"Pan Am" (1×09): W końcu naprawdę dobry odcinek!
Marta Wawrzyn
5 grudnia 2011, 22:03
"Kiss Kiss Bang Bang", ostatni odcinek "Pan Am" przed zimową przerwą pokazał, że oni jednak potrafią. I to kiedy już zaczynałam dochodzić do przekonania, że nie będzie mi tego serialu szkoda.
"Kiss Kiss Bang Bang", ostatni odcinek "Pan Am" przed zimową przerwą pokazał, że oni jednak potrafią. I to kiedy już zaczynałam dochodzić do przekonania, że nie będzie mi tego serialu szkoda.
"Pan Am" to ładny serial: są ładne dziewczyny, ładne sukienki, ładne widoczki, ładna muzyka. Na początku ta bajka mnie zachwyciła, potem przyszło rozczarowanie. "Obietnica kobiet" (takie określenie padło w pilocie) okazała się nową nazwą ślicznie ubranych, pustych lalek. Paryż okazał się być jedną ciemną ulicą z latarnią i domami z tektury, Berlin przemówieniem Kennedy'ego puszczonym ze starej taśmy, a o tym malowniczym kraju, który zobaczyliśmy w "Eastern Exposure" wolałabym zapomnieć.
W całym tym bałaganie zdarzały się oczywiście przebłyski, ale trudno było mówić o jakimś przełomie. Aż do dziś. Odcinek "Kiss Kiss Bang Bang" mnie zaskoczył, bo w zasadzie nie miał wad. Fabuła nie leżała po raz pierwszy od dawna. Nie brakowało akcji, dobrze napisanych dialogów, ładnych sukienek (a nawet bielizny panny Maggie) i porządnego cliffhangera na końcu (choć ci, którzy widzieli już promo 10. odcinka, niestety wiedzą, co będzie dalej).
Szpiegowska przygoda Kate wreszcie stała się czymś więcej niż opowieścią o fajnej pani robiącej z siebie idiotkę w różnych krajach świata. Leniwa do tej pory aktywistka Maggie w końcu zaczęła brać udział w płomiennych dyskusjach politycznych i kończyć je z rozmachem godnym prawdziwej femme fatale. Colette znów zapragnęła skrzydeł, a w zamian została nieprzyjemnie potraktowana przez rodziców Deana. Tylko historia trójkąciku Ted – Laura – pani grana przez Ashley Greene była totalnie banalna – ale to nieważne, bo akurat sama Laura znów mnie pozytywnie zaskoczyła, tym razem w starciu z seksistowskim kapitanem.
I znów sobie myślę, że bardzo bym chciała, żeby ten serial przetrwał. Owszem, ma swoje minusy, owszem, nie jest tak głęboki jak "Mad Men", a momentami razi koszmarną, naiwną cukierkowością i brakami w scenariuszu, ale te samoloty, te błękitne mundurki, te dziewczyńskie przygody, ten Sinatra mruczący. I ten wdzięczny chód Christiny Ricci…
Życie bez tego wszystkiego niewątpliwie będzie mniej kolorowe, dlatego wciąż mam nadzieję, że "Pan Am" jakoś się jednak zdoła doczołgać do 2. sezonu, a potem już będzie lepiej. Wyniki oglądalności są jednak coraz gorsze i gorsze – "Kiss Kiss Bang Bang" widziało już tylko 4,7 mln Amerykanów. Jeśli tak dalej pójdzie, do finału sezonu ta widownia może skurczyć się do zera.