Kac po Wietnamie, gangsterzy i gość o imieniu Mac. Recenzujemy "Zamęt" – nowy serial Cinemax
Marta Wawrzyn
9 września 2016, 19:32
"Quarry" (Fot. Cinemax)
"Zamęt" (w oryginale "Quarry") to nowy serial Cinemax, który powinien spodobać się sierotom po "Banshee", ale nie tylko. Recenzujemy go przedpremierowo i bez spoilerów – choć widzieliśmy już 7 odcinków!
"Zamęt" (w oryginale "Quarry") to nowy serial Cinemax, który powinien spodobać się sierotom po "Banshee", ale nie tylko. Recenzujemy go przedpremierowo i bez spoilerów – choć widzieliśmy już 7 odcinków!
Wojna w Wietnamie i narodowy kac, który towarzyszył Amerykanom jeszcze długo po jej zakończeniu, to motywy, które popkultura zdążyła już przetrawić na tysiąc różnych sposobów, od superpoważnych, aż po kompletnie odjechane. "Zamęt" nie jest więc niczym nowym, zarówno pod względem tematyki, jak i sposobu jej przedstawienia. To wszystko już było, w takiej czy innej formie.
W tym przypadku nie jest to jednak zarzut, bo mamy do czynienia z serialem bardzo dobrym, a momentami wręcz wyśmienitym. Serialem, który ma do zaoferowania mocną, wciągającą historię, fantastyczną warstwę wizualną, unikalny klimat i zadziwiająco dużo muzyki, często granej na żywo. To wszystko wystarczy, żeby dać się tej opowieści porwać i przestać zwracać uwagi na klisze, a przynajmniej to, co się nimi wydaje przeciętnemu pochłaniaczowi amerykańskiej popkultury. Geneza serialu jest bowiem specyficzna – to adaptacja serii książek Maxa Allana Collinsa, z których pierwsza została wydana w 1976 roku. Nie ma tu mowy o kopiowaniu filmów, "Zamęt" jest oryginalny, tyle że oglądamy go czterdzieści lat po wydaniu pierwszej książki. A sam pomysłodawca postaci Quarry'ego, pisarz, który ma swoim koncie wiele popularnych serii, brał udział w tworzeniu scenariuszy do serialu.
"Zamęt" opowiada historię Maca Conwaya (Logan Marshall-Green), żołnierza Marines, który powraca w 1972 roku z Wietnamu do domu, do Memphis. Nawet gdybyśmy nic nie wiedzieli o tym, jak tę wojnę postrzegano w tym momencie, pierwsze sceny by nam to wyjaśniły. Maca i jego kumpla już pod lotniskiem witają protesty. Wściekły tłum wykrzykuje antywojenne hasła, a to dopiero początek. Ze względu na to, co ten facet zrobił – a może wcale nie zrobił – w Wietnamie, zbudowanie życia na nowo w miejscu, które było domem Maca, okazuje się problematyczne. Mało kto widzi w nim bohatera, dosłownie nikt nie chce go zatrudnić. Z wyjątkiem jednego człowieka – tajemniczego Brokera (Peter Mullan), eleganckiego starszego pana, który zawsze potrzebuje specjalistów od zabijania. Broker niewątpliwie ma swój styl: a to pojawi się nagle w zaskakującym miejscu, a to rzuci cytatem z Faulknera, a to niedwuznacznie da do zrozumienia, że lepiej mu nie odmawiać.
Resztę już wiecie z oficjalnego opisu serialu: splot okoliczności sprawia, że zdesperowany Mac wkracza na przestępczą ścieżkę. Żadne oficjalne opisy nie są jednak w stanie oddać klimatu, specyficznego charakteru tej historii czy też charyzmy jej bohaterów. "Zamęt" to serial zrobiony dużo bardziej na poważnie niż "Banshee", ale nie brak tu pulpowych momentów. Szemrane towarzystwo, do którego chcąc nie chcąc przystaje Mac, to prawdziwa parada oryginałów. Mamy tu inteligentnego, oczytanego i niewątpliwie bezwzględnego Brokera, który wyszukuje byłych żołnierzy, by zrobić z nich płatnych zabójców. Mamy geja zwanego Buddy (Damon Herriman), którego relacja z mamusią (Ann Dowd z "Pozostawionych) to istna perełka. Mamy staruszka z siwą brodą i kilku innych nietypowych gangsterów. Każdy jest tu jakiś i każdy dostaje swoje pięć minut, które w stu procentach wykorzystuje.
A to nie koniec, to dopiero początek. Ani świat Maca, ani świat serialu nie ograniczają się do barwnych gangsterów rezydujących gdzieś nad Missisipi. Główny bohater ma tyleż charakterną co irytującą drugą połówkę o imieniu Joni (Jodi Balfour), a także czarnoskórego przyjaciela Arthura (Jamie Hector), mężczyznę żonatego i dzieciatego. Na przestrzeni siedmiu odcinków zdążyło się wydarzyć bardzo dużo we wszystkich tych relacjach, bo "Zamęt" nie jest typowo rozrywkową opowiastką o gościu, który został wciągnięty do przestępczej szajki. Serial ma dużo większe ambicje. Zdarza się więc, że typowo pulpowa historia gładko przechodzi w zaskakująco trafną i wielopoziomową diagnozę stanu czy to samego Maca, czy to Ameryki początku lat 70.
Kozackie strzelaniny, przegięte orgie przemocy czy rozmowy, jakich nie powstydziłby się Quentin Tarantino, mieszają się więc z opowieściami o życiu i społeczeństwie amerykańskim, a ważne wydarzenia potrafią skupiać bohaterów przed telewizorami, tak jak działo się to choćby w "Mad Men". "Zamęt" to dużo więcej niż historia jednego byłego żołnierza, to portret pewnej epoki, w której ścierały się skrajne postawy społeczne, definicja patriotyzmu gwałtownie zaczęła się zmieniać, a policjanci na Południu uważali wciąż jeszcze za normalne mówienie do Afroamerykanów per "chłopcze". Zapis momentu, kiedy Ameryka z jednej strony już przejrzała na oczy, a z drugiej tkwiła w stanie zawieszenia i nie potrafiła dać jasnych odpowiedzi tym, którzy ich potrzebowali. Mac nie był przypadkiem jednostkowym, w tym facecie mieści się cała zbiorowość. Moralnie skomplikowana i wymykająca się prostym ocenom, w końcu serial może i jest o latach 70., ale my teraz mamy rok 2016 w telewizji.
Nie myślcie jednak, że "Zamęt" to bardzo ciężki serial, bo tak nie jest. To po prostu porządnie zrobiona produkcja z kablówki, która potrafi z jednej strony dostarczyć mocnej rozrywki w męskim wydaniu, a z drugiej nie ukrywa swoich ambicji. Wszystkie odcinki wyreżyserował Greg Yaitanes, którego nazwisko od razu nasuwa oczywiste skojarzenia z "Banshee". Rzeczywiście je widać na ekranie, ale choć stylistyka momentami bywa łudząco podobna, nie mamy tu do czynienia z kalką. "Zamęt" od pierwszej chwili buduje własny klimat, na który składa się lato 1972, amerykańska prowincja, whisky, obskurne bary, południowe akcenty i tysiące rozmaitych drobiazgów, jak figurka kupiona na lotnisku.
Najbardziej jednak zaskoczyło mnie to, jak dużo jest w serialu świetnej muzyki. Quarry pała zrozumiałą miłością do winyli, ale nie brak tu także występów na żywo. I to nie byle jakich! Od smutnego bluesa, przez soul i gospel, aż po country – muzyka towarzyszy bohaterom w każdym odcinku, niezależnie od tego, czy akurat przesiadują w barze, czy przeżywają niecodzienne przygody gdzieś pośrodku niczego, czy zabierają się za jesienne porządku. Niemal jak w "Treme".
Choć serial Cinemax nie jest najbardziej oryginalny na świecie i ma słabsze momenty – ot, choćby życie małżeńskie Maca – z pewnością będzie jednym z najlepszych punktów serialowej jesieni. "Zamęt" wciąga niczym najlepszy thriller, prezentuje żywy obraz pewnej epoki i zachwyca filmową realizacją. A do tego ma wyjątkowy klimat, świetną energię i muzykę, która zostanie z Wami jeszcze długo po seansie. Warto zobaczyć i posłuchać też warto.
Recenzja jest przedpremierowa. "Zamęt" startuje w polskim Cinemax w sobotę, 10 września o godz. 20:00. Będzie dostępny bez abonamentu, bo jutro i pojutrze Cinemax ma odkodowany weekend. Premierowy odcinek znajdziecie także jutro w HBO GO.