tak, jest wypełniony kliszami i zapomina się o nim zaraz po obejrzeniu, ale wcześniej zapewnia kilkadziesiąt minut ciekawej, bezpretensjonalnej i nie zmuszającej do wysiłku przyjemności. W większej dawce byłoby to absolutnie nie do przejścia, ale 8 odcinków to w sam raz, by na te kilka godzin nieco obniżyć swoje wymagania i zatopić się w świecie, który oferuje ni mniej, ni więcej, niż tylko prostą rozrywkę. Czasem się to naprawdę przydaje.
***
Za dwa tygodnie niespodzianka z kraju, do którego nawet w Serialowej alternatywie nieczęsto zaglądamy. Zapraszam!