"American Gothic" (1×01): Letnia telewizja
Mateusz Piesowicz
25 czerwca 2016, 19:02
Nie wiem, czego dokładnie spodziewałem się po "American Gothic". Na pewno nie liczyłem na cuda, bo takie na antenie CBS już nie występują, ale dobra obsada i przyzwoicie prezentująca się fabuła pozwalały myśleć o letniej rozrywce na poziomie. Wyszło jak zwykle. Spoilery.
Nie wiem, czego dokładnie spodziewałem się po "American Gothic". Na pewno nie liczyłem na cuda, bo takie na antenie CBS już nie występują, ale dobra obsada i przyzwoicie prezentująca się fabuła pozwalały myśleć o letniej rozrywce na poziomie. Wyszło jak zwykle. Spoilery.
Wstęp zabrzmiał dość złowrogo, ale w gruncie rzeczy "American Gothic" nie jest czymś, czego należy za wszelką cenę unikać. To po prostu kolejny serial nie posiadający praktycznie żadnych wyróżników i ginący w masie jednakowych produkcyjniaków, jakimi zalewają nas amerykańskie telewizje w okresie letnim. Solidne nazwiska w obsadzie robią swoje, a więc przyciągają takich naiwniaków jak ja, którzy wierzą, że obsada gwarantuje pewien poziom, ale pisany na kolanie scenariusz szybko ściąga wszystkich z powrotem na ziemię. To nie kablówka, drodzy państwo, zdają się mówić twórcy, nie spodziewajcie się nie wiadomo czego.
"American Gothic" nie wychodzi poza ten schemat ani odrobinę. Mamy tu do czynienia z kolejną skomplikowaną rodzinną historią, w której za każdym zakrętem czai się "zaskakujący" zwrot akcji, a tajemnice występują częściej niż grzyby po deszczu. Brzmi znajomo? Jasne, takich opowieści było mnóstwo, choćby niedawna "Rodzina Warrenów", z którą serial CBS łączy podejrzanie dużo.
Bohaterami są niejacy Hawthorne'owie (zbieżność nazwisk z Piercem Hawthornem niestety przypadkowa – a szkoda, to dopiero byłby twist!), prominentna bostońska familia, która dorobiła się na budownictwie, a teraz chce rozdawać karty w polityce. Takie plany ma przynajmniej Alison (Juliet Rylance), jedna z czwórki rodzeństwa, która właśnie startuje w wyborach na burmistrza.
Jasne, że nie trzeba czekać długo, aż coś pójdzie nie tak – w kilku pierwszych minutach mamy i oberwanie się sufitu w tunelu, i nagłą chorobę głowy rodu, Mitcha (Jamey Sheridan), i pojawienie się syna marnotrawnego, Garretta (Antony Starr). O czymś zapomniałem? A no tak, jest jeszcze morderstwo, a raczej ich seria. Ale spokojnie, nie teraz. Za dużo by było tych atrakcji. Chodzi o niewyjaśnioną sprawę sprzed lat, w którą może być zamieszanych nawet kilku Hawthorne'ów.
Od tego momentu zaczyna się więc klasyczna opowieść o rodzinie, w której każdy ma swój sekret, a kolejne trupy wypadają z szafy w iście ekspresowym tempie. Nie może być inaczej, skoro nasi bohaterowie to familia i liczna, i skomplikowana. Prócz Alison i Garretta są jeszcze na pozór niewinna Tessa (Megan Ketch) i Cam (Justin Chatwin), rozwodnik i były narkoman, który ma dwa spore problemy – nie rozstał się ani z żoną, ani z prochami. Nic dziwnego, że sprawy w swoje ręce musi tu brać matka, Madeline. Przecież nie po to zatrudnia się w tej roli Virginię Madsen, by biernie przyglądała się wydarzeniom, prawda?
W pierwszym odcinku jest ona jednak tylko tłem dla młodszych członków rodziny, których twórcy starali się sportretować w intrygujący sposób. Powiedzmy, że nie do końca im się udało. Nie chodzi nawet o fakt, że Hawthornowie są szczególnie źle napisani. W nich po prostu nie ma nic interesującego. Wredna karierowiczka, słodka naiwniaczka, sympatyczny wykolejeniec i podejrzany odludek – ile podobnych kombinacji już widzieliśmy? A scenariusz podąża radośnie najbardziej oczywistymi tropami, nawet przez moment nie pozwalając sobie na jakąś dwuznaczność, cierpliwie objaśniając fabularne meandry tym, którzy się w nich pogubili. Przyznaję, że nie jest to takie trudne, gdy ogląda się jednym okiem, robiąc jednocześnie coś innego – a do takiego śledzenia "American Gothic" jest wręcz stworzone.
Może twórcy liczyli właśnie na nieuwagę widzów, tworząc niektóre sceny i całe wątki, bo inaczej naprawdę trudno uzasadnić ich obecność na ekranie. Weźmy choćby Jacka (Gabriel Bateman), syna Cama, który z irytującego dzieciaka z dziwnym hobby szybko przemienia się we wstrętnego szczeniaka, a sensu i autentyzmu w tym za grosz. Na myśl, że w dalszych odcinkach będziemy się rozwodzić nad jego ciężkim losem, już mi się odechciewa.
Może jednak za dużo wymagam? Może lepiej zostawić młodego Hawthorne'a z jego problemami i nie próbować pogłębiać jego charakteru? Groziłoby to bowiem scenami takimi jak z udziałem jego wujka Garretta. Temu twórcy zaserwowali golenie nożem myśliwskim (wcześniej naostrzonym w przydomowym ogródku), a mi taki szok, że aż obejrzałem to jeszcze raz, by się upewnić, że to nie przywidzenie. Otóż nie – jeden z bohaterów naprawdę golił się wielkim jak maczeta ostrzem tylko po to, byśmy zrozumieli jaki z niego nieprzewidywalny twardziel. W rankingu najgłupszych rzeczy, jakie widziałem w telewizji w tym roku, ta scena ma już pewne miejsce na podium.
Choć więcej podobnych idiotyzmów już w pilotowym odcinku nie było, to trudno uciec od myśli, że reprezentuje on całość lepiej niż jakakolwiek inna scena. "American Gothic" jest takim właśnie sztucznym, pozbawionym życia tworem, za którym może i stały dobre intencje, ale zabrakło im do towarzystwa lepszego wykonania, by patrzyło się na to z zainteresowaniem. Poplątanych historii rodzinnych było już tyle, że trzeba się naprawdę wysilić, by opowiedzieć w ich ramach coś ciekawego. Tutejszych twórców stać tylko na stereotypowy wątek mordercy i śledztwa – z całym szacunkiem, ale bardziej wyświechtanego pomysłu ze świecą szukać.
Chciałbym na koniec rzucić jakąś zaletą, wszak czterdzieści minut z Hawthorne'ami nie było aż tak traumatycznym przeżyciem, jednak do głowy nie przychodzi mi nic konkretnego. Bo taki to serial, w którym trudno wskazać dobre strony – niby dramat, ale z płytkimi postaciami, niby kryminał, ale z tandetnymi rozwiązaniami, niby thriller, ale pozbawiony jakiegokolwiek napięcia. Zamiast nich w pamięci po seansie tkwią kiepskie dialogi i dobrzy aktorzy męczący się w złej historii. Gdyby "American Gothic" miał w sobie chociaż szczyptę wyjątkowości, można by go polecić miłośnikom zawiłych intryg. Niczego takiego jednak nie zauważyłem, a serial CBS tym samym wpasował się idealnie w kolejne nijakie lato w ogólnodostępnej telewizji.