Na granicy życia i śmierci. Recenzujemy pierwszy odcinek 3. sezonu "The Fall"
Marta Wawrzyn
2 października 2016, 17:03
"The Fall" (Fot. BBC)
Jeden z najlepszych, najbardziej niekonwencjonalnych brytyjskich kryminałów powrócił w wyśmienitej formie. Odcinek dziejący się w kilku pomieszczeniach obfitował w emocje i drobne rzeczy, które robią różnicę. Spoilery!
Jeden z najlepszych, najbardziej niekonwencjonalnych brytyjskich kryminałów powrócił w wyśmienitej formie. Odcinek dziejący się w kilku pomieszczeniach obfitował w emocje i drobne rzeczy, które robią różnicę. Spoilery!
Bardzo długo czekaliśmy na powrót det. Stelli Gibson i Paula Spectora, których ostatnio widzieliśmy w dramatycznym finale 2. sezonu "The Fall". On został postrzelony i nie wyglądał jakby miał przeżyć, ona zignorowała Andersona i pobiegła do niego, reagując na to, co się działo, bardzo emocjonalnie. Tak bardzo, że aż zastanawialiśmy się – my i biedny Anderson – co z nią jest nie tak i jak głęboka jest relacja, która połączyła ją z mordercą.
W premierze 3. sezonu "The Fall" nie przechodzi od razu do udzielania odpowiedzi na tego typu pytania, bo musi zająć się czymś innym. Paul znalazł się na granicy życia i śmierci. Stella jedzie razem z nim karetką do szpitala. Stylowy kryminał zamienia się w pełnokrwisty – nie tylko w sensie metaforycznym – dramat medyczny i pokazuje nam ze szczegółami, jak lekarze ratują mordercę. Kilka sal dalej do życia powraca Rose, jego ofiara. Andersonem nie interesuje się nie nikt, a już na pewno nie Stella, która, wciąż daleka od swojej zwykłej, chłodnej wersji, pilnuje tego, co dla niej najważniejsze.
Niezwykłość tej kobiety przejawia się w licznych drobiazgach, których w ciągu całego odcinka gromadzi się coraz więcej i więcej. Na początku ona zupełnie nie widzi tego, że jest cała we krwi, jej uwaga skupia się w stu procentach na Paulu, którego, jak mówi, "musi dostarczyć do sądu w jednym kawałku". Trochę czasu mija, zanim dostrzega wszystko inne – że ktoś będzie musiał porozmawiać z dziennikarzami; że w tym samym szpitalu jest przecież Rose; że Andersona też przywieźli. Jej tłumaczenia w rozmowie z Andersonem, że chodzi jej tylko o to, aby sprawiedliwości stało się zadość, brzmią rozsądnie, ale nie w stu procentach wiarygodnie. On podejrzewa, że w jej relacji z Paulem jest jakiś chory element – i widzowie też. Jak gdyby pani detektyw czuła fascynację osobowością mordercy i ekscytowała ją sama gra, którą w tym momencie chce doprowadzić do końca.
W Wielkiej Brytanii w ostatnich tygodniach pojawiły się opinie, że w "The Fall" nie brak mizoginii – co dla mnie jest absurdalne, bo serial wydaje mi się bardzo, ale to bardzo feministyczny – i ta niejednoznaczność, którą cały czas można dostrzec w Stelli, z pewnością nie pomoże Allanowi Cubittowi, twórcy serialu, wyjść z tego obronną ręką. Mnie takie zarzuty wydają się mocno krzywdzące, choć oczywiście widzę, jak niejednoznaczne moralnie potrafią wydawać się wybory Stelli.
Tych niejednoznaczności przewija się zresztą więcej – lekarze w pewnym momencie, już po tym jak uratowali Paula, przekonują siebie, że zrobili właściwą rzecz; że Dusicielowi z Belfastu należy pomagać z takim samym poświęceniem jak jego ofierze. Mąż Rose wygląda na mocno zaniepokojonego dziennikarzami przed szpitalem i zadaje oczywiste pytanie: czy to zamieszanie jest z jej powodu, czy chodzi o coś innego? Stella poleca mu nie zaprzątać tym głowy – bo przecież nie powie mu, że kat walczy o życie w tym samym szpitalu co jego ofiara – co nie jest najbardziej etycznym wyborem z jej strony. Ale chwilę później widzimy, jak z ogromną empatią pomaga mu pozbyć się poczucia winy i zrozumieć, co się dzieje z jego żoną.
Stella Gibson jest niezwykłą kobietą, która łączy w sobie przerażający chłód z zadziwiającą inteligencją emocjonalną, a sposób, w jaki Gillian Anderson pokazuje niuanse w zachowaniach swojej bohaterki, to aktorska wyższa szkoła jazdy. Można, a nawet trzeba doceniać w "The Fall" niezwykły klimat, psychologię postaci, zadziwiającą umiejętność budowania napięcia w oparciu o rzeczy drobne, ale ten serial to przede wszystkim Gillian Anderson, która w tej roli jest wielka. Spójrzcie tylko na ostatnią scenę odcinka: niby nie było to nic wielkiego, każdy z nas mógłby wpaść na to, żeby zatrzymać się przy takiej starszej pani w szpitalu. A jednak nie każdy zrobiłby to tak jak Stella, z naturalnością, bez zastanowienia i skrępowania.
Kolejny świetny moment na końcu to ten, kiedy Paul się budzi, a my orientujemy się, że jest z nim lekarka, która wygląda niemal jak jego ofiary. W jej oczach też widać przez parę sekund panikę, choć przecież wie dobrze, że facet zwany Dusicielem nie wstanie, nie zaatakuje jej ani nie zabije w szpitalnej sali. Nawet gdyby miał taki zamiar, zwyczajnie nie podniesie się z łóżka. A jednak czuć wyraźnie w tej scenie napięcie.
"The Fall" wie, co robi, skupiając się na rzeczach drobnych, niuansach w ludzkich zachowaniach, wyszukiwaniem podwójnych znaczeń. Choć pierwszy odcinek 3. sezonu do dynamicznych nie należał – jeśli pominąć sceny z Sally-Ann i Katie, wszystko działo się w szpitalu – a o Paulu wiadomo było od początku, że przeżyje, oglądało się go jednym tchem. Jedyne sceny, które aż prosiły się o wycięcie, to początek z łopatologiczną metaforą związaną z Paulem, a także ten moment, kiedy grany przez Jamiego Dornana morderca znalazł się w tunelu ze światłem i mama wołała do niego "Peter". To tanie zagrania, które do niczego nie były nam potrzebne. Cała reszta to czysta perfekcja, emocjonalny prolog do ostatniego etapu gry w kotka i myszkę pomiędzy seryjnym mordercą z Belfastu i ścigającą go nieustępliwą policjantką.
Ten odcinek należał w stu procentach do Anderson, ale nie mam wątpliwości, że i Jamie Dornan za chwilę nam pokaże, jak bardzo potrafi różnić się od pana Greya (#NotMyChristian). Ostateczną rozgrywkę czas zacząć!