Czyste szaleństwo. Recenzujemy zwariowany serial "Dirk Gently's Holistic Detective Agency"
Mateusz Piesowicz
27 października 2016, 22:03
"Dirk Gently's Holistic Detective Agency" (Fot. BBC America)
Detektyw i jego asystent rozwikłują zagadkowe morderstwo, co rusz wpadając na nowe tropy. Klasyka? Bynajmniej. Serial BBC America to najbardziej zwariowana rzecz, jaką widziałem w tym miesiącu. Spoilery. Chyba.
Detektyw i jego asystent rozwikłują zagadkowe morderstwo, co rusz wpadając na nowe tropy. Klasyka? Bynajmniej. Serial BBC America to najbardziej zwariowana rzecz, jaką widziałem w tym miesiącu. Spoilery. Chyba.
Zmasakrowane ciała, rozbryzgana po ścianach krew, mieszkanie wyglądające niczym po wojnie i… kotek. Tak oto wita nas "Dirk Gently's Holisitc Detective Agency", od razu dając do zrozumienia, że absolutnie nic w tym serialu nie będzie normalne, a do groteski należy się jak najszybciej przyzwyczaić. Jeśli tego nie zrobicie, to dalsza część pilotowego odcinka będzie tylko ciągiem dziwnych scen, powiązanych ze sobą bardzo wątłą fabularną nicią. No dobrze, jeśli przywykniecie do charakteru tej produkcji, to nagle nie stanie się ona jaśniejsza, ale niewątpliwie obcowanie z nią będzie przyjemniejsze. Bo to jeden z tych seriali, które, gdy już wprawią w ruch scenariuszową maszynerię, nie wyhamowują ani na moment.
Za całość odpowiedzialny jest Max Landis (scenarzysta filmu "Kronika"), a powstała ona w oparciu o popularną powieść Douglasa Adamsa (autor "Autostopem przez galaktykę"). Nie jest to pierwsza próba przeniesienia specyficznej prozy Brytyjczyka na mały ekran, bo kilka lat temu BBC zrobiła 4 odcinki serialu zatytułowanego po prostu "Dirk Gently", w którym główną rolę zagrał Stephen Mangan. Mimo jej dość ciepłego przyjęcia przez widzów i krytykę, produkcja szybko zakończyła żywot, a tytułowy bohater na jakiś czas zniknął z ekranów. Wraca na nie za pośrednictwem BBC America i Netfliksa (na którym serial ma być dostępny po zakończeniu emisji w telewizji) i choć trudno na razie jednoznacznie stwierdzić, że to udany powrót, to zdecydowanie coś to szaleństwo w sobie ma.
Taka myśl towarzyszyła mi zresztą praktycznie przez cały pilotowy odcinek, który im bardziej nonsensowny się stawał, tym bardziej fascynował, na koniec pozostawiając z mętlikiem w głowie, ale i poczuciem, że niemal godzina czasu zniknęła nie wiadomo gdzie i kiedy. Przypuszczam, że podobne uczucie zagubienia musiało towarzyszyć jednemu z tutejszych bohaterów, Toddowi Brotzmanowi (w tej roli wracający do telewizji Elijah Wood), gdy jednego dnia jego nudne i depresyjne życie zamieniło się w ciąg dziwnych zdarzeń. Poczynając od odkrycia sceny brutalnej zbrodni w hotelu, w którym pracuje, poprzez dziwne wizje samego siebie i pewnego sympatycznego psiaka, aż po najbardziej zagadkowe ze wszystkiego pojawienie się w jego mieszkaniu osobnika przedstawiającego się jako Dirk Gently, holistyczny detektyw.
Grany przez Samuela Barnetta bohater to ucieleśnienie niezwykłości, więc trudno ująć go w jakichkolwiek, normalnie przyjętych ramach. Tym bardziej że serial nawet przez moment nie ma zamiaru wskakiwać w buty standardowej produkcji kryminalnej. No bo jak tu o takiej mówić, gdy głównym założeniem naszego detektywa jest to, że wszystko jest ze sobą połączone. Powtarzana jak mantra teza może nie brzmi szczególnie absurdalnie, ale już podejście do niej prezentowane przez Dirka Gently'ego jak najbardziej takie jest. Otóż metodą rzeczonego bohatera na rozwiązywanie spraw jest wplątywanie się w różne, pozornie niezwiązane ze sobą sytuacje i obserwowanie, co z tego wyniknie. Bezsens? I to jaki!
Trzeba jednak przyznać, że jak mało co pasuje to do Dirka, bo osobowość to absolutnie wyjątkowa. W pewien sposób przypomina Sherlocka Holmesa, gdyby ten był postacią żywcem wyjętą z "Latającego cyrku Monty Pythona". Bohater to jednocześnie wiedzący więcej niż inni i z pewnością dostrzegający jakieś schematy ukryte dla pozostałych, ale przy tym tak zakręcony, że trudno uwierzyć, by miał kontrolę nad czymkolwiek w swoim życiu. O śledztwie w sprawie brutalnego morderstwa nawet nie wspominając. Samuel Barnett, znany głównie z ról teatralnych, pokazuje bardzo szeroki wachlarz aktorskich umiejętności, tworząc kreację niezwykle żywą i wręcz zarażającą energią, ale i niepozbawioną nutki gorzkiego smaku. Wprawdzie z twarzy Gently'ego rzadko znika przesympatyczny uśmiech, ale są momenty, gdy da się za nim dostrzec nieco inny wyraz. Całkowite podporządkowanie się losowym zbiegom okoliczności nie sprzyja wszak szczególnie życiowej stabilizacji, więc nietrudno zauważyć przebijające zza komediowej maniery oblicze człowieka w gruncie rzeczy bardzo samotnego.
Oczywiście takie momenty są tu tylko dopełnieniem, bo przez większość czasu zwyczajnie nie ma kiedy zastanawiać się nad tym, co dręczy naszych bohaterów. Akcja gna bowiem w sobie tylko znanych kierunkach niemal na złamanie karku, a jedna dziwna scena pogania następną. Nawet wtedy, gdy nieco wyhamowujemy, a serial skupia się na Toddzie, który spełnia niejako rolę naszego przewodnika po tym świecie, bo również nie wie, co tu się wyprawia. Elijah Wood jak nikt inny pasuje do roli zaplątanego w niezrozumiałą sytuację zwykłego faceta, a jego kompletne pogubienie sprawia, że łatwo się z nim utożsamiać. No i jest po prostu sympatyczny, zwłaszcza w duecie z siostrą Todda, Amandą (Hannah Marks). Nie ograniczamy się jednak tylko do nich, bo postaci tu co niemiara. Poznajemy m.in. bardzo barwną holistyczną zabójczynię Bart (Fiona Dourif), która funkcjonuje jako swoiste przeciwieństwo głównego bohatera. Czym dokładnie różni się od "zwykłej" morderczyni? Po prostu zabija, kogo ma ochotę, a jeśli już ten ktoś zginie, to znaczy, że był jej celem. Jest w tym szaleństwie jakaś pokręcona metoda.
To samo można powiedzieć o całym serialu, który w pierwszym odcinku tylko chwilami miewał przejawy sensu, ale też wyraźnie dawał znać, że dokądś chce nas zaprowadzić. Na ekranie króluje podlany czarnym humorem i paroma naprawdę mocnymi scenami absurd, lecz szukanie logiki to ostatnia rzecz, na jakiej mi tutaj zależało. Od samego początku dałem się wciągnąć w tutejsze szaleństwo, a groteskowy klimat udzielił mi się tak bardzo, że w najmniejszym stopniu nie przeszkadzał mi fakt, że nie mam pojęcia, co się dzieje. Facet w masce goryla, grupa demolujących mieszkanie bandytów, zamieszane w to wszystko FBI, CIA, i Bóg jeden wie, kto jeszcze, a na domiar wszystkiego wariatka wymachująca maczetą i polująca na tytułowego bohatera z przerażonym hakerem u boku. To tak w skrócie.
Po niecałej godzinie tej zwariowanej gonitwy po głowie krążą mi głównie pytania, ale w tym akurat przypadku należy mówić o przyjemnym zagubieniu. Bo "Dirk Gently's Holistic Detective Agency" to serial, który wyraźnie szuka własnej ścieżki. Odnajduje ją w niedorzeczności i nie bacząc na żadne ekranowe konwenanse, zabiera nas w absolutnie szaloną podróż, która powinna przypaść do gustu wszystkim, którzy nie pogardzą rzeczami mało oczywistymi. Jak się ta wycieczka skończy, nie sposób przewidzieć, bo to produkcja, która może szybko zmęczyć swoim podejściem, jeśli nie zaoferuje nic poza absurdem, ale póki co jestem na tak. Są w tym emocje, jest energia, klimat i pierwszorzędne wykonanie (w ścieżce dźwiękowej zakochałem się bez reszty) – poproszę więcej.