Czas androidów. Recenzujemy premierę 2. sezonu "Humans"
Marcin Rączka
2 listopada 2016, 15:03
"Humans" (Fot. Channel 4)
Po ponad roku przerwy do ramówki powrócił serial "Humans". Pozytywnie oceniany i dość kameralny pierwszy sezon okazał się jedynie wstępem do dużo bardziej rozbudowanej historii. Uwaga na spoilery!
Po ponad roku przerwy do ramówki powrócił serial "Humans". Pozytywnie oceniany i dość kameralny pierwszy sezon okazał się jedynie wstępem do dużo bardziej rozbudowanej historii. Uwaga na spoilery!
Wyemitowana latem 2015 pierwsza seria "Humans" nie była wielkim dziełem sztuki, nad którym można było zachwycać się każdego tygodnia. Z pozoru prosta historia przedstawiająca świat dość podobny do naszego utrzymywała równy poziom przez wszystkie 8 odcinków, ale jednocześnie ledwie zaznaczyła potencjał, jaki drzemie w historii świadomych synthów. Tym bardziej cieszy, że twórcy otrzymali zielone światło na drugi sezon, w którym proponowaną historię można solidnie rozbudować o nowe wątki i jeszcze ciekawiej wykreowanych bohaterów. Premiera nowej serii tylko częściowo utrzymana jest w stylu pierwszego sezonu, bowiem czuć, że twórcy starają się całą historię pokazać nieco szerzej. Uświadomić widza, że problem (o ile możemy nazywać to problemem) świadomych synthów to wydarzenie globalne. I trzeba przyznać, że wychodzi im to całkiem nieźle.
Na samym wstępie premierowego odcinka zaśmiałem się pod nosem, spostrzegając, że twórcy postanowili częściowo osadzić akcję w – a jakże – Berlinie. A skoro już miejscem akcji jest stolica Niemiec, to ważną rolę musiał odegrać klasyczny, berliński klub nocny z głośną muzyką. Nie wiem, skąd u telewizyjnych scenarzystów aż taka moda na Berlin, ale coś wyraźnie jest na rzeczy, skoro kręcić seriale chcą tam nie tylko Amerykanie, ale również Brytyjczycy. Rozgrywany w Berlinie wątek Niski tylko potwierdził, jak mocno zmieniło się postrzeganie świata przez bohaterkę. Jej zachowanie pod koniec odcinka dobitnie potwierdza, że chce być traktowana nie jako android, ale jako zwykły człowiek. A doskonale wiemy, jak dzisiejsze społeczeństwo podchodzi do odmienności, choćby na przykładzie imigrantów. O czym Niska przekona się na własnej sztucznej skórze już w kolejnych odcinkach.
"Humans" w drugiej serii staje się serialem globalnym. Zahacza np. o Boliwię, ale też istotny wątek fabularny uruchomiony został w Stanach Zjednoczonych. Nie jest to już tylko mała historia o rodzinie, w której Joe zabawia się z Anitą, wykorzystując do tego tzw. pakiet erotyczny i tym samym zdradzając swoją żonę. Rodzina Hawkinsów powraca, ale nie da się oprzeć wrażeniu, że w całej historii odgrywa nieco mniejszą rolę. Słusznym ruchem okazał się delikatny przeskok w czasie, pozwalający Nisce "uruchomić" świadomość u kolejnej grupy sythnów, a jednocześnie usystematyzował sytuację w domu Hawkinsów i pozwolił na znalezienie nowego zajęcia przez Anitę.
W zeszłym roku "Humans" nie miało wielkiej konkurencji i było serialem wyróżniającym się na tle reszty seriali telewizyjnych. Dziś jednak trudno nie szukać podobieństw do "Westworld". Nie zrozumcie mnie źle – to kompletnie różne seriale, ale opowiadające o jednej ważnej zmiennej: sztucznej inteligencji, która zaczyna być świadoma i czuć emocje. Podoba mi się sposób, w jaki twórcy "Humans" zaznaczają odmienność synthów oraz ich możliwości. Nowa bohaterka o imieniu Hester może pochwalić się nieco większą sprawnością fizyczną, co ma związek z pracą, jaką wykonywała. W kolejnych odcinkach poznamy pewnie innych synthów, do których trafił zawirusowany kod zmieniający ich dotychczasowe przeznaczenie. A stąd już niedaleka droga do buntu maszyn, no bo przecież o to w tej całej historii chodzi.
Producenci "Humans" udanie akcentują też coraz większy wpływ synthów na siłę roboczą. Okazuje się, że androidy skutecznie wykonują swoją pracę nie tylko w boliwijskich kopalniach czy w miejscu utylizacji odpadów. Przekonał się o tym Joe Hawkins zwolniony z pracy menadżera w firmie, w której pracował kilkanaście lat. Powód? Cięcia kosztów. Im dłużej oglądałem premierę "Humans", tym częściej zastanawiałem się, jak w tej wizji przyszłości ma się sprawa bezrobocia. Skoro androidy zaciągane są do takich prac jak sprzątanie miejsc publicznych czy też obsługa klienta, to poziom bezrobocia powinien być bardzo wysoki. O tym jednak twórcy póki co nie wspominają. Jestem w stanie zrozumieć istnienie sythnów jako pomocników domowych, ale dość szybko na przestrzeni jednego sezonu okazało się, że powoli zapełniają one najmniej atrakcyjne miejsca pracy na całym świecie.
Mimo tego jednego zgrzytu uważam, że historia zaproponowana w drugim sezonie "Humans" może wynieść ten serial na dużo wyższy poziom, niż miało to miejsce przed rokiem. Duża w tym zasługa dołączającej do obsady Carrie-Anne Moss w roli dr Atheny Morrow, specjalistki od sztucznej inteligencji, która zostaje zaangażowana do prac nad świadomymi sythami. Bohaterka nazwana została mistrzem w swoim fachu, co sugeruje, że będzie mieć sporo do powiedzenia na temat kodu uruchamiającego w androidach emocje. Nie wiem, jak ten wątek połączy się z grupą Leo, Maxa i Anity, ale nie da się ukryć, że twórcy zarzucają w drugim sezonie dużo większe sieci, a historii daleko od kameralności, która – nie ukrywam – przed rokiem miała swój urok.
Znacznie bardziej rozbudowana formuła drugiego sezonu "Humans" to ryzykowny, ale wydaje się, że opłacalny ruch. Ufam twórcom, że mają dobrze przemyślany każdy wątek i będą potrafili je ze sobą połączyć w odpowiednim momencie. Mógłbym trochę ponarzekać na Hawkinsów, ale negatywne wrażenie przeszło mi w momencie, gdy zobaczyłem Laurę i Joego podczas terapii dla par, która prowadzona była – a jakże – przez androida doradzającego na podstawie… statystyki. W większym lub mniejszym stopniu scenarzyści coraz mocniej zaznaczają, że androidy stały się nieodłącznym elementem życia bohaterów. Są wszędzie. Za chwilę okaże się, że staną się niezawodnymi pilotami samolotów czy też żołnierzami. I w tym miejscu się zatrzymam, bo mam wrażenie, że w "Humans" zaczynam dostrzegać zbyt dużo Charliego Brookera i wykraczam daleko poza i tak odległe plany scenarzystów.
Tak naprawdę dopiero kolejne odcinki pokażą nam, czy "Humans" będzie w stanie udźwignąć na swoich barkach dużo większą odpowiedzialność za rozbudowaną fabułę. To już nie jest małomiasteczkowa historia o urokliwej Anicie zatrudnionej przez Hawkinsów jako pomoc domowa, która zaczyna "czuć". Stawka wydaje się w tej chwili dużo większa, ale twórcy muszą pamiętać, że po drodze czeka wiele pułapek, w które łatwo wpaść.