Serialowa alternatywa: "The Legacy", czyli nordic noir bez kryminalnej intrygi
Mateusz Piesowicz
28 września 2016, 22:02
"The Legacy" (Fot. DR)
W jakim kierunku należy zwrócić wzrok w poszukiwaniu dobrego współczesnego dramatu obyczajowego? Oczywiście w stronę Skandynawii. "The Legacy" udowadnia, że na tamtejszych twórców można liczyć nie tylko w kwestii mrocznych kryminałów.
W jakim kierunku należy zwrócić wzrok w poszukiwaniu dobrego współczesnego dramatu obyczajowego? Oczywiście w stronę Skandynawii. "The Legacy" udowadnia, że na tamtejszych twórców można liczyć nie tylko w kwestii mrocznych kryminałów.
Co nieco o tym serialu mogliście już przeczytać w naszym rankingu wartych zobaczenia produkcji rodem ze Skandynawii, ale zasługuje on na to, by poświęcić mu większą uwagę. "The Legacy", w oryginale znane jako "Arvingerne" (a w polskim Filmboxie emitowane pod tytułem "Scheda"), to bowiem rzecz, którą łatwo przegapić w natłoku nowych i głośniejszych tytułów. A nie powinno tak być, bo to serial, jakich wcale nie robi się zbyt wiele.
Na pierwszy rzut oka jednak zupełnie na taki nie wygląda. Wręcz przeciwnie, sprawia wrażenie rodzinnego dramatu niczym się nie odróżniającego od innych, podobnych produkcji. Przecież skłócone familie, osobiste dramaty i ukryte przed światem tajemnice to rzeczy, jakie towarzyszą telewizji od lat. Dodajmy jednak do tego niepodrabialny skandynawski styl i nagle okaże się, że rodzinna historia może okazać się nie mniej wciągająca niż najlepszy kryminał.
Tutaj punktem wyjścia jest śmierć uznanej artystki Veroniki Grønnegaard (Kirsten Olesen), która doprowadza do napięć między trójką jej dorosłych dzieci. A to nie wszystko, bo niespodziewanie na scenie pojawia się jeszcze jedna, oddana przed laty do adopcji siostra. W tych krótkich słowach brzmi to okrutnie tandetnie, zdaję sobie z tego sprawę, ale wierzcie mi, że "The Legacy" w żaden sposób nie można sprowadzić do tego banalnego opisu. To historia, w której sekrety, kłamstwa i wzajemne pretensje kotłują się w skomplikowanych rodzinnych relacjach i prędzej czy później znajdują ujście na zewnątrz. Serial aż kipi od emocji i naprawdę nie ma znaczenia, że stawką nie jest poszukiwanie mordercy, czy inny kryminalny motyw – okazuje się, że spadek i kwestia tego, kto przejmie rodzinną posiadłość może trzymać w napięciu równie mocno.
Zasługa to oczywiście znakomicie napisanego, wielowątkowego i skrywającego mnóstwo zagadek scenariusza. Historia rozwija się powoli, jak przystało na każdy szanujący się skandynawski serial, ale nie może być mowy o nudzie. Sam się zdziwiłem, jak bardzo tematy, które błędnie kojarzyłem raczej z rozwleczonymi w nieskończoność tasiemcami, mogą wciągnąć i przytrzymać przed ekranem na długie godziny. Niezwykły jest sposób, w jaki "The Legacy" opowiada o rzeczach na pozór zupełnie nieinteresujących – bo co nas obchodzą losy ekscentrycznej duńskiej rodziny? Inne realia, inne problemy, inny świat, czyż nie? No właśnie, nie.
Mimo że familia Grønnegaardów absolutnie nie należy do typowych, wystarczy trochę ich poznać, by zauważyć, że to zbiór osobowości, które równie dobrze można by umieścić w jakimkolwiek innym środowisku. To po prostu zwyczajni ludzie, ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami, o których zdążymy kilkukrotnie zmienić zdanie w ciągu oglądania serialu. Nikt nie jest tu stereotypowy czy jednoznaczny – twórcy unikają również kategoryzacji i wyraźnego opowiadania się po czyjejkolwiek stronie. W pewien sposób nikogo tutaj nie da się do końca lubić, a jednocześnie każdy zasługuje na chociaż gram sympatii. Bo to nie oderwana od ziemi wydmuszka, ale prawdziwe, wypełnione emocjami życie, w którym nic nie jest czarno-białe.
Poznawanie kolejnych warstw, jakie kryją się pod wierzchnimi maskami tutejszych postaci, to zajęcie tyleż czasochłonne, co fascynujące. Każdy z czwórki rodzeństwa to inny charakter, każdym kierują inne motywacje, każdy wreszcie zupełnie inaczej patrzy na świat. Powiedzieć, że trudno im się porozumieć, to nic nie powiedzieć. Gdy więc cała grupa zostanie niespodziewanie postawiona w opozycji wobec siebie, konflikty są nieuniknione. Tym bardziej, że rodzeństwo to iście z piekła rodem. Mamy podążającą śladami matki, ale ciągle przez nią niedocenianą Gro (Trine Dyrholm), skłóconego z rodzicielką, wyniosłego Frederika (Carsten Bjørnlund), wyluzowanego Emila (Mikkel Boe Følsgaard) oraz oddaną w dzieciństwie do adopcji Signe (Marie Bach Hansen). Jakby wszystko było mało skomplikowane, rodzeństwo ma jeszcze trójkę różnych ojców, którzy również sporo tu namieszają (jednego z nich gra znany z ostatnich filmów o Jamesie Bondzie Jesper Christensen).
"The Legacy" wygląda na mocno pogmatwane, ale to tylko pozory. Scenariusz jest czytelny, podążanie za kolejnymi wydarzeniami nie przysparza żadnych problemów, a odkrywane co rusz kolejne sekrety nie wypadają sztucznie. Są raczej naturalną koleją rzeczy, bo historię śledzimy w dużym stopniu z punktu widzenia Signe, która dopiero poznaje swoją "nową" rodzinę i zupełnie obcy świat zamożnej, artystycznej elity. Nie minie jednak długo czasu, aż dziewczyna przywyknie do nowych okoliczności i ze skromnej kwiaciarki zamieni się w gotową twardo walczyć o swoje kobietę. W końcu nie od dziś wiadomo, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, a Signe nawet tych nie ma zbyt wielu.
Możecie się więc spodziewać, że w ciągu dotychczas wyemitowanych 17 odcinków (składają się na dwa sezony, kolejny w drodze) czeka Was całe mnóstwo mniej lub bardziej dramatycznych zwrotów akcji. Ważne jednak, że te nigdy nie biorą góry nad emocjonalnym wymiarem historii. Najistotniejsze są tu relacje pomiędzy bohaterami i bijąca z nich szczerość. Choć nie brak zapadających w pamięć wydarzeń, zdecydowanie najlepiej wypadają te, w których możemy zobaczyć rodzinę Grønnegaardów bez masek – to przecież zwykli ludzie i od czasu do czasu zdarza im się je zrzucić.
***
Kolejna Serialowa alternatywa wyjątkowo już za tydzień, a w niej coś specjalnego – po raz pierwszy wybierzemy się do Ameryki Południowej, by sprawdzić, jak wypada argentyński thriller "Cromo". Zapraszam!