Straszyć każdy może? Recenzja "The Exorcist" – serialowej wersji legendarnego horroru
Mateusz Piesowicz
24 września 2016, 20:03
"The Exorcist" (Fot. FOX)
Na wieść o kolejnym kultowym horrorze zmierzającym na mały ekran można było dostać gęsiej skórki. Tym razem jednak doszło do niespodzianki – serialowego "Egzorcystę" da się oglądać. Małe spoilery.
Na wieść o kolejnym kultowym horrorze zmierzającym na mały ekran można było dostać gęsiej skórki. Tym razem jednak doszło do niespodzianki – serialowego "Egzorcystę" da się oglądać. Małe spoilery.
Nie oznacza to wprawdzie, że mamy do czynienia z produkcją, którą bezwzględnie trzeba zobaczyć, ale sam fakt, że FOX-owej wersji filmu Williama Friedkina z 1973 roku nie muszę od razu wyrzucać z pamięci to już spore zaskoczenie. Wystarczy wspomnieć, jak nędzna okazała się telewizyjna kontynuacja "Omenu" (dla niepoznaki nazwana "Damienem") czy jak z tygodnia na tydzień coraz bardziej nużące stawało się oglądanie innego serialu o egzorcyzmach, czyli "Outcasta". Horrory na małym ekranie nie miały więc szczególnie dobrej passy, a dodając do tego nieustanne pasmo porażek, jakimi są nowe wersje filmowych przebojów sprzed lat, trudno było oczekiwać, że "The Exorcist" wyłamie się z szeregu.
Tym większe jest moje zdumienie, że nie będę zmuszony zrównywać z ziemią serialu autorstwa Jeremy'ego Slatera, na co byłem już nastawiony. Bo "The Exorcist", choć to w gruncie rzeczy przeciętniak, wypada o wiele lepiej niż tego oczekiwano. Wprawdzie poprzeczka wymagań wisiała w jego przypadku bardzo nisko, ale i tak myślę, że tym razem wypada widzieć szklankę w połowie pełną. Mogło być naprawdę znacznie gorzej.
Tymczasem otrzymaliśmy całkiem przyzwoitego "straszaka", którego twórcy orientują się w horrorowych schematach i potrafią skutecznie przenieść je na mały ekran. Dla tych, którym tego typu sztuczki są nieobce, nie będzie stanowiło żadnego zaskoczenia to, co ujrzą w pilotowym odcinku. Są opętani, oczywiście nieletni, mówiący grubym, demonicznym głosem i rzucający się w konwulsyjnych ruchach po łóżku, są niepokojące odgłosy, tajemnicze postaci, pogrążone w ciemności pomieszczenia i szybkie ruchy kamery dokładnie tam, gdzie powinny być. Nie jest to szczyt wyrafinowania ani coś, co nie da mi spać po nocach, ale jestem skłonny uznać, że twórcy wykorzystali skromne możliwości straszenia w telewizji ogólnodostępnej do maksimum.
Pewnie, że serialowi nie zaszkodziłoby, gdyby go trochę podostrzyć, ale nie oszukujmy się – telewizja ma w tym akurat aspekcie olbrzymie ograniczenia, więc jeśli spodziewacie się wrażeń na podobnym poziomie, co w oryginalnym "Egzorcyście", to srogo się rozczarujecie. Jeśli natomiast zdajecie sobie sprawę z tego, że pokazać tu można niewiele, a powiedzieć jeszcze mniej (wyobrażacie sobie film Friedkina bez przekleństw?), to możecie wyciągnąć z produkcji FOX-a nieco solidnej rozrywki z lekkim dreszczykiem.
Fabularnie rzecz przypomina oryginał, choć nie jest jego dokładnym odbiciem. W centrum wydarzeń umieszczono Tomasa Ortegę (Alfonso Herrera), młodego duchownego z Chicago, do którego z prośbą o pomoc zgłasza się jedna z parafianek. Angela Rance (w tej roli sama Geena Davis) ma bowiem przeczucie, że w jej domu dzieje się coś niedobrego, a ma to związek z jedną z jej córek. Historia rozwija się standardowo, czyli od niedowierzania zmieszanego z politowaniem, poprzez lekkie zdziwienie, aż do pełnej wiary w działalność sił nieczystych. Można było to zrobić lepiej? Jasne, że tak. Czy jest to konieczne? Nie wydaje mi się, bo w tym przypadku, im krótsza introdukcja, tym lepiej dla serialu.
"The Exorcist" nie chce bowiem, przynajmniej na razie, szczególnie zgłębiać psychologicznego aspektu całej sprawy. To, co zafundowano nam do tej pory, a więc zasygnalizowanie wątpliwości dręczących ojca Ortegę i lekko poruszone kwestie dotyczące wiary jako takiej, jest w zupełności wystarczające. Obawiam się, że w chwili, gdy serial FOX-a zacznie próbować udowadniać swoją wartość "intelektualną", jak na dłoni widoczne staną się jego wady. Scenariuszowe uproszczenia, drogi na skróty, wygodne, ale pozbawione logiki rozwiązania – w sumie wszystko to, co stanowi problem praktycznie każdego horroru, gdy zacznie się go rozkładać na czynniki pierwsze. Po co więc to robić?
Mam nadzieję, że twórcy wyjdą z tego samego założenia i nie będą próbowali wyważać otwartych drzwi. "The Exorcist" naprawdę nie potrzebuje cudów, by spełniać swoje zadanie. Wystarczy kilka dobrze napisanych wątków, grupa niezłych wykonawców i bohaterowie posiadający więcej niż jedną cechę charakteru. Te proste warunki serial FOX-a wypełnia nawet w nadmiarze, bo prócz już wymienionych mamy jeszcze drugiego duchownego, ojca Marcusa Keane'a (Ben Daniels), doświadczonego w starciach z nieznanym księdza, którego metody niezbyt podobają się jego watykańskim przełożonym. W zestawie z Ortegą ten duet powinien się całkiem nieźle komponować na ekranie, zwłaszcza że aktorsko wypada powyżej przeciętnej.
Właśnie solidne wykonanie i więcej niż przyzwoita realizacja pozwalają stawiać serialowego "Egzorcystę" półkę wyżej niż inne próby odtworzenia na małym ekranie filmowego sukcesu. Widać, że twórcy znają się na swojej robocie i starają się jak mogą, by oglądanie ich produkcji nie było drogą przez mękę. O dorównaniu oryginałowi pod jakimkolwiek względem nie może oczywiście być mowy, ale na szczęście nikt tutaj nawet nie podejmuje takiej próby. Jedyne, co "The Exorcist" może skutecznie zrobić z dziełem Friedkina, to ukłonić się jego fanom – w pierwszym odcinku znajdą oni nawiązanie do bohaterki filmu, pojawia się również doskonale znany motyw muzyczny. To też sprawia, że serial skierowany jest głównie do ludzi, którzy historię o opętaniu znają i lubią. Nowa wersja nie powinna przyprawić ich o wściekłe zgrzytanie zębami.