"Czy jest coś, czego ten człowiek nie wie?". Recenzujemy premierę 4. sezonu "Czarnej listy"
Andrzej Mandel
24 września 2016, 15:29
"The Blacklist" (Fot. NBC)
Na pewno jest sporo rzeczy, których Reddington nie wie, ale nie należą do nich tajemnice państwowe USA. Mimo paru niezbyt prawdopodobnych zdarzeń to był powrót "The Blacklist" w niezłej formie. Uwaga na spoilery.
Na pewno jest sporo rzeczy, których Reddington nie wie, ale nie należą do nich tajemnice państwowe USA. Mimo paru niezbyt prawdopodobnych zdarzeń to był powrót "The Blacklist" w niezłej formie. Uwaga na spoilery.
W maju sytuacja wyglądała następująco – Liz, Tom i Agnes zostali porwani. Red był wściekły (także na Mr. Kaplan), a zespół FBI był nieco ogłupiały nagłym zmartwychwstaniem ich koleżanki. 4. sezon zaczyna się niemal dokładnie w momencie, w którym skończył poprzedni. Początek ma mocny, a potem napięcie już tylko rośnie aż do samego końca. Trzeba przyznać, że Bonekamp narzucił tu nam mocne tempo, zapewne w nadziei, że nie będziemy przejmować się zbytnio logiką. W sumie to nie widzę powodów, by jej używać, bo "Esteban" było świetnym odcinkiem. Ale do paru rzeczy i tak warto się przyczepić.
Nim jednak przejdę do krytyki, to pozwolę sobie zauważyć, że cytaty z serialu bywają naprawdę zabawne. Ot, na przykład scena, w której Red prosi Mr. Kaplan, by się odsunęła, bo może być trochę bałaganu – cóż, dekapitacje nigdy nie są porządne. A przy okazji trudno o danie Mr. Kaplan mocniej do zrozumienia, że nie cieszy się już zaufaniem Reda. Trudno, by było inaczej po tym, skoro w poprzednim sezonie pomogła Liz sfingować jej śmierć i ukryć to przed Reddingtonem. Na razie ciężko jest stwierdzić, czy Kaplan i Red dojdą do porozumienia. Choć nadal potrafią działać razem, to jednak taka zdrada zawsze ogranicza zaufanie.
Z innej beczki – Stany Zjednoczone powinny poważnie zastanowić się nad lepszym dbaniem o tajemnice państwowe. Tytułowy cytat świetnie pokazuje, że w USA nic się przed Redem nie ukryje. Wie on nawet doskonale, kto robi za Stany brudną robotę na Kubie. Notabene, dochodzimy tu do najbardziej nieprawdopodobnej postaci z "Czarnej listy". Kubański morderca pozbawiony oczu i posługujący się echolokacją? Serio? OK, bardzo dużo fajnej roboty charakteryzatorów jeżeli chodzi o sztuczne oczodoły dla Paula Calderona ("Fear The Walking Dead"), ale sama postać zdecydowanie pojawia się jakby na doczepkę i tylko po to, by napędzić akcję oraz dać Resslerowi okazję do kolejnego szlachetnego czynu (nuda).
To nie jedyna taka rzecz w "Esteban". Na przykład wygląda na to, że Tom Keen spędził większość odcinka w bagażniku, podczas gdy w międzyczasie na Kubę zdążył dolecieć z Waszyngtonu Ressler, a i sporo rzeczy się wydarzyło. Jakby tak popatrzeć, to powinien był spędzić w nim kilkanaście godzin, niemniej cały czas był w świetnej formie jeżeli chodzi o możliwości kopania, bicia i poruszania się. Cud człowiek, mięśnie mu nie sztywnieją…
Niech nam jednak minusy nie przesłonią plusów, których nie brakowało. Akcja odcinka toczy się błyskawicznie, mamy tu sporo dobrych dialogów, takich ja ten między Elizabeth a jej domniemanym ojcem:
– Mam chorobę krwi – mówi on.
– Świetnie – odpowiada Liz.
– Mogę umrzeć.
– Jeszcze lepiej.
Nie ma to jak odnaleźć dziecko, prawda? Jednak nadal nie możemy być pewni, czy Kirk faktycznie jest ojcem Liz. Niby tak twierdzi i wie całkiem sporo (także o romansie Reda z matką Liz/Maszy), ale jeżeli czegoś mnie nauczyło kilka lat z "Czarną listą", to tego, że niczego nie można być pewnym w kwestii pochodzenia Liz. Bonekamp wodzi nas za nos od kilku lat i jeszcze pewnie parę lat tak będzie robił. Jednak na to, że Kirk/Rostov raczej ojcem Lizzie nie jest, wskazuje choćby jego stosunek do jej męża i dziecka. Normalny ojciec po odnalezieniu córki raczej by chuchał na jej męża i swoją wnuczkę. Tymczasem szczególnie do wnuczki podejście ma mocno, hmm… utylitarne.
Swoją drogą, zwróciliście uwagę, co powiedział Red gdy wszedł do pokoju pełnego kubańskich policjantów? Za takie teksty uwielbia Reda.
Zastanawiam się jeszcze po co, poza zrozumiałym ukazaniem mocnego wnerwienia postawią Liz i daniem szansy Resslerowi na kolejny szlachetny/głupi gest, było ciągnięcie w tym odcinku wątku jej zespołu. Owszem, fajnie było popatrzeć, jak Aram broni Liz, a Samar jest mocno na nią cięta (zdanie o apokalipsie zombie było cudowne), ale to niczemu nie służyło. No, może poza napędzaniem akcji i odwracaniem uwagi od nielogiczności i nierealności postaci Estebana.
Niezależnie od wszystkiego – taką "Czarną listę" chętnie oglądam. I chyba o to chyba chodzi.