Finał "Boardwalk Empire": Za tych, którzy odeszli
Marta Wawrzyn
12 grudnia 2011, 22:02
Ci, którzy martwili się, że "Boardwalk Empire" to już nie jest serial o gangsterach, mogą odetchnąć. W finale 2. sezonu dostaliśmy kawał porządnego, mocnego kina gangsterskiego. Jeśli nie widzieliście, nie czytać pod żadnym pozorem! SPOILERY!
Ci, którzy martwili się, że "Boardwalk Empire" to już nie jest serial o gangsterach, mogą odetchnąć. W finale 2. sezonu dostaliśmy kawał porządnego, mocnego kina gangsterskiego. Jeśli nie widzieliście, nie czytać pod żadnym pozorem! SPOILERY!
Podczas gdy ja zachwycałam się "babskimi" odcinkami "Boardwalk Empire", moi koledzy narzekali, że za mało w tym kina gangsterskiego. Po finale 2. sezonu wszyscy powinni być zadowoleni. Odcinek "To the Lost" na początku szybkim tempem nie grzeszył. Jimmy postanowił się pokajać i liczyć, że człowiek, który go wychował, zrozumie. Margaret postanowiła wybrać Boga i spokój sumienia. Nucky postanowił za wszelką cenę nie dać się zamknąć – i w zasadzie tylko to postanowienie miało znaczenie.
Sądowi (i tu zaczynają się duże SPOILERY) Nucky wywinął się bardzo łatwo, aż za łatwo – a potem przyszła pora na zemstę. Rzuć monetą. Kiedy ta będzie w powietrzu, będziesz wiedział, na którą stronę masz nadzieję, doradził mu Rothstein. Nie wiem, czy Nucky tak zrobił, czy nie – ale od momentu, w którym Jimmy pije za tych, których stracił, było jasne, że za chwilę sam do nich dołączy.
Kulminacyjna scena, w której Jimmy ginie, to prawdziwy majstersztyk. Po raz pierwszy widzimy, jak Enoch Thompson brudzi swoje wypielęgnowane dłonie. Niby my to wszystko już o nim wiedzieliśmy, niby nie podejrzewaliśmy go o bycie aniołem zaklętym w ciele gangstera – ale zdecydowanie, z jakim dokonuje egzekucji, mrozi krew w żyłach. A przecież to takie proste: Jimmy zdradził Nucky'ego, Jimmy musiał zginąć. Nie mogliśmy spodziewać się niczego innego.
Niczego innego nie mogła się też spodziewać Margaret, która nabiera coraz wyraźniejszego dystansu do swojego świeżo poślubionego małżonka. Żeby uspokoić wyrzuty sumienia, została dewotką – i jak niemal każda dewotka jest fałszywa i nieprzewidywalna. Ślub był dla obu stron wynikiem kalkulacji, aktem desperacji raczej niż miłości. Czy próby zbliżenia się Margaret do Boga skończą się na pozbywaniu się na rzecz Kościoła wszystkiego, co posiada? Wątpię.
Muszę jednak się przyznać, że znów nie mam pojęcia, w jakim kierunku potoczą się za rok sprawy w "Boardwalk Empire". Wrócił król i jest on silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. To pewne. Pewne też jest, że pojawi się kolejny produkt w asortymencie bossów Wschodniego Wybrzeża – narkotyki. Zastanawia mnie, jak będzie rozwijała się postać Manny'ego Horvitza, niespodziewanej gwiazdy ostatnich odcinków. Al Capone, którego wszyscy mamy chęć zobaczyć jako kogoś znacznie ważniejszego niż obecnie, zapewne nie stanie się jeszcze ważniakiem w przyszłym sezonie. Chyba że będzie przeskok o kilka lat do przodu.
Co się będzie działo u Gillian, która dostała do wychowania kolejnego małego chłopca, Lucy, która pojechała gdzieś w świat, żony Nucky'ego Margaret i uciekającego przed sprawiedliwością agenta Van Aldena? Nie śmiem przewidywać, w końcu damy i religijni szaleńcy rządzą się własną logiką. O damach, które są religijnymi wariatkami, wolę nawet nie myśleć.
Sobie i Wam życzę, żeby "Boardwalk Empire" za rok było jeszcze lepszym serialem niż teraz, tak jak teraz jest lepszym serialem niż rok temu. Wypijmy za tych, których już z nami nie będzie – i więcej o nich nie myślmy. The show must go on!