Tata z mieczem. Recenzja "Son of Zorn" – nowej komedii FOX-a
Nikodem Pankowiak
12 września 2016, 19:32
"Son of Zorn" (Fot. FOX)
Dzieci często wyobrażają sobie, że ich ojcowie to prawdziwi herosi, zdolni do wszystkiego. Ale co, jeśli twój ojciec faktycznie jest bohaterem i to takim prosto z kreskówki? Raczej nic dobrego z tego wyjść nie może…
Dzieci często wyobrażają sobie, że ich ojcowie to prawdziwi herosi, zdolni do wszystkiego. Ale co, jeśli twój ojciec faktycznie jest bohaterem i to takim prosto z kreskówki? Raczej nic dobrego z tego wyjść nie może…
Telewizja ogólnodostępna w USA umiera. Tak, powiedzieliśmy to już jakieś milion razy, ale nie zaszkodzi powiedzieć raz jeszcze. Oryginalnych pomysłów tam jak na lekarstwo, w kółko powtarzane są te same schematy. I tylko komedie trzymają się jeszcze jako tako, od czasu do czasu prezentując nawet coś nowego. Czymś takim jest właśnie "Son of Zorn" – mieszanka rodzinnej komedii i animacji o wielkim herosie z legendarnej krainy. Owszem, sam koncept nie jest może niczym szczególnie świeżym – wystarczy tu wymienić takie klasyki, jak "Kto wrobił królika Rogera" czy "Kosmiczny mecz", ale w telewizji zagościł on dopiero teraz. "Son of Zorn" należy traktować jako sympatyczną ciekawostkę i osobiście nie sądzę, aby serialowi udało się wyjść poza te ramy, bo oglądanie kilkudziesięciu odcinków w tej stylistyce może być zwyczajnie niestrawne. Sam pilot jednak daje radę i ogląda się go bez bólu głowy, momentami jest nawet całkiem zabawny.
Oto mamy Zorna, legendarnego, animowanego wojownika z wyspy Zephyria, który po kilku latach wraca do Orange County w Kalifornii, aby ponownie nawiązać kontakt ze swoim synem i byłą żoną. Głosu Zornowi użycza Jason Sudeikis, a sama postać jest bardzo mocno zainspirowana He-Manem. Nie jestem nawet pewien, czy zamiast słowa "inspiracja" nie powinniśmy użyć "zrzynka" – nawet bieliznę obaj bohaterowie mają podobną, a poza Zorna z planszy tytułowej jest niemal identyczna do pozy, jaką przybierał He-Man. Tutaj podobieństwa się jednak kończą, bo z tego co wiem, He-Man nie miał w Kalifornii rodziny w postaci syna Alangulona, dla ułatwienia nazywanego Alanem (Johnny Pemberton), i byłej żony Edie (w tej roli Cheryl Hines z "Suburgatory" i "Pohamuj entuzjazm").
Relacje Zorna z rodziną są oczywiście pokręcone, no bo jakie inne relacje z normalnymi ludźmi może mieć kreskówkowy heros. Syn ma ojcu za złe, że ten nie był obecny w jego życiu, z kolei była żona zaręczyła się z bardzo niepewnym siebie psychologiem, który prowadzi zajęcia w koledżu online (w tej roli Tim Meadows). Zorn próbuje na nowo wkupić się w ich łaski, ale nie idzie mu to zbyt dobrze – po pierwsze, ponieważ jest bohaterem z zupełnie innego świata, a wszystkie różnice widać jak na dłoni, a po drugie dlatego, że od jego mięśni większe jest tylko jego ego. Zorn raczej nie przykłada wielkiej wagi do tego, co mówią inni, i słucha jedynie siebie. Ale nawet taki tępy osiłek z przerośniętym ego szybko orientuje się, że jeśli chce ponownie nawiązać kontakt z rodziną, musi się zmienić.
Główny bohater przenosi się zatem z namiotu w lesie do mieszkania, zakłada białą koszulę i krawat i rusza do pracy w biurze. Jak łatwo przewidzieć, przysporzy to pewnych kłopotów zarówno Zornowi, jak i jego współpracownikom, w końcu biurko i komputer to nie jest naturalne środowisko dla animowanego herosa. Wątek biurowy ma w sobie spory potencjał na przyszłość, mam nadzieję, że twórcy rozwiną go w umiejętny sposób, bo póki co został nam on tylko zasygnalizowany.
To samo tyczy się humoru w tym serialu – jak na razie twórcy tylko dali nam znać, że jest tu spory potencjał zwłaszcza na humor sytuacyjny. Mamy w tym odcinku kilka dość zabawnych momentów, jak np. wtedy, gdy Zorn zauważa, że jego była żona wciąż gapi się na jego umięśnione uda, ale też czasami zdarza się scenarzystom przedobrzyć, jak w scenie z gryfem. Z drugiej strony, pewne niedociągnięcia można im wybaczyć, w końcu to serial komediowy, w którym pojawia się animowany gryf – prawdziwa gratka dla fanów absurdu.
Z obsady póki co zdecydowanie najlepiej wypada Jason Sudeikis, o co nietrudno, w końcu jego postać została naszkicowana (w tym wypadku dosłownie) bardzo grubą kreską. O pozostałych bohaterach trudno powiedzieć w tym momencie cokolwiek sensownego, oprócz tego, że są. Postaci Cheryl Hines daleko do wyrazistości Dallas z "Suburgatory, z kolei Alan to nastolatek, jakich tabuny przewinęły się już przez telewizję, a wyróżnia go jedynie posiadanie takiego, a nie innego ojca. Więcej obiecuję sobie po postaci Craiga, bo jest to postać tak różna od Zorna, że aż nie mogę się doczekać kolejnych interakcji między nimi. Niestety, jak to w bywa w przypadku telewizji ogólnodostępnej, pozostaje pytanie, na ile oglądalność pozwoli na rozwinięcie relacji między bohaterami.
Sam pomysł na "Son of Zorn" był na tyle absurdalny, że nie mogłem przejść obok tego tytułu obojętnie, w końcu podobnego bohatera w żadnej serialowej komedii chyba jeszcze nie było. Zatem jeśli lubicie absurd i cieszycie się, gdy serialowe komedie wychodzą trochę poza schemat, powinniście koniecznie sprawdzić tę produkcję. Nie mogę zagwarantować, że na pewno zostaniecie jej fanami, ale do tego stopnia wyróżnia się ona na tle innych sitcomów, że choćby dlatego warto poświęcić jej chwilę uwagi.