"Zakazane imperium" (2×11): Życie jest grecką tragedią
Marta Wawrzyn
9 grudnia 2011, 10:25
Niemal każdy odcinek 2. sezonu "Boardwalk Empire" zasługuje na osobny pean – ale to właśnie odcinek 11., "Under God's Power She Flourishes", zrobił na mnie największe wrażenie. Spoilery!
Niemal każdy odcinek 2. sezonu "Boardwalk Empire" zasługuje na osobny pean – ale to właśnie odcinek 11., "Under God's Power She Flourishes", zrobił na mnie największe wrażenie. Spoilery!
Wydawało mi się to niemożliwe, a jednak. "Boardwalk Empire" im jest starsze, tym lepsze. W tym sezonie odcinki bardzo dobre przeplatały się z rewelacyjnymi, a widzowie nieraz mieli okazję się przekonać, że twórcy tego serialu mają wszystko dokładnie przemyślane i planują długo naprzód.
Bo czy kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy Gillian Darmody na scenie jako zdzirowatą syrenę z Odysei, komukolwiek z nas wpadło do głowy, że życie tej kobiety i jej syna to specyficzna wersja greckiej tragedii? Mnie nie. Owszem, ona od początku wyglądała na socjopatkę, a jej relacje z Jimmym były nieco dziwne, ale nikt chyba się nie spodziewał, że mamy tu do czynienia z czymś aż tak chorym.
Gillian już choćby w odcinku "Peg of Old" pokazała, że potrafi. Teraz okazuje się, że jest zdolna właściwie do wszystkiego. Niefrasobliwie zaciągnęła własnego syna do łóżka, zapoczątkowując ciąg zdarzeń, które zrobiły z niego zupełnie innego człowieka (choć oczywiście Nucky też miał w tym swój udział). Teraz popchnęła go do kolejnych rzeczy, których sam by nigdy nie zrobił. Co się z nim będzie działo dalej, po tym jak stracił żonę, a chwilę później własna matka zrobiła z niego ojcobójcę? Nie mam pojęcia.
Muszę jednak przyznać, że z zachwytem patrzyłam na tę specyficzną wariację na temat mitu o Edypie. Dopiero teraz przyszła świadomość, że to wszystko zapewne było zaplanowane od dawna, a my, widzowie, przez tak długi czas patrzyliśmy na tę rudą boginię, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, kim ona jest. Pytanie teraz brzmi, w którą stronę ta grecka tragedia z czasów prohibicji pójdzie dalej. Co przyniesie mieszanka miłości i nienawiści, jaką Jimmy darzy swoją matkę? Czy pozwoli jej wychowywać swoje dziecko? Czy jakby nigdy nic wróci do uprawiania gangsterki?
Inna postać, której dalsze losy zapowiadają się niezwykle ciekawie, to agent Van Alden. Jego chrześcijańskie sumienie nakazało mu zwiać, kiedy przyszła pora zapłacić za morderstwo popełnione w imię szaleństwa. Co zrobi teraz? Czy zobaczymy go w ogóle w finale?
W tym wszystkim gdzieś się gubi Nucky – i, prawdę mówiąc, wcale mi go nie brakuje. Jeszcze bardziej denerwuje mnie cierpiąca Margaret, której wyrzuty sumienia nie wyglądają zbyt wiarygodnie. Ale pewnie i tak narobi ona głupot, niezależnie od tego, co ją może za to spotkać. Nucky zresztą ma problem nie tylko z nią, ale też z bratem. Zapewne skończy się to wielkim finałem, w którym znów polubię Nucky'ego – ale na razie jego perypetie wypadają blado przy kazirodczym związku Jimmy'ego z mamą i szaleństwach innych drugoplanowych postaci.