Wielki mały serial. Recenzja 3. sezonu "Transparent"
Marta Wawrzyn
8 października 2016, 16:33
"Transparent" (Fot. Amazon)
Magiczny, emocjonalny i wypełniony ważnymi zdarzeniami 3. sezon "Transparent" udowadnia, że to bezkonkurencyjna produkcja nie tylko wśród komediodramatów, ale też po prostu wśród seriali. Spoilery ze wszystkich dziesięciu odcinków.
Magiczny, emocjonalny i wypełniony ważnymi zdarzeniami 3. sezon "Transparent" udowadnia, że to bezkonkurencyjna produkcja nie tylko wśród komediodramatów, ale też po prostu wśród seriali. Spoilery ze wszystkich dziesięciu odcinków.
Recenzja kolejnego sezonu "Transparent" ukazuje się u nas z solidnym opóźnieniem – nie dlatego, że serialu nie lubimy. Wręcz przeciwnie, lubimy "Transparent" tak bardzo, że szkoda nam go oglądać w jeden weekend. To jedna z tych produkcji, które zdecydowanie powinny być emitowane po jednym odcinku w tygodniu, tak abyśmy mieli czas pogadać o każdej z licznych zapadających w pamięć historii, pojawiających się na przestrzeni sezonu.
Niestety, modelu emisji nie zmienimy, znów więc trzeba zredukować wyśmienite pięć godzin "Transparent" do serii wybiórczych spostrzeżeń i frazesów. To był kolejny rewelacyjny sezon, kto wie, czy nawet nie najlepszy ze wszystkich. Historia Maury (Jeffrey Tambor), którą poznaliśmy jako kilkunastoletniego chłopca i która przeżyła kolejny życiowy dramat tuż po 70. urodzinach, została w tym sezonie perfekcyjnie napisana, niosła ze sobą ogromny ładunek emocjonalny i nie raz, nie dwa uderzyła z pełną mocą każdego, kto jest w stanie choć trochę zżyć się z bohaterami z ekranu.
Począwszy od tyleż metaforycznej co czysto fizycznej podróży z otwierającego sezon odcinka "Elizah", przez urodzinową zmianę wyglądu, poprzez wizyty w gabinetach lekarskich, bardziej szczere niż kiedykolwiek rozmowy z dziećmi, rozstanie z Vicki, przygodny seks w klubie, aż po finałowy rejs i powrót do męskich ciuchów – dla Maury to był sezon obfitujący w wydarzenia i emocje. Pełna nadziei, że po 70-tce da się rozpocząć nowe życie – czy może raczej po prostu prawdziwe życie – musiała skapitulować w obliczu ostatecznego zagrożenia, jakim jest śmierć. Tak długo oglądaliśmy, jak ona przełamywała się, walczyła ze sobą i zbierała w sobie odwagę, by zdecydować się na kolejny krok, że wydawało się, iż happy end jest jedyną opcją. Nie jest. Maura nigdy nie będzie taką osobą, jaką chciałaby być – w sensie czysto fizycznym. Utknęła w męskiej skórze i już na zawsze w niej pozostanie. To gorzka konkluzja i zarazem strasznie niesprawiedliwy koniec trwających trzy sezony starań bohaterki, żeby wreszcie stać się sobą pod każdym względem.
Oczywiście, mogliśmy się tego spodziewać, wszak "Transparent" nie jest serialem, który idzie na łatwiznę. Klasyfikowanie go jako komedii za nic nie oddaje złożoności tego, co w nim oglądamy. Oczywiście, Jill Soloway pisze lekko i z humorem, potrafiąc wydobyć komizm z przerażająco depresyjnych sytuacji, ale koniec końców prawie tu nie ma wątków, służących tylko i wyłącznie celom rozrywkowym. To inteligentna, ambitna opowieść o codziennym życiu ludzi, którzy nie są i nigdy nie będą zadowoleni z tego, co mają, a tym bardziej szczęśliwi. Pfeffermanowie ciągle poszukują czegoś więcej, gubiąc się i wpadając w pułapki, które sami na siebie zastawiają.
A przy tym są jedyni w swoim rodzaju: samolubni, cyniczni, piekielnie samotni, i dalecy od tego, by przyznać, że najczęściej to w nich leży problem, a nie w całej reszcie świata. To bohaterowie, których lubienie sprawia wyraźne trudności – tak było na początku, tak jest też teraz – a jednak nie da się od nich oderwać i nie przejmować się ich sprawami. Tak doskonali są w swojej niedoskonałości.
3. sezon "Transparent" był obfity w wydarzenia u wszystkich członków rodziny, a jednak pod koniec żadne z nich nie było ani lepsze, ani mądrzejsze, ani też nie znalazło się w takim punkcie życia, w jakim znaleźć by się chciało. Wręcz przeciwnie. Finałowy rejs znajduje ich wszystkich porozbijanych, zniechęconych i stojących na życiowych rozdrożach bądź po prostu uciekających przed czymś. I w przeważającej większości pozbawionych geja, którego dostaje się razem z pokojem i który mógłby powiedzieć im parę miłych – choć nie zawsze zasłużonych – słów, a także dać im jakże potrzebnego kopa, popychającego do działania.
Shelly (Judith Light) odnalazła się na scenie, w blasku reflektorów, śpiewając "Hand in My Pocket". Choćbyśmy chcieli sprowadzić jej drogę na tę scenę do serii momentów, świadczących wyraźnie o zapatrzeniu w siebie, nie da się tego zrobić. Bo tak, "To Shel and Back" i zafiksowanie na punkcie social mediów wydawało się tyleż ostatnim krzykiem rozpaczy, ile ostatecznym dowodem na to, jak bardzo skupiona na sobie jest ta kobieta. Ale jeśli przestaniemy patrzeć na specyficzne sposoby ekspresji i zajrzymy pod powierzchnię, zobaczymy starszą panią, która przeżyła życie z kimś, kto cały czas ją zdradzał. To prawda, że jej oświadczenie, iż "mąż ją zostawił dla innej kobiety i tą kobietą był jej mąż" brzmi pretensjonalnie i nie przysparza Shelly sympatii, w momencie kiedy po drugiej stronie oglądamy zmagania Maury. Ale też to oświadczenie zawiera niezaprzeczalny fakt. Tak rzeczywiście było.
W tym sezonie "Transparent" pozwolił wreszcie nie tyle polubić Shelly, ile w pełni zrozumieć jej frustracje i motywacje. Ona rzeczywiście zasługuje w tym momencie na pokój z gejem, nieważne, jak bardzo przyczyniła się do tego, że jej dzieci nie potrafią niczego sobie poukładać, a jej mąż przez całe dekady nie był w stanie przyznać się, kim jest naprawdę. Pokazany we flashbackach romans młodych Shelly i Morta – który zapoczątkowała, a jakże, zdrada – dobitnie udowadnia, że to nie tak miało być. Wtedy oboje wyglądali na szczęśliwych i tak miało pozostać. To, że teraz każde z nich czuje, jak wiele w życiu przegrało, jest efektem tysięcy wyborów, których dokonali po drodze. Albo których nie odważyli się dokonać.
A ta ich niemożność przełamania pewnych schematów nie pozostała bez wpływu na dzieci, które nie są wcale mądrzejsze, im starsze. Całą trójkę – Ali (Gaby Hoffmann), Josha (Jay Duplass) i Sarah (Amy Landecker) – oglądamy w tym sezonie w stanie permanentnego błądzenia. Ta pierwsza schrzaniła stosunkowo najmniej – znalazła swoją pasję, ma pracę i sypia z kobietą, która ją pociąga przede wszystkim intelektualnie. Wydaje się, że powinna wreszcie rozwinąć skrzydła, ale ona oczywiście przejmuje się tym, czy Leslie ją kocha. A kiedy już uzyskuje zapewnienie, że tak, kocha ją i nie traktuje jak kolejnego podboju na jeden semestr, zaczyna robić, co tylko może, żeby to zepsuć. Wydawałoby się, że znalazła się w takim punkcie, kiedy ma wszystko i jeszcze więcej, ale oczywiście to nieprawda. Ali znów coś nie odpowiada.
Życie miłosne Sarah jest przerażające nie tylko dla członków rady świątyni Raquel. I wcale nie chodzi mi to, że taka z niej zbereźnica, ona po prostu kompletnie już nie wie, czego chce i gdzie jej najlepiej. A jedyną relację, która paradoksalnie dawała jej to, czego potrzebowała – czyli tę z dziewczyną z pejczem – oczywiście szybko zdołała zepsuć. Została więc z dzieciakami, mężem i jego dwudziestoletnią ukochaną, by oddać się bezcelowemu dryfowaniu.
Josha w tym sezonie spotyka prawdziwa tragedia, która sprawia, że wsiada w auto i z transseksualną dziewczyną u boku po prostu jedzie przed siebie. Wyreżyserowany przez Jill Soloway odcinek "The Open Road", w którym ta dwójka odbywa spontaniczną podróż donikąd, to jedna z najpiękniejszych rzeczy w sezonie, choć oczywiście listę można by ciągnąć w nieskończoność. Bardzo lubię ten moment, kiedy Josh wyciąga gitarę w przydrożnej knajpie i zamienia się w Kevina z Dallas, faceta, którym mógłby być. Wszystko to, co się dzieje w zamkniętym wesołym miasteczku, to też majstersztyk – zarówno jeśli chodzi o scenariusz, jak i realizację. Na koniec Josh słyszy parę słów prawdy o sobie, które ułatwiają mu męską decyzję. Ale kiedy już ją podejmuje, wcale nie zostaje na to nagrodzony. Nie znajduje domu tam, gdzie mieszka jego syn. Znajduje jedynie kolejne rozczarowanie.
Dość rozbudowany wątek ma w tym sezonie Raquel (ach, jak świetna jest Kathryn Hahn w "Transparent"!), której zadanie nie sprowadza się do pośredniczenia pomiędzy tą bandą pogubionych egoistów a Bogiem. Była narzeczona Josha wścieka się i płacze, mówi mądre rzeczy, ale sama nie końca w nie wierzy, odprawia rytuały, ale wszyscy w nich widzą magię poza nią. Słowem – pasuje do krajobrazu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
W tym pięknym chaosie, jakim jest 3. sezon "Transparent", nie brak sekwencji, które ogląda się niczym poezję przeniesioną na mały ekran. Historia żółwia z dzieciństwa, który odnajduje się po 30 latach w odcinku "To Sardines and Back" to od początku do końca czysta magia, zwłaszcza że dzieje się to w czasie kiedy Maura obchodzi 70. urodziny i oznajmia rodzinie, jakie ma plany.
W dawnym domu rodzinnym Pfeffermanów w ogóle dzieje się bardzo dużo. Ali i Josh śpiewają zupełnie jak w dzieciństwie. Maura mówi Joshowi, że była fatalnym ojcem, po czym robią razem rozwałkę. Ktoś pływa w basenie, ktoś się bawi w chowanego. To wciąż miejsce, gdzie wszyscy mogą się spotkać i wrócić na moment do przeszłości, która nie wydaje się taka zła w porównaniu z tym, co się z nimi dzieje obecnie.
Szczerze mnie rozbawił występ gościnny Caitlyn Jenner, długo zachwycałam się rytuałami i wściekłością Raquel, na jakiś czas też zapamiętam Trevora, "geja, którego dodają do pokoju", i finałowe "Hand in My Pocket" Shelly. To był rewelacyjny sezon, od początku do końca perfekcyjnie napisany, piękny, mądry, naturalny i magiczny. Zaczął się od poszukiwania Boga w lesie i pogoni przez supermarket za mającą kłopoty transseksualną dziewczyną, skończył się odważnym występem jednej kobiety i owacją na stojąco. A wszystko to było tak cudnie nakręcone i niosło ze sobą tyle emocji, że wypada tylko powtórzyć to, co mówimy po premierze każdego sezonu "Transparent". Współczesna telewizja potrafi być prawdziwą sztuką.