Serialowa alternatywa: "Lovesick", czyli zaraźliwa sprawa
Mateusz Piesowicz
31 sierpnia 2016, 22:23
"Lovesick" (Fot. Netflix)
Sitcom o grupce przyjaciół i ich mniej lub bardziej poważnych związkach to temat ograny na dziesiątki sposobów. Jeśli ktoś miał podejść do niego oryginalnie, to musieli to być Brytyjczycy. Poznajcie "Lovesick".
Sitcom o grupce przyjaciół i ich mniej lub bardziej poważnych związkach to temat ograny na dziesiątki sposobów. Jeśli ktoś miał podejść do niego oryginalnie, to musieli to być Brytyjczycy. Poznajcie "Lovesick".
O ile oczywiście jeszcze go nie znacie, bo pierwszy sezon serialu pojawił się na brytyjskim Channel 4 dwa lata temu pod jakże uroczym tytułem "Scrotal Recall". Przemianowanie na wprawdzie mniej rzucające się w oczy, ale zdecydowanie bardziej zachęcające "Lovesick" produkcja zawdzięcza już Netfliksowi, który zachęcony pozytywnym odbiorem postanowił przejąć serial. I wydaje się to ruchem, który może wyjść wszystkim tylko na dobre.
Samemu serialowi, bo nie ma gwarancji, że doczekałby się kontynuacji w rodzimej stacji, a po zmianie na pewno zyska większy rozgłos; Netfliksowi, bo przy innych jego produkcjach ta wydaje się mało kosztowną drobnostką, i wreszcie widzom, którzy praktycznie bez wyjątku zakochują się w "Lovesick" od pierwszego wejrzenia. Trudno się temu dziwić, bo serial to tak wdzięczny i przyjemny w odbiorze, że nie sposób odejść od niego z poczuciem rozczarowania.
A na pierwszy rzut oka wcale się na to nie zapowiada, bo tematyka obracająca się wokół problemów damsko-męskich z wyraźnym podtekstem seksualnym sugeruje serię identycznych dowcipów bardzo niskich lotów. I tak by się to pewnie skończyło, gdyby "Lovesick" wylądowało w amerykańskiej kablówce, ewentualnie w nieco ugrzecznionej wersji w telewizji ogólnodostępnej. Na szczęście Brytyjczycy po raz kolejny udowodnili, że w przypadku ich produkcji pozory mylą.
Bo czy serial, w którym punktem wyjścia jest choroba weneryczna, można w jakikolwiek sposób kojarzyć z epitetami "wdzięczny" i "sympatyczny"? Byłem przekonany, że nie, dopóki nie poznałem nieco nieogarniętego życiowo, rozczochranego blondyna Dylana (Johnny Flynn) oraz dwójki jego przyjaciół – Evie (AntoniaThomas) i Luke'a (Daniel Ings). Wszyscy troje to przedstawiciele bardzo popularnego, zwłaszcza na małym ekranie, gatunku niedojrzałych dorosłych, oczekujących od życia po części rozrywki, po części własnego miejsca na świecie, a po części jedynej, prawdziwej miłości. Brzmi znajomo? Pewnie, to temat większości nowoczesnych sitcomów i twórca "Lovesick", Tom Edge, prochu tu nie wymyśla.
Jego podejście do tematu jest już jednak nieco bardziej urozmaicone. Życiowe rozterki Dylana i reszty upchnięto bowiem pomiędzy swoistą "misję" głównego bohatera. Ta do łatwych i przyjemnych nie należy, bo chłopak dowiedział się właśnie, że ma chlamydię i musi o tym powiadomić wszystkie swoje seksualne partnerki. A że tych w ostatnich latach zebrało się całkiem sporo, a Dylan to w gruncie rzeczy porządny facet, postanawia przekazać wiadomość osobiście. Sami się na pewno domyślacie, że ani wysyłanie "walentynek z piekła rodem", ani załatwianie sprawy przez telefon nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem.
https://www.youtube.com/watch?v=2MQW7pF7SAM
Chcąc nie chcąc, trzeba więc zmierzyć się z rzeczywistością i przekazać "radosną nowinę" wszystkim byłym partnerkom. Żeby sobie ułatwić sprawę, niech będzie w kolejności alfabetycznej. I tak zaczynamy od niejakiej Abigail, a kończymy… nie, spokojnie, nie będzie potrzeby przebrnięcia przez cały alfabet, bo "Lovesick" to serial króciutki. Sześć dwudziestominutowych odcinków składających się na pierwszy sezon mija w mgnieniu oka i wydaje się dawką idealną, by serial polubić i nie zdążyć się nim znudzić.
Temu ostatniemu służy zresztą nie tylko długość produkcji, ale również jej forma. Twórcy nie poszli bowiem na łatwiznę i nie posłużyli się tym samym schematem we wszystkich odcinkach. Pilot ułożono według wzoru: wstęp – retrospekcja – powrót do teraźniejszości i podsumowanie, co można by z powodzeniem wykorzystać także później. Tutaj jednak postawiono na bardziej wymagające rozwiązanie i nieco zabawiono się z chronologią, mieszając różne okresy z życia Dylana i reszty. Nie jest to rzecz jasna nic szczególnie skomplikowanego do rozgryzienia, ale cieszy, że nawet w tak prostym serialu znalazło się miejsce na szczyptę scenariuszowej nieliniowości.
Pomaga ona mocniej wczuć się w historie bohaterów i po prostu bardziej do nich przywiązać, co z kolei jest niezbędnym elementem każdego sitcomu, który nie chce przepaść w pamięci widzów minutę po obejrzeniu. "Lovesick" to nie grozi, bo tutejsi bohaterowie to bardzo sympatyczne postaci, których lubi się i którym chce się kibicować od samego początku. Dylan, Evie i Luke wprawdzie niczym szczególnym się nie wyróżniają, reprezentując zestaw dość stereotypowych, serialowych cech, ale trudno czynić im z tego zarzut. To po prostu kolejne wariacje na temat współczesnych everymanów, nie potrafiących się do końca odnaleźć w rzeczywistości i swoich własnych uczuciach.
Mamy tu więc serial, który pod względem tematyki spokojnie można postawić w jednym rzędzie z takimi netfliksowymi produkcjami jak "Master of None" czy "Love". Podobnie jak tam, przedstawiono tu życie niedojrzałych, choć dorosłych ludzi, w lekko tylko przekrzywionym zwierciadle – dlatego zapewne wielu widzów w jakiś sposób zdoła się w nim przejrzeć (mam nadzieję, że niekoniecznie z powodu chorób wenerycznych…) i dostrzeże sporo analogii do własnej rzeczywistości.
Przede wszystkim jednak "Lovesick" to komedia, o czym twórcy nie pozwalają nam zapomnieć ani na moment. Udało im się dokonać niemożliwego i nie wykorzystać chorób wenerycznych jako źródła toaletowego humoru, więc tych z Was, którzy są na taki rodzaj żartów uczuleni, uspokajam – możecie bez obaw oglądać. Bo choć całkiem odważnego humoru tu nie brakuje, to nigdy nie przekracza się granicy dobrego smaku. Dowcipy bywają proste, ale nie prostackie, przez cały czas udało się utrzymać ten specyficzny, brytyjski rodzaj humoru, z lekką nutą absurdu i ironii unoszącymi się w powietrzu.
Może to właśnie dzięki temu "Lovesick" radzi sobie nawet wtedy, gdy zbliża się do typowej komedii romantycznej. Nie mogło tu przecież takiej zabraknąć, więc Dylan i Evie robią za parę, która zejść się nie może, choć wszyscy wiedzą, że powinna. Znacie to doskonale – jedno nie dostrzega oczywistych sygnałów, drugie nie może już dłużej czekać, itd. Na dłuższą metę byłoby to nie do wytrzymania i szybko sprowadziłoby "Lovesick" do tej samej kategorii, co ciągnące się w nieskończoność amerykańskie sitcomy. Ale przez sześć odcinków? Pasuje idealnie i działa! Przyznam, że najzwyczajniej w świecie kibicowałem bohaterom, a nawet lekko się wzruszyłem, gdy już skończyłem się śmiać – dodam, że nie zdarza mi się to często.
Nie widzę więc powodów, by nie polecać "Lovesick" każdemu, kto ma wolne dwie godziny i chce po prostu dobrze się bawić. Serial to idealny na poprawę nastroju i właściwie każdą inną okazję, bo mija w mgnieniu oka i zaraża dobrym humorem. A pora na nadrobienie pierwszego sezonu jest w sam raz, bo kolejne osiem odcinków zadebiutuje na Netfliksie już 17 listopada.
***
W kolejnej Serialowej alternatywie pozostaniemy w klimatach komediowych i brytyjskich, bo zajmiemy się serialem "Fleabag". Jeszcze przed premierą na Amazonie, wyznaczoną na 16 września. Zapraszam!