Przestępcy i ich nudny świat. Recenzujemy nowy serial "StartUp" z Martinem Freemanem
Mateusz Piesowicz
9 września 2016, 21:33
"StartUp" (Fot. Crackle)
Zrobić oryginalny i trzymający w napięciu thriller to niełatwa sprawa, nawet gdy ma się niezły pomysł. Twórcy "StartUp" wyraźnie taki mieli, ale szybko zaczęli go trwonić w banalnych rozwiązaniach. Spoilery.
Zrobić oryginalny i trzymający w napięciu thriller to niełatwa sprawa, nawet gdy ma się niezły pomysł. Twórcy "StartUp" wyraźnie taki mieli, ale szybko zaczęli go trwonić w banalnych rozwiązaniach. Spoilery.
Serial stworzony przez Crackle, czyli kolejny serwis streamingowy próbujący wypłynąć na szerokie wody (robią już m.in. Seinfeldowe "Comedians in Cars Getting Coffee"), zapowiadał się całkiem nieźle. Wrażenie robiło rzecz jasna przede wszystkim nazwisko Martina Freemana w obsadzie, ale i sam koncept nowoczesnego thrillera umieszczonego w świecie wielkich finansów i nakręconego według wszelkich prawideł tego, jak powinno się dziś robić trzymające w napięciu produkcje to było coś wyglądającego ciekawie. Zwiastun wydawał się to potwierdzać, zapowiadając i trochę akcji, i pełnokrwiste postaci, a wszystko osadzone w klimatach gorącego Miami.
Jak się już zapewne domyślacie, coś jednak poszło nie tak. Choć nie chcę jeszcze całkiem skreślać tego serialu, to po pilotowym odcinku czuję spore rozczarowanie. Bo "StartUp" to produkcja poprawna, ale nie mająca za grosz ambicji, by chociaż wyściubić nos poza tę przeciętność. Oglądamy tu historię, która teoretycznie łączy różne oblicza Miami w jedną opowieść. Gdzie świat wielkiego biznesu staje oko w oko ze społecznościami imigranckimi, a przekręty finansowe na szeroką skalę przenikają się z trzęsącymi biednymi dzielnicami gangami. Taka sceneria dawała naprawdę duże pole do popisu scenarzystom, którzy jednak zupełnie z tego nie korzystają, brnąc w najbardziej banalne z możliwych rozwiązań.
Głównym tematem są tu pieniądze, ale nie takie zwykłe, tylko wirtualne. Konkretnie rzecz biorąc, nowa wirtualna waluta zwana GenCoin, którą stworzyła Izzy Morales (Otmara Marrero), a teraz próbuje sprzedać komukolwiek, kto okazałby zainteresowanie. Tym kimś okazuje się bankier Nick Talman (Adam Brody), który jednak wynalazkiem Izzy jest zainteresowany nieoficjalnie, bo akurat ma do zbycia 2 miliony dolarów przekazane mu przez ojca, malwersanta finansowego. Nadążacie? Bo to jeszcze nie koniec. Całą sprawą zainteresowani są również Ronnie (Edi Gathegi), haitański gangster, do którego należy część pieniędzy oraz agent FBI Phil Rask (Martin Freeman), który do najuczciwszych nie należy.
Brzmi to dość skomplikowanie, ale uwierzcie mi na słowo – nie jest. "StartUp" nawet się nie stara komplikować życia widzom, płynnie przechodząc od jednego wątku do drugiego, po drodze wszystko wyjaśniając, żebyśmy się przypadkiem nie pogubili. Nie jestem fanem scenariuszowej łopatologii, a już zwłaszcza wtedy, gdy nie ma na nią potrzeby. A w "StartUpie", choć pozornie na to nie wygląda, nie ma absolutnie niczego szczególnie trudnego do ogarnięcia. Twórcy w najmniejszym stopniu nie wykorzystują potencjału, jaki niesie ze sobą temat wirtualnej waluty, ograniczając się do kilku słów i każąc nam wierzyć na słowo, że GenCoiny są genialnym odkryciem i już. Czy wymagam jakichś cudów, chcąc by scenariusz nieco zgłębił temat, na którym się opiera?
Wydaje mi się, że nie, ale na tym właśnie polega główny problem ze "StartUpem", że dał on nadzieję na coś więcej niż prostą historię z ciekawym tłem, a okazał się zupełnie normalnym serialem, który równie dobrze mogłaby zrobić jakaś telewizja ogólnodostępna i na który w ogóle nie zwrócilibyśmy wtedy uwagi. Twórcy nawet nie podejmują próby przyciągnięcia naszej uwagi poprzez intrygującą fabułę, w zamian atakując nas scenami seksu (trzy w pierwszych piętnastu minutach!), które rzecz jasna niczego nie wnoszą do historii. Takie chwyty to wręcz wyraz desperacji, błagalne wołanie o uwagę, gdy nie ma się nic innego do zaoferowania. Jak widać, niektórzy jeszcze nie zrozumieli, że HBO zdążyło nam już wszystko pokazać.
"StartUp" jest niestety wypchane takimi właśnie pomysłami, jakby bojąc się ambitniejszego podejścia do tematu. Niemal wszystko tutaj jest naszkicowane tak grubą kreską, że praktycznie nie ma miejsca na jakiekolwiek niedopowiedzenia. Postaci napisano według pewnego klucza i wrzucono w historię, w której kolejne wydarzenia możemy przewidywać niemal w ciemno. Spójrzmy choćby na Izzy, komputerowego geniusza, która rzecz jasna musi pracować w garażu kompletnie nieobeznanych z technologią rodziców i narażać się na stereotypowe żarciki. Litości. Tam gdzie aż prosi się, by poszukać jakiegoś odstępstwa od normy, "StartUp" wybiera najbardziej oczywistą ścieżkę, wkraczając w świat przestępców i podejrzanych interesów, który widzieliśmy na ekranie już niezliczoną ilość razy.
Tym, co mimo wszystko pozwala znaleźć w serialu Crackle odrobinę jakości, jest obsada i jej wysiłki, by wycisnąć jak najwięcej ze swoich bohaterów. Bryluje Martin Freeman, który jest wręcz absurdalnie za dobry na taki serial, no ale skoro już tu trafił, to wypada mu się przyjrzeć. Agent Rask to postać w miarę niejednoznaczna, przynajmniej na razie, póki nie znamy jego motywów. Freeman balansuje gdzieś na granicy pozytywnego bohatera, a czarnego charakteru, czyli w rejonach moralnej ambiwalentności, w których czuje się wyjątkowo dobrze. Nieźle wypada też Edi Gathegi, którego Ronnie odchodzi od wizerunku banalnego gangstera, starając się wyrwać ze środowiska, do którego należy. Zarówno ci dwaj, jak i cała reszta obsady, wśród której trudno znaleźć wyraźnie słabszy punkt, są jednak uzależnieni od jakości scenariusza, a ten nie rokuje zbyt dobrze.
Pozbawiony oryginalności, próbujący nam wmówić, że jest czymś więcej niż w rzeczywistości serial to tak naprawdę dramat z nieco podkręconym tempem. Napięcia w nim jednak brak, próby budowy bardziej skomplikowanych postaci kończą się na ogranych schematach, a zamiast eksplorowania intrygującego tematu dostajemy kilka słów wyjaśnienia, trochę przemocy i dużo bezsensownego seksu. Przy takim tempie rozwoju Crackle konkurencja może spać spokojnie.