"Revenge": Dobry serial zamienia się w "Dynastię"
Paweł Rybicki
11 grudnia 2011, 20:01
"Revenge" zostało uznane (także przeze mnie) za jeden z najlepszych nowych seriali tego roku. Niestety, rok się jeszcze nie skończył, a już muszę zweryfikować swoją opinię.
"Revenge" zostało uznane (także przeze mnie) za jeden z najlepszych nowych seriali tego roku. Niestety, rok się jeszcze nie skończył, a już muszę zweryfikować swoją opinię.
Oparta na dumasowskim "Hrabim Monte Christo" historia Emily Thorne (Emily VanCamp) mszczącej się na wyjątkowo złych ludziach z początku zaintrygowała ciekawą fabułą i wyrazistymi postaciami. "Revenge" daleko było do serialowych arcydzieł suspensu, ale rokowało bardzo dobrze. Poza tym zawsze miło obejrzeć, jak zło zostaje pokonane jego własnymi metodami.
Niestety, scenarzyści "Revenge" chyba zbytnio uwierzyli właśnie w siłę emocji – a odrzucili precz logikę. W ostatnich odcinkach możemy obserwować coraz głupsze zachowania głównych bohaterów. Popełniane idiotyzmy sprawiają, że aż przestaje mi się chcieć oglądać ten serial.
Przykład pierwszy z brzegu. Emily i Nolan (Gabriel Mann) bez przerwy omawiają najbardziej poufne sprawy przez komórkę – i to całkowicie otwartym tekstem. A przecież nawet dzieci teraz wiedzą, że nie ma czegoś takiego, jak bezpieczna rozmowa telefoniczna. Co więcej, nasi spiskowcy przesyłają sobie na smartfony bardzo istotne materiały, np. fotografie. Równocześnie zaś scenarzyści próbują nam sugerować, że Emily nie może całkiem ufać Nolanowi – i odwrotnie. Tymczasem oboje bez skrępowania dostarczają sobie dowodów wystarczających, by posłać siebie nawzajem do więzienia.
Ale to jeszcze nic. W jesiennym finale, odcinku "Loyalty", co po chwilę któraś postać zostaje przyłapana na mówieniu czegoś wyjątkowo ważnego właśnie do słuchawki telefonu. Po prostu kłapią sobie beztrosko, nie zważając na otoczenie i okoliczności.
Tak może wyglądać jakiś pastisz, albo np. telenowela w stylu "Dynastii". A przecież "Revenge" aspirowało do bycia czymś więcej.