To nie jest Kraina Czarów. Recenzja 3. odcinka "Westworld"
Mateusz Piesowicz
17 października 2016, 21:09
"Westworld" (Fot. HBO)
Jeśli poprzedni odcinek "Westworld" sprawił, że nieustannie rozmyślaliście nad znaczeniem poukrywanych w nim wskazówek, to ten pewnie doprowadzi Was do białej gorączki. Jasnych odpowiedzi brak, ale czy kogoś to martwi? Spoilery!
Jeśli poprzedni odcinek "Westworld" sprawił, że nieustannie rozmyślaliście nad znaczeniem poukrywanych w nim wskazówek, to ten pewnie doprowadzi Was do białej gorączki. Jasnych odpowiedzi brak, ale czy kogoś to martwi? Spoilery!
Opadł już kurz wywołany spektakularną premierą, za nami również pierwsze fanowskie teorie. Pora więc, by "Westworld" przeszedł prawdziwą próbę dojrzałości i udowodnił, że zasługuje na wszystkie pochlebne opinie. Po trzecim odcinku, zatytułowanym "The Stray", można powiedzieć, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Kolejna godzina w futurystycznym parku rozrywki zapewniła dość atrakcji, by mieć o czym dyskutować przed cały tydzień. Najważniejsze jednak, że twórcy nadal mają wszystko tutaj bardzo wyraźnie rozplanowane.
Po zeszłotygodniowych rewelacjach, w których główne role odegrali dr Ford (Anthony Hopkins), Maeve (Thandie Newton) i Mężczyzna w Czerni (Ed Harris), tym razem te postaci odsunięto nieco na bok. Za wyjątkiem tego ostatniego, nie porzucono jednak całkowicie ich wątków. Twórcy "Westworld" mają ten komfort, że mogą sobie pozwolić na potrzymanie widzów w niepewności, nie powodując tym samym ich wściekłości. Na pewno znacie przecież ten przypadek, gdy po wyjątkowo emocjonującym odcinku serialu kolejny wyhamowuje i nawet nie odnosi się do poprzednich wydarzeń. Tutaj było podobnie, ale z tą różnicą, że "Westworld" ma do zaoferowania tak dużo, iż chwilowe skupienie uwagi na innych bohaterach wcale nie wychodzi mu na złe.
Wręcz przeciwnie, sprawia to, że świat serialu staje się jeszcze bardziej fascynujący i złożony, a dopasowywanie do siebie wątków kolejnych postaci i składanie ich w jedną całość jest niczym wielopoziomowa układanka. Tym bardziej wciągająca, że odkrywająca takie warstwy poszczególnych charakterów, z istnienia których wcześniej nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy. "The Stray" w znacznej mierze skupił się na parze Bernard (Jeffrey Wright) i Dolores (Evan Rachel Wood), sprawiając, że dotychczasowe rozmowy tej dwójki nagle zyskały całkiem nowe tło. Jasne, że było oczywistym, iż ona odegra w tej historii znaczącą rolę, a on jakoś się do tego przyczyni, ale sposób, w jaki twórcy przedstawili nam ich powiązanie, jego przyczyny i możliwe skutki, musi robić wrażenie.
Na pewnym poziomie to rzecz jasna relacja pomiędzy twórcą a jego kreacją, która powinna w którymś momencie obrócić się przeciwko "ojcu" (choć w tym przypadku wcale nie mam pewności, że w tym kierunku się to potoczy). Ale "Westworld" nauczył nas już, że wszystko tutaj ma jakąś głębszą warstwę. Tak właśnie jest z nietypowym związkiem Dolores i Bernarda. Dla niego konwersacje z maszyną są jakimś rodzajem terapii związanej z utratą syna – powiedzieć, że przeniósł on na nią uczucia do własnego, zmarłego dziecka, to na tym etapie jeszcze za dużo, ale wydaje się to rozsądnym tropem. Wszak pozwolenie jej na kontynuowanie swoistego "dojrzewania", czyli w gruncie rzeczy nieusuwanie błędów z jej pamięci, to ryzyko, jakie podejmuje każdy rodzic. Rozsądek każe mu za wszelką cenę chronić dziecko przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem i bólem, ale instynkt podpowiada, że nie można zamknąć go w bańce. Trzeba pozwolić mu się zderzyć z rzeczywistością, by nauczył się sobie z nią radzić. Tak samo jak z pływaniem – by się nauczyć, musisz porzucić zabezpieczenia i zaryzykować.
Bernard więc ryzykuje, traktując Dolores nie jako "zwykłego" hosta, ale kogoś zdecydowanie więcej. Takie rzeczy, jak podsuwanie jej "Alicji w Krainie Czarów", to oczywiście nie jest przypadek. Grana (dodajmy, że znakomicie) przez Evan Rachel Wood bohaterka to wyraźnie postać, która spełni tu kluczową rolę, co wiedzielibyśmy i bez recytowania przez nią fragmentów powieści Lewisa Carrolla. Ale trudno mi się do tej dość oczywistej wskazówki przyczepić, gdy zostaje ona wprost idealnie wpisana w fabułę. "Jeśli nie jestem sobą, kim jestem?" – pyta Dolores, a ja mogę się tylko rozpływać nad tym, ileż w tym podtekstów, ile możliwych interpretacji i tropów. Twórcy "Westworld" nie wymyślają niczego nowego, ale robią to w stylu, któremu można tylko przyklasnąć. Zaraz po tym, jak już przestaniemy się uśmiechać na myśl, że każdy detal ma tu znaczenie, a my powinniśmy pewne rzeczy zauważać wcześniej.
Bernard pulls out a copy of "Alice in Wonderland" and suddenly it's clear why Delores looks so familiar… #Westworld pic.twitter.com/9LY2d6sjdC
— James Hibberd (@JamesHibberd) October 17, 2016
Wtedy jednak nie byłoby prawdopodobnie tyle zabawy w oglądaniu, jak nawet drobne fragmenty tej skomplikowanej serialowej łamigłówki wskakują na swoje miejsce. Przecież nawet tylko w trakcie tego odcinka mieliśmy jak na dłoni pokazane, co potrafi zdziałać świetnie skonstruowany scenariusz. Przyjrzyjcie się, w jaką zgrabną całość połączyły się poszczególne sceny z "The Stray". Najpierw pierwsza rozmowa Dolores i Bernarda, w trakcie której naukowiec próbował sam sobie udowodnić, że maszyna wychodzi poza narzucony jej przez kodowanie schemat – osobiste pytanie okazuje się jednak nie być efektem ciekawości, lecz kreatywnego programowania. Potem pojawia się scena z Bernardem i Fordem, z której możemy wywnioskować, że ten pierwszy doszukuje się w hostach czegoś, czego w nich nie ma. Wracamy więc do Dolores i jej problemów, z których nagle wyłania się odpowiedź "nie wiem". I to jest moment, w którym my, w przeciwieństwie do (jeszcze) nieświadomej Dolores, wiemy doskonale, że dzieje się coś niezwykłego. Maszyna zaczyna uzyskiwać świadomość i sprzeciwiać się bezpośrednim rozkazom i swojej naturze, a więc po prostu kodowaniu. Ma to również bardziej namacalny skutek, gdy do tej pory bezbronne dziewczę sięga po broń. Po scenariuszowej nitce do kłębka.
W gruncie rzeczy nie ma tu nic skomplikowanego, ale pokażcie mi inne seriale, które potrafią w tak prosty, a jednocześnie w pełni satysfakcjonujący sposób przeprowadzić przez fabularne meandry. "Westworld" po raz kolejny potwierdza, że jest naprawdę inteligentną produkcją i to nie tylko dzięki cytowaniu klasyków światowej literatury. To może robić każdy. Ale sprawić, by rozgryzanie historii kawałek po kawałku było jednocześnie wciągające i nie przeciążało naszych szarych komórek? To już wyższy poziom trudności.
Zwłaszcza w przypadku tego serialu, gdzie momentami wydaje się, że mamy do czynienia z piekielnie skomplikowaną zagadką, której ogarnięcie będzie wymagało ogromnego wysiłku. Nic z tych rzeczy. "Westworld" pod żadnym pozorem nie jest głupiutką fabułą, ale błędem byłoby przecenianie go. Twórcy stopniowo dodają do serialu coraz więcej elementów, które pozwalają lepiej zrozumieć ten świat, a także to, co wcześniej wyglądało na niejasne. Nie ma tu wielkich tajemnic i skrywania się za kilkoma warstwami sekretów. No, przynajmniej nie we wszystkich przypadkach. Weźmy choćby postać Teddy'ego (James Marsden), który do tej pory wyglądał na kogoś, kogo jedynym celem jest być jak najczęściej uśmiercanym. "The Stray" w prosty sposób wyjaśnił jednak, że za sympatycznym kowbojem stał po prostu skrypt – odgrywał swoją rolę i nie mógł zrobić nic więcej, bo jego tzw. przedakcja była tylko zarysowana. Coś go dręczyło i to coś nie pozwalało mu ruszyć się z miejsca, ale też nigdy nie mógł się dowiedzieć, co to konkretnie było.
Musicie przyznać, że to przerażająca perspektywa. Ciągłe tkwienie w zawieszeniu i udręce, bez możliwości jakiegokolwiek ruchu. To kolejny element, który możemy dopisać do listy potworności, na jakie skazywane są hosty. Aktualizacja kodu, dopisana Teddy'emu przez Forda, była więc prawdziwym zbawieniem, bo dała mu wreszcie szansę rozwoju. Tylko co to za rozwój, skoro i tak skazuje bohatera na śmierć? I w jakim właściwie świetle stawia samego twórcę parku? Doktor Ford wyrasta na szalenie niejednoznaczną postać – kogoś, kto w jakiś sposób troszczy się o maszyny, bo bez wątpienia są mu drogie, ale jednocześnie nie widzi w nich niczego innego. Zarówno historia o Arnoldzie (czy tylko ja mam wrażenie, że podejrzanie za szybko dowiedzieliśmy się, że współtwórca parku nie żyje?) i jego prowadzących do zguby ambicjach, jak i krótka, ale wymowna scena z technikiem przykrywającym nagiego hosta pokazują, że Ford ma jasny stosunek do swego dzieła. Stąd też wyraźne ostrzeżenie w kierunku Bernarda: nie bądź kolejnym Arnoldem. Nie próbuj stworzyć świadomości.
Chyba jednak nie mamy wątpliwości, że przestroga zostanie zignorowana? Wszak bez tego nie byłoby historii, do której koniec końców musimy się zbliżać. Bunt maszyn, w jakiejkolwiek formie miałby nastąpić, niewątpliwie nadchodzi, ale chwała twórcom, że nie podchodzą do niego w najprostszy z możliwych sposobów. Zanim doczekamy się jakichkolwiek konkretów w tej sprawie czeka nas prawdopodobnie całe mnóstwo mniejszych i większych zapowiedzi zbliżającej się tragedii, których zresztą nie zabrakło i tym razem. Mówię oczywiście o wątku Elsie (Shannon Woodward) i Stubbsa (Luke Hemsworth), którzy wyruszyli na poszukiwanie uciekiniera. Co oznacza jego zachowanie, można tylko spekulować, podobnie jak niewiadome jest przeznaczenie wystruganego w drewnie Gwiazdozbioru Oriona. Pewne jest tylko, że Stubbs ma całkowitą rację, śpiąc z bronią pod poduszką. Z przymrużeniem oka można się w sumie zastanawiać, czemu wśród tłumu naukowców to właśnie on jest jedynym człowiekiem, który doskonale wie, jak kończyły się wszystkie dotychczasowe opowieści o sztucznej inteligencji.
Mniejsza z tym jednak, ważne, że "Westworld" po raz kolejny utrzymuje bardzo wysoki poziom, zarówno jeśli chodzi o czystą akcję i przyjemność z oglądania, jak i jakość scenariusza. Wszystko tutaj nadal robi ogromne wrażenie i choć w coraz większym stopniu przyzwyczajamy się do tego świata, ciągle wygląda on olśniewająco. Dodajmy jeszcze do tego klika smaczków, które powinny sprawić, że fani internetowych teorii znów rozgrzeją klawiatury (zwróćcie uwagę na połączenie Bernarda z żoną – miłośnicy teorii, że "Westworld" nie rozgrywa się na Ziemi, już doszukują się tu jej potwierdzenia), a jasne stanie się, że za tydzień o tej porze będziemy z równym zachwytem komentować kolejny odcinek. Najpierw jednak obejrzę jeszcze raz ten, kto wie, co tym razem odkryję.