"Outlander" (2×13): W tę i z powrotem
Marta Wawrzyn
11 lipca 2016, 19:03
"Outlander" kończy 2. sezon bardzo długim i równie udanym finałem, w którym działo się na wszystkich frontach. A najwięcej na tym emocjonalnym, bo zarówno w XVIII, jak i w XX wieku Claire musiała stanąć przed trudnymi wyborami. Uwaga na finałowe spoilery!
"Outlander" kończy 2. sezon bardzo długim i równie udanym finałem, w którym działo się na wszystkich frontach. A najwięcej na tym emocjonalnym, bo zarówno w XVIII, jak i w XX wieku Claire musiała stanąć przed trudnymi wyborami. Uwaga na finałowe spoilery!
Bajka zwana "Outlanderem" w tym roku ciągnęła się aż przez trzy miesiące, co sprawiło, że nie ma uczucia niedosytu. Otrzymaliśmy pełną, spójną historię – a właściwie kilka historii naraz. Jedna rozpoczyna się od postawienia stopy na francuskiej ziemi, a kończy się tuż przed bitwą pod Culloden, zaś druga przeskakuje sprawnie z 1948 do 1968 roku, kiedy to Claire wraca po latach do Szkocji na pogrzeb dawnego przyjaciela, a razem z nią przyjeżdża jej dorosła już córka Brianna (Sophie Skelton).
Na obu płaszczyznach czasowych dzieje się bardzo dużo i na obu emocje sięgają zenitu. W 1746 roku Claire sugeruje Jamiemu, żeby powstrzymali razem bitwę w najprostszy możliwy sposób – zabijając Karola Sturta, który jedyne co może to ściągnąć na Szkotów zagładę. Rozmowę podsłuchuje Dougal MacKenzie i tragedia gotowa. Choć w czasie dwóch sezonów Dougal nie zawsze dawał się lubić, tego charyzmatycznego bohatera zwyczajnie szkoda, podobnie jak znakomitego w tej roli Grahama MacTavisha. Szkoda też Jamiego, który, jak się okazało, będzie musiał z tym żyć jeszcze długo. A przecież tragiczny w skutkach pojedynek to nie jedyny cios, który on otrzymał tego dnia – musiał jeszcze odesłać do domu miłość swojego życia, będącą zresztą w drugiej ciąży.
Caitriona Balfe i Sam Heughan znów przeszli samych siebie, dostarczając niesamowitych emocji na do widzenia i łamiąc wręcz widzom serca. Choć nie na długo, bo oto – niespodzianka! – starsza o dwadzieścia lat Claire dowiaduje się, że jej dawny ukochany wcale nie zginął w bitwie. Nie pozostaje nic innego jak tylko wracać, zwłaszcza że dosłownie przed chwilą przez skały przeszła na drugą stronę historii niejaka Gillian Edgers, czyli dobrze nam znana Geillis. Świetnie było ją znów zobaczyć, a Lotte Verbeek okazała się równie wyrazista jako XX-wieczna aktywistka co XVIII-wieczna "czarownica".
Zakręcił nami "Outlander" mocno w tym finale, zwłaszcza że w półtorej godziny musiał powiedzieć to wszystko, czego nie powiedział na samym początku. Czyli przenieść się do 1968 roku i przekazać nam dokładnie wszystko to, co się wtedy wydarzyło. Dla Claire powrót do Szkocji – już po śmierci Franka – i tak byłby pełen emocji, tak się jednak szczęśliwie dla widzów złożyło, że na wspominaniu przeszłości się nie skończyło. To początek nowej przygody – dla Claire, ale i dla jej córki, która nie dość że poznała niewiarygodną prawdę na swój temat, to jeszcze znalazła zupełnie przypadkiem miłość.
Dorosły Roger Wakefield (Richard Rankin), który tak naprawdę jest potomkiem klanu MacKenzie, okazał się ciepłym, sympatycznym facetem, czyli idealnym dopełnieniem dla temperamentnej Brianny. Zaś Sophie Skelton nie tylko ma w sobie ogień, ale i wygląda tak, że rzeczywiście mogłaby być córką Claire i Jamiego. Udała się ta para "Outlanderowi", dokładnie tak jak wszystko inne zresztą. Zarówno ich interakcje – ach, ta piosenka na odstraszenie szczurów! – jak i ostra kłótnia Brianny z matką wypadły znakomicie. W powietrzu latały szalone iskry, a tymczasem serial pędził dalej przed siebie, przeskakując z jednej epoki do drugiej.
Nie było chyba jeszcze "Outlanderze" odcinka tak wypakowanego wydarzeniami i wprowadzającego tak wiele nowych elementów jak "Dragonfly in Amber". I wszystko działało tak samo świetnie – emocjonalne pożegnanie Jamiego i Claire mogło doprowadzić do płaczu największego twardziela, Roger i Brianna złapali chemię od pierwszych minut, Geillis okazała się jeszcze bardziej interesująca niż się wydawała, a wiadomość, że trzeba wracać na drugą stronę czasu, to po prostu bomba.
Jednocześnie dla tych widzów, którzy nie znają książek, zakończył się pewien etap. Opuszczamy to, co zdążyliśmy już nie tylko polubić, ale i oswoić, by rzucić się na głębokie wody. Jamie i Claire już nigdy nie będą tą magiczną, piękną i młodą parą, z którą byliśmy na dobre i na złe przez 29 odcinków. Zmienią się oni, zmieni się wszystko, a historia już nie młodej pielęgniarki, a prawie 50-letniej lekarki z XX wieku, która przez skały przeszła do XVIII wieku, rozpocznie się właściwie od nowa.
To wszystko przed nami, a razie możemy cieszyć się z tego, że "Outlander" tak sprawnie pokonuje wszelkie ewentualne trudności. Nowe miejsca, nowe postacie, nowe czasy – to wszystko dodało serialowi świeżości i zapoczątkowało nowy rozdział. Ronald D. Moore wiedział, co robił, zachowując całą historię z 1968 roku na finał sezonu. Teraz przed nim kolejne wyzwania, a my możemy tylko cierpliwie czekać.
Kręcenie takiego serialu jak "Outlander" – ze zdjęciami w plenerze, kostiumami, perfekcyjną scenografią – trwa, dlatego pewnie nie dostaniemy kolejnych odcinków wcześniej niż wiosną 2017 roku. A tymczasem możemy umilać sobie czas kolejnymi książkami Diany Gabaldon.