Przypadek z burrito w jacuzzi i inne kłopoty. Recenzujemy premierę 4. sezonu "Brooklyn 9-9"
Andrzej Mandel
21 września 2016, 21:33
Dobra wiadomość – "Brooklyn Nine-Nine" trzyma poziom i nadal śmieszy. Perypetie na Florydzie wypadły ciekawie, ale nie mogę doczekać się, aż Peralta i Holt wrócą na 99. posterunek. Uważajcie na spoilery.
Dobra wiadomość – "Brooklyn Nine-Nine" trzyma poziom i nadal śmieszy. Perypetie na Florydzie wypadły ciekawie, ale nie mogę doczekać się, aż Peralta i Holt wrócą na 99. posterunek. Uważajcie na spoilery.
Życie pod przykrywką, w dodatku na Florydzie (zachowując proporcje – to jakby zamieszkać w Ciechocinku), na pewno nie jest dla Holta i Peralty tym, co mogłoby im odpowiadać. Próbują sobie jednak jakoś radzić. Zwłaszcza Holt, mający swoją grupę emerytek do powerwalkingu, którym opowiadał, że jego niedawno zmarła żona miała duże piersi oraz tłumaczył, że syn jednej z emerytek nie chce się rozwieść z żoną pewnie właśnie z powodu dużych piersi, bo "tak działa mózg hetero"…
Z kolei Peralta miał problemy z depresją, tak duże, że będzie jadł nawet wyciągnięte z jacuzzi burrito. Dodajmy jeszcze do tego, że Holt pracuje w niskokosztowym parku rozrywki (a za szefa ma niezłego świra, kreowanego przez kolegę Samberga z Lonely Island Jorma Taccone), a Peralta sprzedaje quady, które są bezpieczne. O ile stoi się obok nich.
Tak, Floryda zdecydowanie rajem nie jest, więc nic dziwnego, iż szybko odkrywamy, że Jake dalej bada sprawę Figgisa. W końcu to właśnie fakt, że mafioso nadal jest na wolności sprawia… ale przecież pamiętacie finał 3. sezonu, po co Wam streszczać? Skupmy się na tym, dlaczego powrót "Brooklyn Nine-Nine" jest dobry.
Po pierwsze, odkrywamy kolejną tajemnicę Holta. Uwierzycie, że kapitan ma tatuaż? Peralta nie będzie sobą, jeżeli nie spróbuje rozgryźć gdzie i jaki.
Po drugie, to było dwadzieścia parę minut świetnej zabawy – od klubu powerwalkingu, poprzez znęcanie się Peralty nad Holtem w niskokosztowym parku rozrywki aż po motywację do zarobienia dziesięciu kawałków z umieszczenia wiralowego wideo (średniej wielkości łóżko opalające).
Po trzecie, ten dialog.
Po czwarte, życzenie śmierci Peralty, gdy na pytanie o to, kto grał w ulubionym filmie Larry'ego, odpowiedział, że Kate Hudson. A przecież w "Miłości na zamówienie" grała Sarah Jessica Parker.
Można by wyliczać jeszcze długo. Ale warto też zauważyć inną rzecz – "Brooklyn Nine-Nine" zaprezentowało odcinek, w którym mieliśmy tylko dwóch członków stałej ekipy na ekranie, w dodatku cała historia kręciła się wokół spraw całkowicie poza posterunkiem. Nie było nawet tradycyjnych żartów z Charlesa!
Zabawnie było też obserwować służbistość i ambicje Raymonda Holta ograniczone do niskokosztowego parku rozrywki, którego nikomu nie chce się nawet otwierać punktualnie. Docenić należy też gościnne występy – Rhea Perlman, Maya Rudolph (aż żal, że tylko jedna scena) czy wspominany już Jorma Taccone. I naprawdę nie przeszkadzał mi fakt, że wiele gagów było już w tym serialu, tylko w innym otoczeniu, wszystko się bowiem ładnie zazębiało.
A do tego kapitan Holt rapował!