Rap, gangsterzy i surrealizm. Recenzujemy "Atlantę" – nową komedię FX
Mateusz Piesowicz
7 września 2016, 22:00
"Atlanta" (Fot. FX)
Wielu serialom próbuje się przypiąć łatkę "unikalnych", ale tylko nieliczne rzeczywiście na to miano zasługują. "Atlanta" od FX może być jednym z nich, bo naprawdę trudno ją z czymś zestawić. Niewielkie spoilery.
Wielu serialom próbuje się przypiąć łatkę "unikalnych", ale tylko nieliczne rzeczywiście na to miano zasługują. "Atlanta" od FX może być jednym z nich, bo naprawdę trudno ją z czymś zestawić. Niewielkie spoilery.
Słowem, które najbardziej ciśnie mi się na klawiaturę po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków "Atlanty", jest "enigmatyczny". Bo nowy serial FX wymyka się prostym klasyfikacjom typu dobry/zły/średni, zostawiając za sobą pozytywne wrażenie, ale też sporych rozmiarów mętlik w głowie. W tym przypadku jednak jest to przyjemne uczucie, bo produkcje, do których uparcie wracałyby moje myśli po obejrzeniu, to ciągle telewizyjna mniejszość. Już teraz jestem pewien, że "Atlanta" zajmie wśród nich eksponowane miejsce.
A wcale się na to nie zanosiło, bo skłamałbym, mówiąc, że na serial FX czekałem z wypiekami na twarzy. Wzloty i upadki początkującego rapera? Nie jest to raczej temat, który szczególnie by mnie pociągał, ale "Atlanta" miała po swojej stronie przynajmniej dwa solidne powody, by chociaż rzucić na nią okiem. Pierwszym jest rzecz jasna stacja, bo FX udowadniało już, że potrafi robić rzeczy wielkie. Drugi to natomiast osoba twórcy, czyli Donalda Glovera, znanego także jako raper Childish Gambino, choć dla większości z nas i tak zawsze będzie Troyem z "Community". Ciekawość, co też zrodziło się w głowie aktora, wzięła więc górę i, nadal będąc mocno sceptycznym, zasiadłem do oglądania. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że "Atlanta" nijak nie pasuje do moich oczekiwań.
https://www.youtube.com/watch?v=MpEdJ-mmTlY
Zapomnijcie od razu o wyobrażeniu, jakie macie teraz o tym serialu, bo jestem absolutnie pewien, że jest ono fałszywe. Nie jest to ani historia rapera zmierzającego na szczyt, ani portret kultury ulicy – a takie wnioski wysnułem, czytając opisy. "Atlanta" w ogóle nie jest zainteresowana tego typu popularnymi tematami. Uwaga twórców jest w stu procentach skupiona na bohaterach, a ci są tak dalecy od prostych stereotypów, jak to tylko możliwe. Glover gra tu Earna Marksa, młodego chłopaka, który aktualnie jest pozbawiony jakiegokolwiek celu w życiu. Studia rzucił jakiś czas temu, ma beznadziejną pracę, pomieszkuje u przyjaciółki, z którą ma dziecko, ale nie jest z nią związany, no i oczywiście cierpi na brak pieniędzy. A tych nie pożyczą mu nawet rodzice, którzy nie ufają mu ani trochę. Ogólnie rzecz biorąc, nie jest wesoło.
Wtedy jak grom z jasnego nieba spada na Earna wiadomość, że oto jego kuzyn Alfred (Brian Tyree Henry) zaczął cieszyć się sławą na lokalnej scenie hip-hopowej jako "Paper Boi". Nasz bohater zamierza z tego skorzystać i oferuje się jako jego menedżer, mając nadzieję, że ten ruch odmieni jego życie. Gdybyśmy oglądali schematyczną historię, teraz czekałaby nas długa i kręta droga dwójki żółtodziobów po obcym świecie muzyki i biznesu. "Atlanta" nie chce jednak podążać tą ścieżką, w zamian snując opowieść o życiu, perspektywach oraz ich braku, biedzie i desperacji. Przy okazji portretując współczesną "czarną Amerykę" w sposób, który wydaje się bardzo bliski rzeczywistości.
Niech Was jednak nie zwiedzie ten ponuro brzmiący opis, bo serial Glovera nie ma wcale na celu być szczególnie posępnym. To komediodramat, który wprawdzie wcale nie próbuje nas rozśmieszać, ale i tak kilka razy mu się to udaje (głównie za sprawą niejakiego Dariusa, towarzysza "Paper Boia", którego zagrał Keith Stanfield). Choć śmiech to daleki od wesołego, podobnie zresztą jak całe życie głównego bohatera, który w pewnym momencie całkiem poważnie zastanawia się, czy jego porażki nie są po prostu naturalną koleją losu. Wszak jakoś trzeba zrównoważyć tych wszystkich ludzi sukcesu.
"Atlanta" bawi się tą pozornie mroczną konwencją, osadzając Earna w wyraźnie podszytej absurdem rzeczywistości. Twórcy traktują swoich bohaterów w miarę serio, nie wykpiwając ich ambitnych planów, ale jednocześnie jasno dają nam do zrozumienia, żebyśmy nie podchodzili do tej historii śmiertelnie poważnie. Podsuwają nam gatunkowe klisze (jak prolog ze strzelaniną) tylko po to, by pokazać, że historia, jaką opowiadają, to w gruncie rzeczy farsa. Lekki surrealizm mieszają z autentycznością, dzięki czemu nie mamy poczucia obcowania z totalną abstrakcją. "Atlanta" zatrzymuje się gdzieś w pół drogi między kpiną a powagą, ale nie przez brak zdecydowania. To celowe działanie, mające skłonić nas do myślenia, bo nic tu nie jest podane jak na tacy.
Jak już jednak pisałem, twórcom nie brak dystansu do bohaterów i ich historii. Świetnie widać to choćby po postaci "Paper Boia", który jest swego rodzaju samoświadomą kliszą. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaki wizerunek powinien kreować wokół siebie, by zyskać popularność, ale nie przeszkadza mu to jednocześnie tego "gangsta-raperskiego" stylu wyśmiewać. Na śmiertelnie poważne oświadczenie, że jest jednym z ostatnich prawdziwych raperów reaguje dokładnie tak jak powinien – brakiem słów. No ale skoro można mieć za to skrzydełka w ekstra sosie, to właściwie czemu nie?
Donald Glover stworzył serial, w którym nawet wyznaczanie prostej linii fabularnej nie ma specjalnego sensu, bo tutejsza historia zamiast zmierzać do jakiegoś konkretnego punktu, dryfuje w niezbadanym kierunku i rozmywa się na boki. To serialowy odpowiednik opowieści snutej bez wyraźnego celu, ale w taki sposób, że trudno się od niej oderwać. Czasem śmiesznej, czasem smutnej, a czasem przerażającej, ale zawsze szczerej i po prostu ludzkiej. W dodatku autentycznej pod każdą szerokością geograficzną, mimo osadzenia historii w pozornie zamkniętym środowisku.
Trudno przypuszczać, by "Atlanta" miała się okazać ogromnym sukcesem komercyjnym, bo nie jest to serial ani łatwy w odbiorze, ani skierowany do szerokiego grona odbiorców, ale z pewnością znajdzie swoją widownię. Póki co zachwycił amerykańskich krytyków, a ja, im dłużej o nim myślę, tym bardziej podzielam ich zdanie. A już na pewno chcę zobaczyć, dokąd zaprowadzi nas to Gloverowe snucie opowieści. Spróbujcie, może też dacie się wciągnąć.