"Mr. Robot" (2×01-02): Analogowa pułapka
Mateusz Piesowicz
15 lipca 2016, 20:03
Jeśli sądziliście, że "Mr. Robot" ujawnił już przed nami swoje największe tajemnice, to jesteście w grubym błędzie. Początek drugiego sezonu udowadnia, że wszystko, co widzieliśmy do tej pory, było tylko wierzchołkiem góry lodowej, a Sam Esmail przygotował dla nas znacznie więcej atrakcji. Uwaga na spoilery!
Jeśli sądziliście, że "Mr. Robot" ujawnił już przed nami swoje największe tajemnice, to jesteście w grubym błędzie. Początek drugiego sezonu udowadnia, że wszystko, co widzieliśmy do tej pory, było tylko wierzchołkiem góry lodowej, a Sam Esmail przygotował dla nas znacznie więcej atrakcji. Uwaga na spoilery!
Jedno z największych serialowych odkryć zeszłego roku powróciło po rocznej przerwie w świetnej formie, a wszelkie obawy o jakość, gdy produkcja musiała siłą rzeczy przejść pewne zmiany, były nieuzasadnione. "Mr. Robot" to nadal ten sam serial, który pomimo nabytej przez nas i Elliota wiedzy co do tożsamości tytułowej postaci nie stał się ani o jotę jaśniejszy i bardziej przewidywalny. Wręcz przeciwnie, teraz, gdy mamy pewność, że główny bohater kreuje spore fragmenty rzeczywistości w swojej głowie, ich zrozumienie i oddzielenie fikcji od prawdy stało się jeszcze trudniejsze.
Oglądanie "Mr. Robota" zaczęło przypominać spotkanie z iluzjonistą – wiemy, że jesteśmy oszukiwani i za wszelką cenę chcemy zobaczyć w jaki sposób, ale wytrawny sztukmistrz nie pozwoli nam zajrzeć za kulisy swojego przedstawienia. Co najwyżej zasieje w nas ziarenko wątpliwości, które urośnie do tego stopnia, że niczego nie będziemy brać za pewnik. Sam Esmail dokonał tego już w zeszłym roku, bo wyjaśniając kilka kwestii, otworzył szeroko drzwi całemu potokowi domysłów i spekulacji, na które ani myślał odpowiadać. Widzowie mają więc pełne prawo nie ufać mu w żadnej sprawie, a każdą podsuwaną przez twórcę scenę oglądać pod lupą, doszukując się oszustw. Brzmi paranoicznie.
I dokładnie takie jest, bo Esmailowi szczególnie zależało na tym, byśmy podczas seansu na własnej skórze odczuli stan, jaki towarzyszy aktualnie Elliotowi. Ten natomiast, łagodnie rzecz ujmując, nie jest w najlepszej kondycji. Choć trzeba mu oddać, że stara się jak może, by wprowadzić do swojego chaotycznego życia rygorystyczny porządek. W tym celu zamieszkał u matki, a kolejne dni spędza według ściśle ustalonego planu. Te same czynności, te same pory, to samo towarzystwo – zwykle w osobie niejakiego Leona (w tej roli raper Joey Badass) rozprawiającego o fenomenie "seriali o niczym" na przykładzie "Seinfelda". Temu wszystkiemu towarzyszy oczywiście całkowite odcięcie się od sieci i wszelkich przejawów cyfryzacji. Elliot stworzył analogową pętlę, by uwolnić się od Pana Robota i odzyskać kontrolę nad własnym życiem, co jednak szybko okazało się daremnym trudem.
Bo jak doskonale wiecie, haker o obliczu Christiana Slatera jest nieodłączną częścią naszego bohatera, w dodatku na tyle złośliwą, że im bardziej Elliot próbuje się od niej odciąć, z tym większym oporem się spotyka. Na próbę zamknięcia w analogowej klatce Pan Robot odpowiada brutalnymi akcjami, włącznie ze strzałem w głowę. Zadziwiająco realistycznym, jak na urojoną sytuację.
Elliot chce odzyskać kontrolę nad samym sobą i swoimi myślami, bo to w nich zapisana jest tajemnica wydarzeń, które na całym świecie znane są jako 5/9 (9 maja, czyli data ataku hakerskiego na Evil Corp oraz urodzin ojca Elliota). Mieć świadomość, że wszystko, co chcesz wiedzieć, jest w twojej głowie, ale w żaden sposób nie możesz się dostać do tych informacji? To dość by oszaleć, a gdy jeszcze tej części umysłu strzeże fantazja o wyglądzie twojego ojca, to znak, że koniecznie potrzebujesz pomocy. Tylko skąd ją wziąć?
Choć Elliot stara się z całych sił, by do tego nie dopuścić, to myślę, że stopniowo godzi się z myślą, że jedynym rozwiązaniem jest się poddać. Analogowa pętla musi się przerodzić w pętlę szaleństwa, bo siłowa próba wpłynięcia na własną osobowość nie zdaje rezultatu. Co więcej, Pan Robot zaczyna się z niej wymykać, tworząc nowe luki w pamięci Elliota i udowadniając, że jego działania są bezsensowne. Chyba że taki właśnie był cel bohatera, chcącego przechytrzyć samego siebie. Błędne koło. Pewne jest tylko, że jakkolwiek mocno by tego nie chciał, nasz bohater ma w sobie dwie osoby – pytanie tylko, która z nich jest bliższa prawdziwemu Elliotowi?
A może takie pojęcia jak "prawda" i "rzeczywistość" w ogóle nie mają tu racji bytu? Sam Esmail stworzył serial-monstrum, który ani przez moment nie pozwala na siebie spokojnie patrzeć i śledzić fabuły od A do Z, jak Bóg przykazał. Jesteśmy ciągle zwodzeni, nie tylko przez scenariusz, ale też niejasną chronologię oraz warstwę wizualną. Nagłe przeskoki montażowe, niespodziewane cięcia, brak ciągu przyczynowo-skutkowego w następujących po sobie scenach – "Mr. Robot" w tym sezonie jeszcze bardziej przypomina podróż przez pozbawiony kontroli umysł, w której trudno znaleźć jakiekolwiek stałe punkty. Sen na jawie? Tak, ale taki, który w jednej chwili potrafi przemienić się w koszmar.
Większą część podwójnej premiery spędziliśmy w głowie Elliota, próbując odróżnić fikcję od rzeczywistości, ale to nie jedyne atrakcje, jakie miał dla nas "Mr. Robot". Serial USA Network jest teraz wyraźnie podzielony na dwie części – jedna dotyczy głównego bohatera, a druga wydarzeń po hakerskim ataku. Za chwilę z pewnością się połączą (o ile już tego nie robią, w tajemnicy przed nami, rzecz jasna), ale póki co granica jest widoczna. I choć przesadą byłoby stwierdzenie, że ta druga połowa odstaje poziomem, to nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jakaś różnica jednak istnieje.
"Mr. Robot" od początku niebezpiecznie balansował na granicy bycia teatrem jednego aktora, ale tym razem Rami Malek (przy współudziale Slatera) w dużym stopniu zawłaszczył sobie ekran, co odbiło się na reszcie bohaterów. Choć twórca serialu zrobił, co mógł, byśmy tego nie odczuli. Obserwujemy więc, jak z przywódczą rolą w fsociety radzi sobie Darlene (Carly Chaikin), starająca sie przekuć jednorazowy zryw w trwałą zmianę sposobu myślenia społeczeństwa, podglądamy Angelę (Portia Doubleday) przechodzącą na "ciemną stronę mocy", lecz po kryjomu zmagającą się z własnymi demonami, oraz towarzyszymy Gideonowi (Michel Gill) w próbach ratowania własnej skóry.
Wygląda to nieźle, pojedyncze sceny robią wrażenie (palenie pieniędzy, bunt inteligentnego domu) i potrafią zaszokować (końcówka z Gideonem w barze była naprawdę mocna), ale w zestawieniu z przeżyciami Elliota wydają się być tylko przerywnikami. Nie zrozumcie mnie źle – to fascynująca historia, której dalszy ciąg jest niemożliwy do przewidzenia, bo nie podąża oklepanymi ścieżkami, ale Sam Esmail doprowadził do sytuacji, w której umysł głównego bohatera jest ciekawszy niż pogrążony w chaosie świat. Czy to wada, przekonamy sie dopiero za jakiś czas, gdy poszczególne klocki wskoczą na swoje miejsca, a Elliot i Pan Robot wyjdą z analogowej pętli.
Bo w gruncie rzeczy po tych odcinkach wiemy niewiele więcej niż do tej pory. Tyler Wellick (Martin Wallström) zniknął, dość jasno zasugerowano nam jego śmierć, co kazałoby upatrywać w telefonie z ostatniej sceny raczej kolejnej sztuczki Elliotowego umysłu. Ale jaką rolę w tym wszystkim odgrywa żona Wellicka (Stephanie Corneliussen)? Nie, nie podejmuję się zgadywania, bo niewiadomych jest zbyt dużo, a nawet tego, co już wiemy, nie możemy być w stu procentach pewni.
Ba, nie wiemy nawet, czy cokolwiek jest prawdą – pamiętacie jeszcze ostatni raz, gdy widzieliśmy Elliota w zeszłym roku? Ktoś pukał do jego mieszkania. Czemu teraz nawet o tym nie wspomniano? Obawiam się, że oglądanie "Mr. Robota" zbyt dokładnie doprowadzi mnie do podobnego stanu, co głównego bohatera. Czyli wszystko tak, jak życzył sobie tego twórca.