Mordercy i inne rodzinne problemy. Recenzujemy brytyjskie "One of Us"
Mateusz Piesowicz
25 sierpnia 2016, 20:47
"One of Us" (Fot. BBC)
Nowy serial Harry'ego i Jacka Williamsów, twórców świetnego "The Missing", niczym szczególnym nie zaskakuje – czyli można go spokojnie polecić, choć nie jest do końca tym, czego się spodziewałem. Duże spoilery!
Nowy serial Harry'ego i Jacka Williamsów, twórców świetnego "The Missing", niczym szczególnym nie zaskakuje – czyli można go spokojnie polecić, choć nie jest do końca tym, czego się spodziewałem. Duże spoilery!
Trudno uniknąć porównań między nową produkcją BBC, a poprzednim dziełem jej twórców, bo "The Missing" i "One of Us" to seriale, zwłaszcza na początku, bardzo do siebie podobne. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z porządnie napisanymi dramatami obyczajowymi, które maskują się pod płaszczykiem thrillera. Wystarczy rzut oka, by zorientować się, że zagadki kryminalne są w nich tylko punktem wyjścia dla znacznie bardziej skomplikowanych, osobistych historii. W "The Missing" wszystko kręciło się wokół zaginionego dziecka, "One of Us" natomiast rozpoczyna się od podwójnego zabójstwa, którego echa będą rozbrzmiewać w kolejnych odcinkach. Im dalej w las, tym bardziej jednak nowy serial oddala się od poprzednika, by skończyć… no właśnie, gdzie?
Twórcy zadbali o to, by rozpocząć od mocnego, emocjonalnego uderzenia, bo jak inaczej nazwać zaprezentowanie filmu ze ślubu Adama i Grace, dzięki któremu w ekspresowym tempie dowiadujemy się, jaka z nich była perfekcyjna para? Już w trakcie oglądania tego sentymentalnego montażu, można przypuszczać, że sielanka młodej pary długo nie potrwa i rzeczywiście, po chwili jesteśmy już w ich mieszkaniu, gdzie tajemniczy mężczyzna z zakrwawionym nożem w ręce stoi nad ciałami bohaterów. Brzmi to niemal jak jakiś tandetny slasher, ale spokojnie, zaraz przeniesiemy się z Edynburga na szkocką prowincję i zajmiemy znacznie bardziej przyziemnymi sprawami. O morderstwie trzeba wszak poinformować rodziny.
"One of Us" momentami całkiem skutecznie udaje thriller, ale nie potrzeba wiele czasu, by zauważyć, że takie kwestie jak tożsamość mordercy czy powód zabójstwa są tu mało istotne. Ba, twórcy sami podsuwają nam gotowe rozwiązania, każąc zwrócić uwagę na coś innego. Bardziej od krwawej tajemnicy interesuje ich bowiem wpływ okrutnej zbrodni na ludzi, których ona bezpośrednio dotyczy. Poznajemy więc rodziców dziewczyny – Billa (John Lynch) i Moirę Douglas (Julie Graham) oraz rodzinę jej męża – matkę Louise (Juliet Stevenson) i rodzeństwo Claire (Joanna Vanderham) oraz Roba (Joe Dempsie) Elliotów. Jakby im było mało zmartwień, pod progiem ich domów rozbija się samochód z mężczyzną w środku. Szybko wychodzi na jaw, że to niejaki Lee (Owen Whitelaw), a więc… morderca we własnej osobie.
W tym momencie zacząłem się zastanawiać, czy twórcy przypadkiem celowo nas nie zwodzą, szykując się do wykonania jakiegoś karkołomnego, fabularnego salta. Bo sami przyznacie, że odwiedziny u rodziny ofiar, to raczej nie jest typowe zachowanie brutalnych morderców. Czyżby szykował nam się jakiś zwrot akcji? Nie jest to jeszcze wykluczone, ale byłbym tym jednak zdziwiony. Po pierwsze, twórcy wyraźnie dali znać, że kryminalne intrygi nie do końca ich interesują, po drugie natomiast – byłby to zwyczajny strzał w stopę, bo wprowadzone dotychczas elementy sugerują raczej familijną dramę na niezłym poziomie, niż zabawę w zgadywanie "kto zabił".
Szybko bowiem na wierzch wychodzą wzajemne pretensje pomiędzy bohaterami, zrzucanie na siebie odpowiedzialności za tragedię, ujawnianie sekretów, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, itd. Mieliśmy w ostatnim czasie produkcje amerykańskie w podobnym klimacie ("The Family", "American Gothic"), ale że Brytyjczycy robią to znacznie lepiej, to i wszyscy tutaj wydają się ciekawsi i znacznie bardziej prawdziwi. Choć nie obeszło się przy tym bez kilku wrzasków i niepotrzebnych kłótni – na tak subtelnie budowane napięcie jak w "The Missing" nie ma co liczyć.
Tym bardziej, że na koniec zrzucono na nas jeszcze jedną bombę, czyli kolejne morderstwo, w którym krąg podejrzanych jest mocno ograniczony, a każdy wydaje się mieć dobry powód, by wziąć sprawy w swoje ręce. Dodajmy jeszcze policjantkę z problemami, która ma się zająć sprawą i wyraźnie podejrzanego ojca Adama, a otrzymamy już całkiem pokaźną gromadkę. Na tyle dużą i barwną, że nie wiem, czy twórcy jednak nie przesadzili ze skomplikowaniem tej historii. Pamiętajmy wszak, że to krótka seria, całość ma się zamknąć w czterech odcinkach, co na pewno nie wystarczy, by poznać wszystkich tutejszych bohaterów szczególnie dokładnie.
Przez to "One of Us", choć początkowo się na to nie zapowiadało, wydaje się serialem, który jednak w większym stopniu postawi na tradycyjną, kryminalną rozrywkę, urozmaicając ją zapewne obyczajowym tłem, które już teraz jest bardzo bogate. Nie żeby było to wadą, dobrych ekranowych śledztw nigdy dość, zwłaszcza gdy kipi w nich od nie zawsze zdrowych emocji, a realizacja stoi na odpowiednim poziomie. "One of Us" nie można wiele zarzucić – ma swój klimat, niezłe dialogi, kilka przyzwoicie napisanych, zapadających w pamięć momentów i obsadę, która w komplecie stanęła na wysokości zadania.
Po obiecującym początku miałem jednak nadzieję na coś trochę innego, niż ostatecznie otrzymałem, przez co po pierwszej godzinie serialu mam mieszane uczucia. Skoro jednak udało się mnie zaskoczyć w ciągu zaledwie jednego odcinka, to co stoi na przeszkodzie, by zrobić to w kolejnych trzech? Trzymam zatem kciuki i oglądam dalej, bo jakikolwiek nie byłby efekt końcowy, rozczarowania się nie spodziewam.