"Boss" po 1. sezonie. Czy Starz oszlifuje swój diament?
Michał Kolanko
11 grudnia 2011, 10:17
"Boss" miał zapewne wprowadzić Starz – stację znaną polskim widzom przede wszystkim z komiksowego, pełnego seksu i brutalności "Spartakusa" – na nieco wyższy, ambitniejszy poziom. Niestety, nie w pełni się to udało.
"Boss" miał zapewne wprowadzić Starz – stację znaną polskim widzom przede wszystkim z komiksowego, pełnego seksu i brutalności "Spartakusa" – na nieco wyższy, ambitniejszy poziom. Niestety, nie w pełni się to udało.
"Boss" był jednym z nielicznych seriali w tym roku, które dostały 2. sezon, zanim jeszcze rozpoczęła się ich emisja. Wiara szefostwa Starz w powodzenie tego serialu musiała być ogromna. Jak celnie zauważa komentatorka serwisu The A.V. Club, "Boss" miał być dla Starz tym, czym była "Rodzina Soprano" dla HBO czy "Mad Men" dla AMC. Wczoraj wyemitowano ostatni odcinek w tym sezonie, "Choose".
Niestety, w tym momencie trudno stwierdzić, by plan Starz zakończył się sukcesem, mimo że ostatnie odcinki "Bossa" są dużo lepsze niż początkowe. "Boss" ma dramatycznie niskie wyniki oglądalności – i nie nie da się go nazwać serialem kultowym czy takim który generuje pozytywne, wiralne zainteresowanie. Dlaczego tak się stało, mimo mocnej obsady i dobrego pomysłu na serial?
Kluczem moim zdaniem są postacie. Żadna z nich nie wywołuje zainteresowania, żadna nie powoduje że chcemy oglądać następny odcinek. Bierze się to z tego, że widz nie buduje z nimi emocjonalnej więzi. Tytułowy "Boss", burmistrz Chicago, w którego wcielił się Kelsey Grammer to komiksowy archetyp złego polityka, którego władza absolutna w mieście skorumpowała w sposób absolutny. Trudno kogoś takiego polubić w ścisłym znaczeniu tego słowa, ale można przynajmniej sprawić, że będzie on ciekawy.
W "The Wire" również nie brakowało złych postaci – jest to serial m.in. o dilerach narkotykowych, mordercach i przestępcach – ale ich losy budzą emocje. "Boss" jest pusty w środku i jednocześnie bardzo sztuczny. Doradcy burmistrza Chicago, jego wrogowie, politycy i dziennikarze to w większości jednowymiarowe manekiny, które wygłaszają absurdalnie nadęte monologi, gdy scenarzyści uznają, że jest to konieczne. W zasadzie tylko doradca Kane'a Kitty O'Neil (Kathleen Robertson) i dziennikarz Sam Miller (Troy Garity) to ludzie, których nakreślono z wyczuciem. Zwłaszcza Kitty, która z politycznej lalki Barbie zmienia się w zagubioną w korytarzach władzy kobietę jest w miarę wiarygodną postacią. O problemie z wiarygodnymi i dającymi się lubić postaciami pisałem już w dwugłosie o serialu, i jak niestety nic się pod tym względem nie zmieniło w trakcie 1. sezonu.
A szkoda – "Boss" jest świetnie zrobiony, z mistrzowskim wyczuciem formy, i porusza wiele realnych problemów. Momentami polityka pokazana jest w nim bardzo realnie, zwłaszcza ta w mieście takim jak Chicago. "Boss" absolutnie nie nadaje się do celów edukacyjnych, ale każdemu kto ma idealistyczne wyobrażenie o tym jak wygląda polityka w Stanach, obraz tzw. machine politics "Bossa" może dać wiele do myślenia. Wątki czysto wyborczo-polityczne są akurat najbardziej wiarygodne w całym serialu.
Co dalej z "Bossem"? Pierwszy sezon zamknął wątek prawyborów gubernatorskich, które wygrał protegowany Kane'a Ben Zajac (Jeff Hephner). "Boss" odnalazł źródło przecieku tajemnic swojej przeszłości i je zlikwidował. Sezon drugi będzie zapewne dotyczył wyborów powszechnych, oraz oczywiście dalszego ciągu choroby Kane'a, która w ostatniej scenie dała o sobie wyraźnie znać.
Na szczęście dla fanów serialu, nowym showrunnerem w drugim sezonie ma być znany z "The Good Wife" Dee Johnson. Być może on właśnie oszlifuje diament Starz. W przeciwnym razie "Boss" pozostanie tylko ambitną porażką.