"The Living and the Dead" (1×01-02): Wiktoriańskie straszenie
Mateusz Piesowicz
7 lipca 2016, 20:20
Podczas gdy większość amerykańskich telewizji męczy nas przez wakacje wtórnymi i banalnymi produkcjami, z odsieczą przychodzą Brytyjczycy. "The Living and the Dead" od BBC to klimatyczna wiktoriańska historia z dreszczykiem, która potrafi zaskoczyć.
Podczas gdy większość amerykańskich telewizji męczy nas przez wakacje wtórnymi i banalnymi produkcjami, z odsieczą przychodzą Brytyjczycy. "The Living and the Dead" od BBC to klimatyczna wiktoriańska historia z dreszczykiem, która potrafi zaskoczyć.
Nadal zadziwia mnie, z jaką łatwością przychodzi Brytyjczykom robić dobre seriale. Niekoniecznie wybitne czy przełomowe, ale po prostu dobre – takie, które chce się śledzić dalej, gdzie historia jest spójna, a wykonanie co najmniej solidne. A najlepsze w tej niezwykłej umiejętności jest to, że wyspiarze wydają się tworzyć te produkcje taśmowo i wcale się z tym szczególnie nie obnoszą. "The Living and the Dead" to kolejny przykład serialu, który jak gdyby nigdy nic wylądował w mojej ramówce, choć kompletnie się go nie spodziewałem.
Takie niespodzianki mogłyby się jednak zdarzać znacznie częściej, bo nowemu dziełu duetu Ashley Pharoah i Matthew Graham ("Life on Mars") dałem się porwać od pierwszych chwil. "The Living and the Dead" to rozgrywająca się pod koniec XIX wieku historia Nathana Appleby (Colin Morgan) i jego żony Charlotte (Charlotte Spencer), którzy dziedziczą rodzinne gospodarstwo Appleby'ów i przeprowadzają się z Londynu na prowincję. On jest psychologiem stosującym w terapii nowatorskie metody, a ona zafascynowaną nowymi technologiami fotografką – nic dziwnego, że zderzenie z wiejską rzeczywistością jest dla nich trudne. Zwłaszcza, że niedługo po ich przybyciu zaczynają się dziać niewytłumaczalne rzeczy.
Już po tym opisie widać, że serial BBC w dużej mierze skupia się na konfliktach. Nie jest to jednak tylko zderzenie prowincjonalności z wielkomiejskością, ale również tradycji z nowoczesnością oraz racjonalnego myślenia z rzeczami, które nie mają logicznych uzasadnień. Przeszłość i teraźniejszość, a także rozum i wiara stykają się tu ze sobą, przenikają i tworzą jedyną w swoim rodzaju mieszankę. Jasne, że to nic odkrywczego, ale w odpowiednim opakowaniu potrafi nadal świetnie działać.
A tego w "The Living and the Dead" nie brakuje. Świetnym pomysłem było uczynienie głównego bohatera psychologiem, co automatycznie ustawiło go po stronie rozumu. I rzeczywiście, Nathan stara się racjonalnie podejść do dziwnych wydarzeń w okolicy, a jego wyjaśnienia są całkiem logiczne. Ot choćby te dotyczące dorastającej Harriet (Tallulah Haddon), której zachowanie mogą tłumaczyć problemy okresu dojrzewania. Oczywiście wszystko do czasu. Nawet jednak, gdy uznamy nadprzyrodzoną interpretację za właściwą, gdzieś ciągle tli się iskra wątpliwości, którą grany przez Colina Morgana (idealnie pasuje do roli) bohater potrafi podtrzymywać.
Nuta niezdecydowania dodaje tej historii smaczku, którego nie byłoby, gdyby skupiono się w stu procentach na jej fantastycznym wymiarze. A tak mamy wrażenie przenikania się rzeczywistości z fantazją i wprowadzenia do realnego świata elementów irracjonalnych. Muszę się powtórzyć – znów nie jest to nic nowego, ale niewiele seriali potrafi tak zgrabnie połączyć obydwie konwencje, by widz nie uznał intrygi za zbyt grubymi nićmi szytą. Tutaj na razie się to udaje, a dodatkowo otrzymujemy jeszcze ciekawy twist. O nim jednak nie wspomnę, by nie psuć zabawy.
"The Living and the Dead" nie miałoby jednak żadnych szans na powodzenie, gdyby za scenariuszem nie podążyła odpowiednia realizacja. Ta, zwłaszcza dla miłośników wiktoriańskich klimatów w opowieściach z dreszczykiem, jest wręcz niesamowita. Skrzypiące podłogi, migocące światła świec, złowrogie krakanie za oknem, twarze pojawiające się w lustrze, głosy z nie z tego świata. Wszystko to w połączeniu z dopracowaną w najmniejszych deatalach scenografią i odpowiednio ponurymi krajobrazami Somerset tworzy atmosferę, jakiej serialowi mógłby pozazdrościć niejeden horror. Nawet jeśli nie uda się Was przestraszyć, to gwarantuję, że samo podziwianie efektu pracy twórców jest warte poświęcenia godziny czasu.
Zwłaszcza, że tym udało się ze zgranych i dobrze znanych motywów ulepić coś zadziwiająco świeżego. Przedstawienie prowincjonalnego konserwatyzmu, w który zaczęło wkraczać uprzemysłowienie, pozwoliło na stworzenie świata na pograniczu tradycji i nowoczesności. Do takich warunków, gdy całe społeczeństwo stoi na krawędzi ogromnych przemian, idealnie pasują tajemnice i niewyjaśnione historie, bo wpisują się w krajobraz niepewnej przyszłości i strachu przed zmianami.
"The Living and the Dead" świetnie łączy tę ambitną tematykę z czysto rozrywkową formą, tworząc serial niegłupi i intrygujący, z dającymi się lubić bohaterami, garścią tajemnic i osobistych dramatów oraz sporą porcją grozy. Propozycja warta uwagi nie tylko ze względu na letnią posuchę serialową.