"Marco Polo" (sezon 2): Przekraczając granice
Marta Wawrzyn
30 czerwca 2016, 20:03
Jeśli "Marco Polo" spodobał Wam się rok temu, nie będziecie zawiedzeni jego nową odsłoną. Drugi sezon – którego cztery odcinki Netflix nam już udostępnił – ma dokładnie te same wady i zalety co pierwszy.
Jeśli "Marco Polo" spodobał Wam się rok temu, nie będziecie zawiedzeni jego nową odsłoną. Drugi sezon – którego cztery odcinki Netflix nam już udostępnił – ma dokładnie te same wady i zalety co pierwszy.
Recenzja jest przedpremierowa i zawiera niewielkie spoilery – ale nie zdradzam niczego, czego nie możecie zobaczyć w zwiastunie.
"Marco Polo" miało być odpowiedzią Netfliksa na "Grę o tron", ale nie do końca to wyszło. Choć serialowi nie można odmówić rozmachu, a sceny walk należą do najlepszych w telewizji, budując intrygę, postawiono na prostotę, która potrafiła irytować i nużyć. Zwłaszcza że fabule toczącej się z gracją hasła w Wikipedii towarzyszyły równie toporne dialogi. Koniec końców serialowi okazało się być bliżej do bezpretensjonalnej rozrywki z walkami w tle niż ambitnego dramatu historycznego, którym chyba chciał być. Odpowiedź na pytanie, czy to dobrze, czy źle, zależy już tylko i wyłącznie od widza.
Jeżeli pierwszy sezon połknęliście w jeden weekend, dobrze się przy tym bawiąc i podziwiając jedyny w swoim rodzaju klimat, z drugim będzie podobnie. To po prostu więcej tego samego, choć sytuacja Kubilaj-chana (Benedict Wong, który potrafi być rewelacyjny w tej roli) jest teraz zupełnie inna niż w poprzednim sezonie. Jego państwo już się rozrosło, teraz pojawia się kwestia utrzymania go w ryzach, podczas gdy zaczynają mu zagrażać nie tylko wrogowie zewnętrzni, ale i mający chrapkę na tron kuzyn chana, Kaidu (Rick Yune). Rozgrywka pomiędzy tymi dwoma panami to jeden z głównych wątków 2. sezonu "Marco Polo", budowany krok po kroku i dopiero czekający, by eksplodować. A przy okazji bardziej znaczący i bardziej interesujący niż relacje władcy z weneckim podróżnikiem, który, co zrozumiałe, zajmuje teraz zupełnie inną pozycję na dworze.
Marco udowodnił swoją lojalność i przydatność, teraz nie jest więc już cudzoziemcem, na którego patrzy się z podejrzliwością, a przyjacielem, powiernikiem i uczestnikiem ważnych rozmów, podczas których mamy okazję poznać dylematy targające władcą. Serialowy Kubilaj-chan w drugim sezonie wydaje się jeszcze bardziej charyzmatyczny i skomplikowany niż kiedy go widzieliśmy ostatnio. I zdecydowanie bardziej ludzki, bo nie brak scen, w których zaglądamy głęboko w duszę władcy, przekraczającego coraz bardziej mroczne granice.
To już antybohater pełną gębą, czasem okrutnik, czasem dobry wujek, zawsze człowiek, na którym spoczywa ogromny ciężar i do którego nie da się nie odczuwać choćby tej odrobiny sympatii. A kiedy oglądamy go we wspólnych scenach z żoną, cesarzową Chabi (Joan Chen), na myśl nasuwa się małżeństwo Underwoodów, w którym to ona popycha go do działania. Są momenty, kiedy tych dwoje w niczym nie ustępuje diabelskiemu duetowi z Waszyngtonu, wywołując mieszankę niechęci i autentycznego zachwytu. Młody Marco przy tej parze wypada jak statysta, zwłaszcza że jedno w serialu się nie zmieniło – Lorenzo Richelmy wciąż lepiej wygląda niż gra. Jego postać rozwija się wraz ze zmianą miejsca w szeregu, a i tak jego przygody bledną przy tym, co się dzieje u innych bohaterów.
Nieźle wypadają bohaterki kobiece, które w tym sezonie wreszcie pojawiają się częściej ubrane niż rozebrane. Cesarzowa Chabi jest nie do pobicia, ale na smutną twarz ślicznej Kokachin (Zhu Zhu), zmuszonej podjąć trudną decyzję życiową, też patrzy się z ogromną przyjemnością. Jej dość stereotypowa historia wciąga tym bardziej, im bardziej stawia na "głębiej" zamiast "więcej". Pogłębianie wszystkich postaci to zresztą cecha immanentna tego sezonu.
Znaczący, choć na razie krótki występ zalicza Michelle Yeoh (z jej postacią zapoznacie się w odcinku specjalnym "One Hundred Eyes", który warto zobaczyć przed 2. sezonem), aktorka, która ma nie tylko znane nazwisko, ale i ogromną charyzmę. Jej potencjał w pierwszych odcinkach nie jest w pełni wykorzystany, co jeszcze nie znaczy, że tak pozostanie. Niezależnie od tego, czy jej postać walczy, czy zmuszona jest do wypowiadania bezbarwnie napisanych dialogów, Michelle Yeoh błyszczy i przykuwa wzrok do ekranu.
Dokładnie tak jak w pierwszym sezonie, dostajemy mnóstwo dworskich intryg, spotkań dyplomatycznych na jeszcze wyższym szczeblu, mniejszych i większych ludzkich dramatów, a także widowiskowych scen walk zrealizowanych na niesamowitym poziomie. Nie zawsze tym walkom towarzyszy jakikolwiek cel, ale zawsze ogląda się je przepysznie.
O tym, że "Marco Polo" zrealizowane jest więcej niż wyśmienicie, przypomina już symboliczna, pięknie nakręcona scena otwierająca 2. sezon, w której przenosimy się do dzieciństwa Kubilaj-chana i oglądamy go z dziadkiem, udzielającym mu przydatnych rad. A jeszcze bardziej zapada w pamięć przerażająca przeprawa przez pełną trupów rzekę, zwłaszcza po tym jak zostaje wyjaśniona przyczyna śmierci tych wszystkich ludzi. Serial, który w pierwszym sezonie rzadko wychodził poza typową rozrywkę, teraz miewa zaskakująco mroczne momenty, służące czy to pogłębieniu postaci, czy to uzmysłowieniu współczesnemu człowiekowi, jak okrutne stosunki panowały w państwie Kubilaj-chana.
Fantastyczna oprawa – kostiumy, muzyka, krajobrazy, znakomita choreografia scen walk – potrafi bardzo wiele wynagrodzić. Choć w "Marco Polo" nadal nie ma wielopoziomowych intryg w stylu "Gry o tron", a od dialogów potrafią rozboleć i uszy, i zęby, wartko tocząca się akcja połączona z drobiazgami, które cieszą oko, wystarczy, aby się dobrze bawić. Serial był i jest przyzwoitą rozrywką dla dużych chłopców, a i dziewczyny wreszcie przestaną się irytować, że bohaterki paradują wyłącznie nago. Krótko mówiąc – to dobra propozycja na niezobowiązujące letnie wieczory.
Premiera 2. sezonu "Marco Polo" już jutro o godz. 9:00 na Netfliksie.