"Wrecked" (1×01-02): Spóźnieni rozbitkowie
Bartosz Wieremiej
16 czerwca 2016, 17:33
"Wrecked" nie jest najinteligentniejszą komedią w okolicy. Nie jest nawet serialem, który ze słówkiem "inteligentny" powinien znajdować się w jednym zdaniu czy akapicie. Bywa naprawdę głupio, choć z drugiej strony przygody grupy ocalałych z katastrofy samolotu rozbitków na bezludnej wyspie ktoś może jednak polubić. Spoilery.
"Wrecked" nie jest najinteligentniejszą komedią w okolicy. Nie jest nawet serialem, który ze słówkiem "inteligentny" powinien znajdować się w jednym zdaniu czy akapicie. Bywa naprawdę głupio, choć z drugiej strony przygody grupy ocalałych z katastrofy samolotu rozbitków na bezludnej wyspie ktoś może jednak polubić. Spoilery.
Przy okazji "Wrecked" już nawet dwa lata temu, kiedy zamawiano pilot, w zapowiedziach padały dwa tytuły: "Lost" i "It's Always Sunny in Philadelphia". Komedia TBS jest trochę taką parodią serialu J.J. Abramsa, w której wszelkie aluzje są jasne, a sam projekt sprawia wrażenie spóźnionego. Pomyślcie, "Lost" zakończyło się przeszło sześć lat temu. W tym czasie na tę i inne wyspy z chęcią wysłałoby się całą obsadę niejednego sitcomu…
Również historia, jak powstała ta produkcja, brzmi trochę z innej epoki. Szczególnie jeśli macie serdecznie dość laurek w stylu od zera do sukcesu. "Wrecked" jest serialowym i w ogóle jakikolwiek debiutem dwóch braci: Justina i Jordana Shipleyów. Wzięli się z Kansas, a sam pilot jest pierwszym scenariuszem, jaki gdziekolwiek wysłali. Ktoś ważny w TBS go przeczytał… i tak powstał ten serial. Wspominam o tym tylko dlatego, że do końca nie rozumiem, jakim cudem mogło do tego dojść.
"All Is Not Lost" zaczyna się w samolocie, który, co w tym przypadku jest zrozumiałe, spada. Kiedy już trafimy na tę wyspę, okazuje się, że po pierwsze całość wygląda jakoś znajomo, a po drugie po plaży biega, ratując, kogo popadnie, najprawdziwszy klon Jacka Shepharda. Ów sobowtór zwie się Liam (James Scott) i jest postacią wręcz stworzoną do uratowania wszystkich z wyspy – przez dekadę służył nawet w brytyjskich służbach specjalnych. Bardzo szybko też przejmuje władzę i niedługo potem ginie w głupi sposób, bo przecież komuś na łeb musiał spaść kawałek samolotu. Dopiero jego brak powoduje, że na owym bezludziu robi się ciekawie.
Z kolei w drugim z premierowych odcinków, "Rest in Peace, Callaway Hinkle", nasi bohaterowie pokazują pełnię swoich zdolności. Wątki w zasadzie są dwa, bo sztuczna rozpacz i wyzysk z powodu utraty kija golfowego nie zasługuje na to miano. Po pierwsze, zebranie wszystkich zwłok, które zaczęły wypływać na plażę. Po drugie, rozpoczęto wielkie poszukania zasięgu – przecież nawet na bezludnej wyspie takowy musi być. Ciekawi w sumie, że akurat te dwa tematy chwilowo okazały się tak ważne – choć istnieją jedynie dzięki skrajnym reakcjom poszczególnych postaci.
Bardzo szybko i równie mocno twórcy podkreślają tutaj życiową wadliwość swoich bohaterów, jak np. Danny (Brian Sacca) i Owen (Zach Cregger), a także zwyczajną ich okropność – patrz Todd (Will Greenberg). Trafiają się także jednostki, które bardzo szybko zaczynają przerażać, np. Karen (Brooke Dillman). Nasi rozbitkowie bywają nieudolni, naiwni, próbują trochę oszukiwać. Prędzej czy później wypłynie z tego jakaś ugłaskana puenta – oby nie.
Ten serial liczy chyba na to, że widzowie od razu dorobią się własnych ulubieńców i dzięki temu nawet najgłupsze wątki trafiać będą na podatny grunt. Choć postacie średnio wydają się do tego skłaniać, a znaczna część dowcipów nie bawi, to jedno wypada oddać "Wrecked". Owa sympatia i zainteresowanie są w zasięgu produkcji Shipleyów. Wszystko dlatego, że casting do serialu naprawdę się udał i towarzyszy nam zgraja całkiem sensownych aktorów.
Poza tym jednak większość czasu zajmują nam niezbyt wyszukane dowcipy z penisami, numerami telefonów i wymiocinami, a nasi rozbitkowie co najmniej kilka razy wykazują się zbiorową głupotą. Całość podlano również odrobiną slapsticku, a i dodano drobną nutkę makabry oraz horroru. W efekcie w każdym z odcinków dostajemy parę głupich scen, ze dwie zabawne i z jedną dobrą. Do tych ostatnich zaliczyć można sekwencję snu w części wraku ze zwłokami i ojcem Danny'ego w drugim odcinku. Na marginesie możliwe, że takie właśnie miały być proporcje.
Na koniec warto zaznaczyć, że sama wyspa wygląda raczej ładnie, choć to akurat nie zmienia niczego. "Wrecked" jest po prostu serialem, o którym za bardzo nie wiadomo co powiedzieć. Nie wydaje się aż tak znowu okropny, aby się nad nim specjalnie pastwić, ale do bycia dobrą produkcją sporo mu brakuje. Jest jeszcze jedna rzecz, o jaką powinno się uzupełnić powyższą ocenę: to taki serial, który właśnie ze względu np. na obsadę pewnością komuś się spodoba.