Witajcie w szalonym mieście. Recenzujemy premierę 3. sezonu "Gotham"
Mateusz Piesowicz
20 września 2016, 16:03
"Gotham" (Fot. FOX)
Ci, którzy spędzili już trochę czasu w Gotham City, wiedzą doskonale, czego można, a czego absolutnie nie należy się spodziewać po wizytach w tym mieście. Wygląda na to, że trzecia odsłona serialu niczego w tym stanie rzeczy nie zmieni. Spoilery.
Ci, którzy spędzili już trochę czasu w Gotham City, wiedzą doskonale, czego można, a czego absolutnie nie należy się spodziewać po wizytach w tym mieście. Wygląda na to, że trzecia odsłona serialu niczego w tym stanie rzeczy nie zmieni. Spoilery.
Ustalmy sobie coś na początku – "Gotham" nie jest i pewnie nigdy nie będzie wielkim serialem. Ba, nieraz daleko mu było nawet do miana dobrego. Nie zmienia to jednak faktu, że ma spore grono fanów, którzy po dwóch latach z tą produkcją mają wyrobione bardzo konkretne oczekiwania. Zdają sobie z tego sprawę również twórcy, którzy opanowali sztukę sprostania tym wymaganiom niemal do perfekcji, wiedząc, co i jak robić, by widzowie byli usatysfakcjonowani. "Gotham" nie ma ambicji zaspokajania innych gustów, niż te, które zdążyło już sobie ukształtować, więc nie zamierzam się szczególnie czepiać. Zwłaszcza że w serialu FOX-a nadal nic się nie zmieniło i stali bywalcy powinni być zadowoleni.
Oczywiście brak zmian dotyczy samego sposobu prowadzenia fabuły w serialu, bo już w tutejszych okolicznościach co nieco się poprzestawiało. Pamiętacie jeszcze wielką drakę z finału poprzedniego sezonu? Teraz oglądamy jej skutki, czyli ulice Gotham terroryzowane przez szaleńców wyhodowanych w podziemiach Arkham przez Hugo Strange'a. Stąd też podtytuł nowych odcinków – "Mad City". Nie żeby wcześniej miasto było jakoś szczególnie spokojniejsze, ale dość rozsądne będzie uznać, że zmodyfikowani genetycznie psychopaci to jednak poziom wyżej niż "zwykli", nudni wariaci.
Nic więc dziwnego, że Gotham potrzebuje teraz specjalnych środków ochrony. Potrzebuje kogoś, kto działa ponad prawem, ale nigdy poza nim. Kogoś, kto wymierzy sprawiedliwość bez procedur krępujących mu ruchy. Potrzebuje po prostu Bat… to znaczy Jima Gordona. Bo nasz bohater to teraz ekspolicjant, który robi za ulicznego mściciela i łowcę głów. Od młodszego kolegi z peleryną różni go właściwie tylko fakt, że biega po Gotham bez fikuśnego wdzianka. Te same metody, podobne rozterki i identyczni przeciwnicy – aż ciśnie się na usta pytanie, co ze sobą pocznie biedny Bruce Wayne, gdy już podrośnie? Przecież nie będzie miał niczego do roboty. No ale miałem się nie czepiać, więc już przestaję.
"Gotham" na początku 3. sezonu wygląda jeszcze bardziej na "serial o Batmanie, bez Batmana" niż do tej pory. Do grona już poznanych łotrów dołączyło kilku nowych, jeszcze więcej stoi w blokach startowych, a nie zapomniano przecież również o starych znajomych. Wiadomo wszak, że w tym mieście nikt nie ginie, więc kolejne odcinki z pewnością przyniosą jakże zaskakujące powroty. Nie ma w tym ani krzty oryginalności, ale przyznaję, że twórcy dość sprawnie manewrują w meandrach komiksowych schematów, dając widzom to, czego ci oczekują. Znane postaci w odświeżonym wydaniu.
Można się więc spodziewać, że przez cały sezon zobaczymy kolejne znajome twarze (w najbliższym czasie zapewne Trujący Bluszcz, potem m.in. Szalony Kapelusznik), a starcia z nimi w jakiś sposób będą się przeplatać z kilkoma wiodącymi wątkami. Czyli dokładnie tak samo, jak to miało miejsce w przeszłości. Przewodził temu festiwalowi schematów będzie wyzwolony z munduru Gordon i w naszym najlepszym interesie pozostaje, by ten stan rzeczy utrzymał się jak najdłużej. Nie, nie oznacza to, że Ben McKenzie w końcu wypluł ten kij od szczotki, który połknął na początku serialu – trochę luzu pomogło jednak jego bohaterowi, a przynajmniej pozwoliło spojrzeć na niego pod nieco innym kątem.
Nie znaczy to, że nagle spodziewam się w związku z tym cudów. Podobnie jak z całą resztą postaci, tak i tutaj, prawdopodobnie twórcy pójdą po linii najmniejszego oporu, serwując nam trochę ogranych scenariuszowych rozwiązań, przyozdobionych napisanymi na jedną nutę charakterami i ciągle robiącą wrażenie, klimatyczną otoczką. Inna sprawa, że w sumie moglibyśmy się ograniczyć do kilkuminutowych zapowiedzi sezonu, bo te wychodzą w przypadku "Gotham" naprawdę świetnie, zamiast rozciągać to na ponad 20 odcinków, ale cóż, czymś trzeba zapchać ramówkę.
Czekają nas więc kolejne godziny oglądania, jak Fish Mooney (Jada Pinkett Smith) uparcie denerwuje swoją kompletnie niepotrzebną obecnością, jak Pingwin i Nygma ładnie się uzupełniają (akurat Robin Lord Taylor i Cory Michael Smith to para, którą naprawdę lubię), a młody Bruce (David Mazouz) stara się rozgryźć, kto tak naprawdę stoi za jego firmą i, niespodzianka, kto chciał śmierci jego rodziców. Ten ostatni wątek wygląda póki co najbardziej tajemniczo, ale biorąc pod uwagę, że w Gotham pojawił się sobowtór młodego Wayne'a, to pewnie za moment i on wróci na schematyczną ścieżkę, którą podąża cała reszta.
Obraz "Gotham", jaki wyłania się z tego tekstu, nie nastraja szczególnie optymistycznie, ale jeszcze raz podkreślam, że to serial skierowany do konkretnej, wcale niemałej grupy odbiorców. Ci natomiast będą zadowoleni z tego, co zobaczą w nowym sezonie, bo to właściwie kalka poprzednich. Masa złoczyńców, nieco bardziej ponury, ale jak zawsze szlachetny Jim Gordon i całe mnóstwo komiksowych aluzji to przepis, który działał skutecznie do tej pory, więc pewnie sprawdzi się i tym razem.
Mógłbym na produkcję FOX-a ponarzekać znacznie mocniej, że mało w niej emocji, że przewidywalna, że do bohaterów trudno pałać jakimikolwiek uczuciami, a sztuczność realizacyjna i scenariuszowa aż razi po oczach. Skłamałbym jednak, mówiąc, że liczyłem na coś innego. "Gotham" to serial przystający do obecnego poziomu dramatów wielkiej czwórki, ani lepszy, ani gorszy od tego, co serwują nam inne stacje. Takie czasy, że kreatywności należy szukać wszędzie, tylko nie w telewizjach ogólnodostępnych – krainie nijakości i poprawności. Godząc się z tym, można z cotygodniowych wizyt w Gotham City wycisnąć godzinę w miarę bezbolesnej rozrywki. Jeśli jednak Was to nie satysfakcjonuje, to możecie w dalszym ciągu trzymać się z dala, niczego nie stracicie.