"Penny Dreadful" (3×08-09): Koniec świata
Marta Wawrzyn
26 czerwca 2016, 13:03
Piękna, niespieszna, literacka podróż przez wypełniony koszmarnymi kreaturami wiktoriański Londyn zakończyła się – podobno na takich warunkach, jak chciał twórca. Czas ją krótko podsumować, oznajmiając przy tym oczywistość: będziemy tęsknić. Uwaga na finałowe spoilery!
Piękna, niespieszna, literacka podróż przez wypełniony koszmarnymi kreaturami wiktoriański Londyn zakończyła się – podobno na takich warunkach, jak chciał twórca. Czas ją krótko podsumować, oznajmiając przy tym oczywistość: będziemy tęsknić. Uwaga na finałowe spoilery!
Oba finałowe odcinki "Penny Dreadful" obejrzałam dopiero wczoraj, ale oczywiście od poniedziałku wiedziałam, co się wydarzy, bo twórca serialu John Logan i szef Showtime'a David Nevins byli uprzejmi zaspoilerować mi zakończenie. W wywiadzie TVLine z obydwoma panami padło wiele rzeczy, których nie rozumiem i w które zwyczajnie nie wierzę. Nie sądzę, aby naprawdę było tak, że Logan postanowił zabić Vanessę Ives, a Nevins łaskawie się na to zgodził, następnie zaś obaj razem zdecydowali o zakończeniu serialu.
To zwykła bzdura. Ale też nie ciskałabym gromów w ich kierunku. "Penny Dreadful" zabiła publiczność – a raczej jej brak. Już przed 3. sezonem było wiadomo, że przedłużanie serialu nie ma sensu, bo musiałby nastąpić cud, aby opłacało się to robić. Dlatego od początku ten sezon pisano tak, jakby był finałowy. To widać od pierwszych odcinków, w których wypełniane są kolejne luki i wszystkie wątki przygotowywane są do zamknięcia. Nie rozumiem, czemu po prostu nie ogłoszono, że to finałowy sezon – wszyscy się tego domyślaliśmy, nie było powodu tego ukrywać, a to, że wiele osób poznało zakończenie z wywiadu dla TVLine, było najgorszym możliwym pożegnaniem.
Nie będę natomiast zbytnio czepiać się pomysłu, aby na do widzenia zabić główną bohaterkę. Ona od początku była przeklęta – lgnęły do niej wszystkie najgorsze kreatury tego świata, testując jej wiarę w Boga, zdrowie psychiczne i relacje z ludźmi. Jej życie nie było normalne i nigdy takie by się nie stało. Nie miała szans na szczęście. I choć to wszystko zawsze jest lekko abstrakcyjne, kiedy mówimy o świecie zjawisk nadprzyrodzonych, Eva Green przez trzy sezony była w stanie każdego przekonać, że wyjątkowość Vanessy to nie dar, to przekleństwo. Takie a nie inne zakończenie jej ziemskiej egzystencji nie może więc dziwić. Dla niej to była ulga, my możemy tylko żałować, że ta piękna i zarazem koszmarna podróż w jej towarzystwie zakończyła się tak szybko.
Wielka jednak szkoda, że w finale – który kręcił się cały czas wokół niej – prawie jej nie wiedzieliśmy. Pojawiła się na chwilę na początku odcinka "The Blessed Dark" i potem jeszcze raz w przepięknie nakręconej scenie z Ethanem Chandlerem, w której oznajmiła, że chce to wszystko zakończyć, a jej ukochany bez większych ceregieli jej w tym pomógł. Było w tym trochę za dużo pośpiechu, jak gdyby z jakiegoś powodu postanowiono obrać drogę na skróty. Trudno powiedzieć czemu, bo przecież oba odcinki razem zajęły znacznie ponad półtorej godziny. Można było dać więcej czasu antenowego Evie Green i jej bohaterce.
Jednak tego nie zrobiono, skupiając się na zamykaniu wszystkich wątków i zbieraniu drużyny, która miała uratować Vanessę z rąk Drakuli. Ostateczna rozgrywka rozpoczęła się w odcinku "Perpetual Night", kiedy to Malcolm, Ethan i Kaetenay wysiedli ze statku w przypominającym cmentarz mieście, zaś dr Seward – jak na twardą kobietę z Nowego Jorku przystało – wygrała batalię o życie z Renfieldem i rozpoczęła własne poszukiwania Vanessy.
Pierwsza część finału to zero Vanessy i mnóstwo wydarzeń dotyczących jej w mniejszym bądź większym stopniu. Poczynając od batalii, która rozegrała się w wielkim domu sir Malcolma – tutaj swoje pięć minut miała fantastyczna Catriona – aż po walkę wilkołaków z wampirami, to był niezły, dynamiczny odcinek, wypełniony rzeczami ważnymi. Nawet Victor miał tutaj czas, by postąpić jak należy i oddać Lily jej godność, po tym jak ta opowiedziała mu historię swojej córki.
Ale odzyskanie godności to wszystko, co tej postaci się udało na koniec. Jej feministyczna rewolucja spaliła na panewce, bo gorszego wspólnika znaleźć sobie nie mogła. Nie wiemy, co dalej będzie z postacią graną przez Billie Piper, wiemy tylko, że opuściła pałac i zostawiła Doriana samego pośród portretów, dając przy okazji jemu zakończenie, na które zasługiwał. Gorzkie, piękne, perfekcyjne.
Tymczasem Potwór Frankensteina odbywał swoją własną podróż, która go przekonała, że nie należy już do ludzkiego świata. Pochował dziecko wbrew temu, czego żądała od niego małżonka, i znów został na świecie sam, bez nikogo i bez nadziei na kolejną literacką rozmowę o szczęściu z panną Ives. Kończąca finał scena na cmentarzu to najlepsze zakończenie, jakie można sobie wyobrazić, bo ta niezwykła dwójka – z zewnątrz piękna i bestia, w środku dwoje ludzi, których łączyło to, że oboje byli skazani na ciągłą udrękę – była sobie przecież bardzo bliska, choć wpadali na siebie tylko od czasu do czasu.
"The Blessed Dark" dał wszystkim bohaterom zakończenia, na jakie zasłużyli, i wyjaśnił to wszystko, co pozostawało nie do końca jasne – przykładowo Ethan dowiedział się wreszcie, skąd się wzięła jego wilcza natura – a przy tym stanowił esencję tego, co było w "Penny Dreadful" najlepsze. Czyli łączył literacką, niespieszną narrację z obrazami jak z mrocznej bajki. Już czołówka była wyjątkowa, a potem poczucie, że oto jesteśmy świadkami czegoś więcej niż takiego zwykłego finału, tylko rosło.
Literackie ambicje Johna Logana – który sam napisał prawie wszystkie odcinki "Penny Dreadful" – od początku powodowały, że wiele mu wybaczałam. Wspaniale napisane dialogi, które zwłaszcza w ustach Evy Green brzmiały jak poezja, nie tylko uwodziły same w sobie, ale też idealnie korespondowały z dopracowaną do ostatniego szczegółu warstwą wizualną. W finale również obrazy mówią więcej niż tysiące słów – niezależnie od tego, czy akurat patrzymy na Londyn w trującej mgle, czy na walczącą Catrionę, czy na Doriana Graya pośród martwej perfekcji, czy na ostatnie chwile Vanessy, to wszystko wygląda po prostu pięknie.
Z prowadzeniem intrygi bywało niestety różnie, zdarzało się też, że pod cudną powłoką ukrywały się totalne banały. Teraz przede wszystkim mam pretensje do Logana, że tak mało czasu dał na koniec Evie Green i jej bohaterce. Na tydzień przed finałem Vanessa bardzo szybko dokonała zwrotu ku Drakuli – którego chwilę wcześniej planowała zabić. W samym finale z kolei oglądaliśmy ją w mrocznej wersji dosłownie przez minutę, by potem na skróty przenieść się do tego momentu, kiedy ona postanawia pożegnać się z życiem, a Ethan bez dłuższych protestów jej życzenie spełnia.
Nie zrozumcie mnie źle, to była świetna scena, doskonale zagrana przez Evę Green i Josha Hartnetta. Ale choć dało się zrozumieć jej pragnienie panny Ives, by zakończyć to wszystko jednym celnym strzałem, w tym momencie sens miałoby także zupełnie inne rozwiązanie. Logan nie przekonał mnie w kilka minut, że Vanessa musiała umrzeć. To jego perfekcyjne zakończenie bardziej działałoby na kartach książki niż w serialu. W serialu chciałabym oglądać choćby i przez cały kolejny sezon mroczną Vanessę przemierzającą świat u boku Drakuli. W zamian dostałam planszę z napisem "The End", którą chcąc nie chcąc muszę zaakceptować.
Szkoda. Bo mimo pewnych niedoskonałości, to był niezwykły serial. Mroczny, poetycki, elegancki i tak piękny jak grająca główną rolę Eva Green. Bardzo bym chciała, żeby na do widzenia wręczono jej wreszcie tę Emmy – ale wątpię, żeby rzeczywiście tak się stało. "Penny Dreadful" odchodzi jako jeden z najbardziej niedocenianych seriali ostatnich lat, a kolejnych projektów Johna Logana z pewnością będę wypatrywać.