Czy "Westworld" będzie naszą drugą "Grą o tron"? Sprawdzamy różnice i podobieństwa
Mateusz Piesowicz
15 października 2016, 21:32
"Westworld" (Fot. HBO)
Choć za nami dopiero dwa odcinki nowego serialu HBO, wystarczyły one, by o "Westworld" dyskutował cały świat. Pojawiają się pytania, dokąd ta popularność zaprowadzi i czy będzie miała większe skutki.
Choć za nami dopiero dwa odcinki nowego serialu HBO, wystarczyły one, by o "Westworld" dyskutował cały świat. Pojawiają się pytania, dokąd ta popularność zaprowadzi i czy będzie miała większe skutki.
W sieci pełno jest już tekstów, których autorzy próbują na różne sposoby podejść do fenomenu "Westworld", ale łatwo zauważyć, że ich najczęstszym wspólnym mianownikiem jest… "Gra o tron". Nie ma w tym absolutnie niczego zaskakującego, wszak hitowa saga fantasy nieuchronnie zbliża się do końca i ogłaszanie każdej kolejnej dużej produkcji HBO "nową Grą o tron" jest zupełnie naturalne. Tym bardziej, że "Westworld" spełnia wszystkie wymagania, by zyskać równie kultowy status, co ekranizacja Martinowskiej prozy. Mam jednak wrażenie, że w całym tym szale zestawiania popada się w skrajności i albo doszukuje podobieństw tam, gdzie ich nie ma, albo niepotrzebnie deprecjonuje jedną produkcję względem drugiej.
Tymczasem tu przecież w ogóle nie chodzi o porównywanie w skali 1:1, a raczej o pewne konsekwencje, jakie niesie ze sobą popularność danego tytułu. "Gra o tron" zaczynała jako ekranizacja sagi fantasy, która miała odnieść sukces, ale raczej nikt nie przewidywał jego skali. Pytanie więc, czy "Westworld" może skończyć w podobnym miejscu, wychodząc od tego, że również w jakiś sposób na nowo podchodzi do klasycznego gatunku?
Od razu jednak w głowie zapala się lampka ostrzegawcza. Czy dzieło Jonathana Nolana i Lisy Joy rzeczywiście mówi nam coś nowego? Czy prezentuje takie podejście do science fiction, jakiego nie zaproponował wcześniej nikt inny? Wbrew pozorom, "Gra o tron" i jej dorosła wersja fantasy, w której obok baśniowych motywów funkcjonują tematy polityczne i obyczajowe, jest znacznie bardziej nowatorska niż ambitne science fiction w wersji rodem z Dzikiego Zachodu. I wcale nie chodzi tu o umniejszanie jakości serialu, bo jeszcze raz podkreślam, że bezpośrednie zestawianie jednego z drugim nie ma najmniejszego sensu, ale o sam pomysł i to, czy będzie on miał jakieś dalsze konsekwencje.
Zwróćcie uwagę, że "Westworld" już na starcie miał znacznie trudniejsze zadanie. Wszak science fiction to gatunek z ogromnymi tradycjami, a jego przedstawiciele, zarówno ci z dużego, jak i z małego ekranu, to tytuły uznane nie tylko wśród fanów. Fantasy wygląda przy tym bardziej niż ubogo, bo właściwie rzadko kiedy wychodziło poza ramy efektownej bajki. "Gra o tron" była więc zdecydowanym novum, bo nagle się okazało, że można skutecznie połączyć typowe elementy fantastyczne z dojrzałą historią, nie popadając przy tym w pretensjonalność. Choć redefinicja gatunku to duże słowo, wydaje się, że akurat w tym przypadku może mieć rację bytu. "Westworld" póki co do tego miana nie aspiruje, bo niczego mu nie odbierając, nie da się nie zauważyć, że wszystkie poruszane przez niego kwestię w ten czy inny sposób już się gdzieś w kulturze masowej pojawiły.
Szaleństwem byłoby jednak nazwać go wtórnym. Nie można też w żaden sposób mówić o kopii, bo serial to odległy nie tylko od swojego filmowego pierwowzoru, ale również od wszystkich innych tytułów, z którymi skojarzenia same się nasuwają. Wydaje mi się, że najbezpieczniej byłoby użyć określenia serialowego remiksu, który korzystając z bardziej i mniej znanych popkulturowych motywów, stworzył coś własnego. Wychodząc od pierwszego z brzegu i najbardziej oczywistego zestawienia westernu z science fiction, a kończąc na szczegółowych kwestiach typowych dla tego drugiego gatunku (choćby sztuczna inteligencja i jej konsekwencje), "Westworld" oferuje nam prawdziwy labirynt treści, wśród których trudno znaleźć dominującą.
Może więc w tej mieszance należy się dopatrywać nowatorstwa serialu HBO? Przecież i kino, i telewizja pełne są przykładów produkcji, które próbowały nieudolnie łączyć różne ambitne tematy w jedno, co często kończyło się niestrawną papką. "Westworld" otwarcie inspiruje się klasycznymi motywami science fiction, ale przerabia je przy tym na własne potrzeby, tworząc całość, która wymyka się prostym klasyfikacjom. Kopiuje, ale z głową, szukając własnej drogi. Czy to nie jest wystarczający powód, by uznać go za nową jakość nie tylko w telewizji?
Nie sposób dać od razu jednoznaczną odpowiedź, ale myślę, że to jednak za mało. "Westworld" to serial z najwyższej półki, łączący spektakularną rozrywkę z inteligentnym scenariuszem poruszającym kwestie człowieczeństwa, władzy czy potrzeby zaspokajania najbardziej prymitywnych instynktów. Z racji swojego formatu będzie miał też możliwość zajrzeć głębiej niż ktokolwiek inny, przedstawić swoich bohaterów, ich motywacje i pragnienia w sposób niedostępny choćby w kinie. Wnioski, do jakich może przy tym dojść, są w tej chwili niemożliwe do przewidzenia i niewykluczone, że będą absolutnie oszałamiające. Ale przy tym wszystkim nie da się nie zauważyć, że to ciągle tylko piekielnie dobrze napisany serial, który jednak nie rzuci świata science fiction na kolana, bo najzwyczajniej w świecie nie ma ku temu narzędzi. Możemy (i będziemy!) się w nim doszukiwać refleksji filozoficznych czy moralnych, ale nie będą się one w żaden sposób różnić od pytań, jakie stawiali sobie pionierzy gatunku przed wieloma laty.
Tym samym, wracając do głównego tematu tego tekstu, nie sądzę, by "Westworld" miał odmienić gatunek, czy wręcz postawić go na nogi, jak to uczyniła "Gra o tron". Pomijając nawet fakt, że science fiction jednak nie ma się tak źle, serial Jonathana Nolana i Lisy Joy po prostu wpisuje się w pewne gatunkowe prawidła, nie tworząc nowego trendu. Szuka przy tym własnego sposobu opowiadania i niewątpliwie udaje mu się wyróżnić na tle konkurencji, ale też przesadą byłoby stwierdzenie, że pisze kompletnie nowy rozdział w opasłym tomie z fantastyką naukową. Natomiast fakt, że rozwija w nim pewne wątki, jest już niepodważalny.
Oczywiście kwestię nowatorstwa trzeba całkowicie oddzielić od popularności – tutaj nie ma absolutnie żadnych przeciwwskazań, by "Westworld" mógł się skutecznie ścigać z opowieściami rodem z Westeros i pod tym względem HBO trafiło w dziesiątkę. Wiele zależy rzecz jasna od kierunku, w jakim serial pójdzie w dalszej kolejności, ale utrzymanie idealnej równowagi między inteligentną rozrywką a efektowną zabawą powinno przynieść pożądany skutek w postaci rosnącej popularności, a w końcu również przejęcia tytułu flagowej produkcji amerykańskiego giganta. I ta właśnie, biznesowo-promocyjna płaszczyzna jest jedyną, na jakiej można sensownie zestawiać ze sobą "Westworld" i "Grę o tron". Fakt, że ten drugi serial okazał się sukcesem na wielu poziomach, nie tylko dla jego rodzimej stacji, w niczym nie umniejsza "Westworldowi", bo ten stoi przed znacznie trudniejszym wyzwaniem. Również jednak w drugą stronę, bezsensem jest jego nadmierne wywyższanie, bo obydwie produkcje to gruncie rzeczy rozrywka z ambicjami. I w ten sposób je traktując, warto cieszyć się obydwoma, bo niewątpliwie wznoszą one telewizję na wyższy poziom.