W poszukiwaniu ukrytych zamiarów. Recenzujemy 4. odcinek "Westworld"
Mateusz Piesowicz
24 października 2016, 21:04
"Westworld" (Fot. HBO)
Kolejny odcinek "Westworld" utwierdza nas w przekonaniu, że jego scenarzyści to prawdziwi mistrzowie w swoim fachu. Fabuła, postaci, tajemnice – wszystko rozwija się dokładnie tak, jak powinno. Uwaga na spoilery.
Kolejny odcinek "Westworld" utwierdza nas w przekonaniu, że jego scenarzyści to prawdziwi mistrzowie w swoim fachu. Fabuła, postaci, tajemnice – wszystko rozwija się dokładnie tak, jak powinno. Uwaga na spoilery.
Choć do tej pory ani przez myśl mi nie przeszło, by utyskiwać na poziom serialu, nie zdziwiłoby mnie, gdyby co bardziej niecierpliwi widzowie już wylewali w sieci żale, że a to akcji nie ma za dużo, a to niepotrzebnie tyle gadają, a to nie wiadomo, o co chodzi. Narzekania to rzecz całkiem naturalna, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z serialem, który stara się wynieść rozrywkę na nieco wyższy poziom, wymaga od widzów pełnego zaangażowania i nie podaje wszystkiego jak na tacy. A taką właśnie ścieżkę obrali twórcy "Westworld", któremu pod żadnym pozorem nie można zarzucić, że stoi w miejscu. Wręcz przeciwnie, wystarczy się uważnie przyjrzeć, by zauważyć, że wszystkie trybiki tej skomplikowanej scenariuszowej maszynerii są w nieustannym ruchu.
Czwarty odcinek, "Dissonance Theory", potwierdza to w stu procentach, bo wszystkie jego elementy zgrabnie komponują się z tym, co widzieliśmy do tej pory i dodają do naszej wiedzy o świecie przedstawionym kolejne istotne fragmenty. Nie było tu może przełomowych wydarzeń, ale obserwowanie, jak "Westworld" ujawnia przed nami nawet swoje najdrobniejsze tajemnice i jak z niemal matematyczną precyzją zmierza w dobrze sobie znanym celu, jest wprost fascynujące. I nie ma najmniejszego znaczenia, że my tego kierunku możemy się tylko domyślać. Na tym przecież polega cała zabawa.
Ważne, że twórcy nie pozostawiają nas samym sobie, podrzucając tylko tu i ówdzie jakieś enigmatyczne wskazówki, tylko po to, by na koniec wywieść nas w pole, ale wyraźnie chcą nas do czegoś doprowadzić. Czy będzie to słynny już labirynt, który tym razem pojawił się w wątkach dwóch postaci? I czym on właściwie jest? Ciągle jest jeszcze za wcześnie, by udzielić konkretnych odpowiedzi, ale niewątpliwie rzuca się w oczy fakt, że po raz pierwszy "Westworld" w tak jasny sposób pokazał, że jego poszczególne historie się łączą. Do tej pory oglądaliśmy to, co działo się z Dolores, Mężczyzną w Czerni, Bernardem i resztą raczej w oderwaniu od siebie – jeśli ich wątki się przecinały, to tylko na moment, by zaraz potem wrócić do oddzielnych opowieści. Tym razem jednak pojawił się wspólny mianownik, czyli rzeczony labirynt, a my zyskaliśmy potwierdzenie, że nie jest on żadnym wymysłem. Co więcej, dotarcie do niego może być istotnym punktem dla całego serialu, nie tylko dla jednego wątku. Wszak zainteresowanych nim jest coraz więcej bohaterów.
Inna sprawa, że jedynym, który zdaje się dokładnie wiedzieć, dokąd zmierza, jest ten grany przez Eda Harrisa. W zestawieniu z resztą postaci, trzeba nawet przyznać, że historia Mężczyzny w Czerni jest póki co zdecydowanie najprościej opowiadaną. Nie ma mowy o żadnych pętlach, nie ma zastanawiania się, kiedy coś jest retrospekcją, a kiedy nie (może to jakiś trop, jeśli chodzi o ustalenie chronologii tutejszych zdarzeń?). Bohater zbiera kolejne wskazówki i wiedziony nimi niczym szlakiem z okruszków podąża do celu. A przy tym zapewnia nam sporo atrakcji, jak choćby wyrwanie niejakiego Hectora Escatona (Rodrigo Santoro) z więzienia przy pomocy jednej zapałki, jednego pistoletu i jednego idioty – Michael Scofield mógłby się uczyć. Zwróciliście uwagę, że dzięki tej całkiem spektakularnej akcji niemal niezauważenie twórcy pokazali nam również początek historii o ataku bandytów na miasteczko? To z kolei sprawiło, że mogliśmy bez przeszkód przejść do jego nieco innej niż poprzednia (widzieliśmy ją w pierwszym odcinku) wersji i otrzymać inne zakończenie. Jeszcze raz powtarzam: nic tu nie dzieje się bez przyczyny.
Dlatego też niektóre rzeczy, które zobaczyliśmy w tym odcinku, staną się jasne pewnie dopiero za jakiś czas, ale nie przeszkadza to w snuciu domysłów. Ot, choćby jeszcze raz na temat Mężczyzny w Czerni, którego zupełnym przypadkiem pośrodku jego wyprawy dosięgła rzeczywistość. Krótka rozmowa z dwójką innych bywalców parku rzuciła całkiem nowe światło na bohatera, każąc się poważnie zastanowić nad jego motywami – skoro jest wyraźnie poważaną osobą w prawdziwym świecie, dlaczego próbuje z niego uciec? A może wcale nie próbuje i chce tylko, jak sam twierdzi, poznać zakończenie opowieści? Pytania można mnożyć.
A przecież ciągle poruszamy tylko kwestie dotyczące jednego bohatera. "Dissonance Theory" natomiast skupiało się na kilku, rozciągając pomiędzy ich wątkami bardzo subtelne nici zależności. Dolores i Maeve na przykład wyrastają na dwa zdecydowanie najbardziej świadome hosty, ale sposób, w jaki do tej świadomości podchodzą, jest już zupełnie różny. O ile pierwsza w dalszym ciągu robi za tutejszą "Alicję w Krainie Czarów" i coraz bardziej zagłębia się w swoistej króliczej norze, o tyle druga przeżywa prawdziwy koszmar.
Patrzymy w gruncie rzeczy na tę samą historię – maszyny, która zaczyna nabierać świadomości, co do swojej rzeczywistości, ale jej odbiór w każdym przypadku jest całkiem inny. Maeve praktycznie popada w paranoję (Thandie Newton znów należą się wielkie brawa za rolę), bo wracają do niej wspomnienia, których nie rozumie, i z którymi nie potrafi sobie poradzić. Nie interesuje jej, co się naprawdę dzieje – jest raczej przerażona faktem, że ktoś pociąga za sznurki, przez co całe jej życie nie ma najmniejszego znaczenia. Nie może więc dziwić, że swój "dar" uważa raczej za przekleństwo, które skazuje ją na ciągłe powtarzanie bolesnych schematów. Oczywiście za chwilę nie będzie to już miało znaczenia – staranne czyszczenie pamięci załatwi sprawę. Przerażające.
Dolores postrzega natomiast sytuację zupełnie inaczej, pewnie także dzięki rozmowom z Bernardem. Podczas gdy Maeve dowiaduje się o pewnych rzeczach w brutalny sposób i zostaje z nimi zostawiona sama sobie, do drugiej bohaterki docierają one stopniowo, a ona potrafi je w odpowiedni sposób zinterpretować. Dolores również nie do końca wszystko rozumie, ale zamiast być tym faktem przerażona, jest raczej zafascynowana. Przemowa o rozwijającym bólu i nabieraniu nowych doświadczeń dzięki rozpaczy to wyraźnie nowy poziom samoświadomości, który w zestawieniu z wykraczaniem dziewczyny poza jej ustaloną pętlę jasno sugeruje, że to właśnie ona odegra w tej opowieści kluczową rolę. Być może tej, za którą podąży reszta "stada". Pytanie tylko dokąd.
Nie wiem, czy ktokolwiek z tutejszych bohaterów zna odpowiedź na to pytanie, ale jeśli miałbym strzelać, to zdecydowanie wskazałbym doktora Forda. Twórca parku, czy raczej całego, zaprojektowanego w najdrobniejszych szczegółach świata, jak sam wolałby, żeby go nazywać, pokazał swoją kolejną twarz. Scena jego rozmowy z Theresą Cullen (Sidse Babett Knudsen) to prawdziwy majstersztyk, bo choć nie dowiedzieliśmy się z niej zbyt wiele poza tym, co już wiedzieliśmy (Ford tworzy kolejną narrację, park jest kontrolowany przez tajemniczą korporację – padła nawet jej nazwa, Delos), to wystarczyło to, by zobaczyć, jak bezwzględnie dyrektor trzyma w szachu wszystkich dookoła. Coraz trudniej jest mi dopuścić do siebie myśl, by w tym świecie coś działo się bez jego zgody. A jeśli jednak tak jest, to jakoś nie mam wątpliwości, że ten człowiek nie zawaha się przed niczym, by ten stan rzeczy zmienić.
Stwarza to naprawdę intrygującą perspektywę na kolejne odcinki, bo twórcy zdążyli nas już przyzwyczaić, że nie mają w zwyczaju opowiadać o niczym, nawet gdy na pierwszy rzut oka tak to wygląda. Zagłębiając się w świat "Westworld", trzeba się liczyć z faktem, że wiele kwestii pozostanie przez jakiś czas zagadką, ale też żaden serial nie dał mi już dawno takiego spokoju, jeśli chodzi o ostateczne rozwiązanie tych łamigłówek. Twórcy bardzo ładnie puścili do nas oko w tym odcinku za sprawą Elsie (Shannon Woodward), która stwierdziła, że wszyscy oprócz niej mają tu jakieś ukryte zamiary – tak, "Westworld" zdecydowanie ukrywa przed nami niejedną rzecz, ale po drodze do odkrycia swoich tajemnic szykuje nam tyle atrakcji, że szaleństwem byłoby na to narzekać.