"Animal Kingdom" (1×01-02): Kronika rodzinna
Mateusz Piesowicz
15 czerwca 2016, 19:43
Przerabianie, inspiracje lub bezczelne podróbki filmowych pomysłów na rzecz telewizji trwają w najlepsze i nowy serial TNT, "Animal Kingdom", wpisuje się w ten trend. Z jakim skutkiem? Uwaga na spoilery z dwóch pierwszych odcinków.
Przerabianie, inspiracje lub bezczelne podróbki filmowych pomysłów na rzecz telewizji trwają w najlepsze i nowy serial TNT, "Animal Kingdom", wpisuje się w ten trend. Z jakim skutkiem? Uwaga na spoilery z dwóch pierwszych odcinków.
Za materiał źródłowy serialu posłużył australijski film "Królestwo zwierząt" z 2010 roku (swoją drogą świetny, kto nie widział – polecam), który na potrzeby telewizji zaadoptował Jonathan Lisco ("Halt and Catch Fire"). Zadanie wbrew pozorom nie należało do najłatwiejszych, bo przerobienie dwugodzinnej produkcji na dziesięć odcinków serialu nie mogło ograniczyć się do prostego kopiuj – wklej. Początkowo jednak trudno nie oprzeć się odczuciu déjà vu pomimo przeniesienia akcji do Kalifornii, bo niektóre sceny są lustrzanym odbiciem tych z filmu.
W obydwu przypadkach mamy więc do czynienia z tym samym, mocnym otwarciem, w którym poznajemy Josha "J" Cody'ego (Finn Cole) w momencie, gdy ten siedzi spokojnie obok zmarłej z przedawkowania heroiny matki. Od początku wiadomo więc, że "Animal Kingdom" nie będzie lekką i przyjemną historią, co tylko potwierdzają dalsze wydarzenia. Chłopak trafia bowiem pod opiekę swojej babki zwanej "Smurf" (Ellen Barkin) i reszty rodziny, od której matka starała się trzymać go z dala przez większość życia. I trudno się temu dziwić, bo familia Codych to zbiór indywiduów, z którymi nikt nie chciałby mieć nic wspólnego.
Najprościej rzecz ujmując, trójka rodzeństwa – Craig (Ben Robson), Deran (Jake Weary) i Pope (Shawn Hatosy) – oraz ich przyrodni brat Baz (Scott Speedman), są złodziejami. Przy okazji każdy ma jeszcze dodatkowe grzeszki na sumieniu, poczynając od problemów z narkotykami, poprzez warunkowe zwolnienie z więzienia i kochankę na boku, a kończąc na trudnościach z zaakceptowaniem wiodącej roli matki w przestępczej familii. To ostatnie jest szczególnie ważne, bo to właśnie Smurf jest w tym gronie postacią, która pociąga za sznurki i trzyma swoich synów w ryzach.
Nagłe pojawienie się nowego członka rodziny niekoniecznie jest tu więc wszystkim na rękę, a i młody J z trudem adaptuje się do nowych realiów. To samo można powiedzieć o widzach, którzy początkowo mogą czuć się nieco zagubieni w dużej liczbie postaci i towarzyszących im wątków. Dopiero po rozróżnieniu od siebie braci, zorientowanie się w ich zawiłych relacjach staje się łatwiejsze. Przyznaję, że akurat w tym elemencie przydała się znajomość filmu, bo twórcy serialu nieszczególnie ułatwili oglądającym zadanie, wrzucając ich w sam środek skomplikowanych zależności i starannie ukrywanych kłamstw, niewiele po drodze wyjaśniając. A szkoda, bo "Animal Kingdom" w sporej mierze opiera się właśnie na tych drobiazgach, które nie dla wszystkich muszą być czytelne.
Wgryzienie się w tę historię zajmuje więc chwilę, tym bardziej że nie należy ona do takich, które chwytają widza za gardło od pierwszych sekund i nie puszczają do samego końca. Ale serial TNT potrafi wynagrodzić te niedogodności. O ile nie zdążycie się wcześniej zniechęcić, to im bardziej zagłębicie się w tę opowieść, tym większa szansa, że zostaniecie przez nią pochłonięci. Tutejszy świat ma w gruncie rzeczy całkiem sporo do zaoferowania, a twórcy zadbali o to, by wątki poszczególnych postaci zostały znacznie rozwinięte względem filmowego oryginału.
Od tego zaczynamy wyraźniej odchodzić już w drugim odcinku, poznając coraz więcej sekretów poszczególnych bohaterów i budując sieć powiązań pomiędzy nimi. Jak na porządny dramat o niecodziennej rodzinie przystało, każdy ma tutaj swoje tajemnice i cele, którymi niekoniecznie chce się dzielić z bliskimi. Zwłaszcza, że co jak co, ale zaufanie to u Codych towar deficytowy. Brat nie ufa bratu, matka nie wierzy w zdrowy rozsądek synów (całkiem słusznie zresztą), a J znajduje się na szarym końcu w tym kłamliwym łańcuchu pokarmowym. Niełatwe jest życie z takimi krewnymi, o czym młody chłopak zdoła się jeszcze nieraz przekonać.
Sprawy nie ułatwia też fakt, że wujkowie naszego bohatera, łagodnie rzecz ujmując, nie należą do osób przesadnie sympatycznych. Na pierwszy plan wysuwa się tu zdecydowanie Pope, któremu nie tylko źle z oczu patrzy, ale i zdążył już udowodnić, że opis "niezrównoważony psychicznie" pasuje do niego jak ulał. Najnormalniej z tego grona wygląda Baz, lecz i on ma swoje sekrety, wśród których meksykańska kochanka wcale nie jest tym najbardziej intrygującym. Zbierając zaś wszystkie problemy braci Codych, nie dziw, że staranne zaplanowanie skoku przerasta ich możliwości.
Widać więc, że posada tutejszej głowy rodziny nie jest najłatwiejsza, ale też Janine Cody daleko do typowej matki. Kobieta steruje poczynaniami swoich synów z tylnego siedzenia, spełniając się zarówno w roli kochającej rodzicielki, jak i szefowej grupy przestępczej, co czyni ją tu najciekawszą postacią. Podobnie było zresztą w filmie, gdzie w tej roli brylowała Jacki Weaver (nominowana do Oscara). W serialu zastąpiła ją Ellen Barkin i jeśli miałbym podać jeden powód, dla którego warto "Animal Kingdom" oglądać, to byłaby nim właśnie ona.
Smurf to kobieta o wielu obliczach, z których kilka zdążyliśmy już poznać i każde z nich wypada równie rewelacyjnie. Nieważne, czy akurat widzimy ciepłą i zatroskaną matkę, czy twardą i chłodną kryminalistkę. Ellen Barkin dodaje do tego dawkę ostrego jak brzytwa uroku, dzięki któremu pani Cody w jej wykonaniu zbliża się do wampa i kradnie cały serial dla siebie. Bo niczego nie ujmując męskiej części obsady, pod względem ekranowej charyzmy obok Barkin nawet nie stali.
Wypada więc jeszcze zadać pytanie, czy serialowe "Królestwo zwierząt" może stawać ramię w ramię ze swoim filmowym poprzednikiem. Bo choć produkcja TNT broni się jako rodzinny dramat, to nie ma do zaoferowania niczego szczególnie oryginalnego. Sekrety i kłamstwa wśród bliskich krewnych widzieliśmy już w tylu kombinacjach, że trudno powiedzieć tu coś nowego, a gęsta atmosfera oryginału rozmywa się wraz z kolejnymi wątkami. Niespecjalnie przekonuje mnie również skręcanie w kierunku kina akcji (porównania z "Point Break" nasuwają się same), które pasuje tu jak pięść do nosa.
Z ostatecznymi sądami trzeba się jeszcze wstrzymać, by zobaczyć, jak twórcy dalej poprowadzą tę historię i pewnie to zrobię, bo pierwsze odcinki pozostawiły po sobie wystarczająco dobre wrażenie. Trudno jednak nie zauważyć, że "Animal Kingdom" najlepiej wypada wtedy, gdy trzyma się scenariusza oryginału, a słabiej, gdy próbuje samemu coś opowiedzieć. Po co więc właściwie to wszystko?