"Peaky Blinders" (3×06): Historie rodzinne
Marta Wawrzyn
14 czerwca 2016, 20:03
Mocny sezon "Peaky Blinders" zakończył się w wybuchowy sposób. Finał był dosłownie wypakowany tak akcją, jak i emocjami, nad wszystkim zaś górował wysoki, przystojny i zdesperowany mężczyzna, jak z utworu Nicka Cave'a. Uwaga na finałowe spoilery!
Mocny sezon "Peaky Blinders" zakończył się w wybuchowy sposób. Finał był dosłownie wypakowany tak akcją, jak i emocjami, nad wszystkim zaś górował wysoki, przystojny i zdesperowany mężczyzna, jak z utworu Nicka Cave'a. Uwaga na finałowe spoilery!
Jak w każdej historii gangsterskiej, w "Peaky Blinders" najważniejsza jest rodzina. W tym przypadku rozumiana w najbardziej dosłowny możliwy sposób, jako klan Shelbych, który przeszedł bardzo długą drogę, by znaleźć się na szczycie. Przynajmniej w sensie finansowym, bo o awansie społecznym nie ma nawet mowy. Co bywa irytujące i potrafi zaboleć, ale koniec końców zraniona duma – mimo że jest czynnikiem, który wciąż powraca, przewija się w tle i prowadzi do mniejszych lub większych zawirowań – to najmniejszy z problemów Tommy'ego i jego bliskich. Choć powracający motyw gaf i niezręczności popełnianych przez nich w towarzystwie arystokratów szczerze mnie radował przez cały sezon. Przynajmniej dopóki nie przeradzał się w tragedię, co zwykle niestety działo się bardzo szybko.
Tak było i w finale, kiedy zajęty small talkiem i pozowaniem do zdjęć Tommy spuścił dosłownie na sekundę z oczy małego Charliego – i dzieciak znikł. A my znów zobaczyliśmy naszego ulubionego bossa na krawędzi, gotowego wcielić w życie najbardziej przerażające plany, byle tylko ocalić to, co zostało z rodziny, którą planował założyć z Grace. Ta desperacja, ten autentyczny strach Tommy'ego Shelby'ego napędzał 3. sezon "Peaky Blinders" do tego stopnia, że nawet gdyby wszystko inne zawiodło, wciąż mielibyśmy wspaniały teatr jednego aktora.
Ale nic nie zawiodło, wręcz przeciwnie, ręce wręcz same składały się do oklasków, kiedy kolejne elementy w finale pięknie wskakiwały na swoje miejsce, czyniąc całość jeszcze lepszą i jeszcze bardziej spójną. Przede wszystkim nie zawiodły czarne charaktery, chyba najciekawsze od początku serialu (zwłaszcza jeśli wliczać tu Alfiego Solomonsa, który pojawiał się tylko na chwilę i tylko w bardzo konkretnych celach, a jednak i tak zdołał skraść kilka scen). Przede wszystkim jednak ten sezon należał do księdza z piekła rodem – granego przez Paddy'ego Considine'a ojca Hughesa – który zdołał sobie tyle nagrabić, że jego śmierć musiała być satysfakcjonująca dla widzów.
I była, zwłaszcza że tego strasznego, makabrycznego aktu dokonał Michael – niegdyś ofiara księdza, dziś młodzieniec, który przekracza kolejne granice zła w drodze ku jedynemu możliwemu w tym przypadku przeznaczeniu. Nieważne, jak bardzo ciotka Polly protestuje, nieważne, jak bardzo chce, żeby jej dziecko rąk krwią nie ubrudziło – ona już decyzję podjęła, w momencie kiedy go tutaj sprowadziła. A przemiana chłopaka, jakkolwiek tragiczna by nie była, stała się jednym z najmocniejszych wątków w serialu. Zaś Finn Cole wyrasta na jedną z największych gwiazd "Peaky Blinders". To drugi Cillian Murphy – tak jak grany przez niego bohater to praktycznie już drugi Tommy. Ktoś, kto za chwilę być może będzie w stanie utrzymać rodzinny gang w ryzach.
Sam Tommy może mieć z tym problem, bo desperackie decyzje, które podjął, i niepoparte dowodami oskarżenia, które wysunął, będą mieć konsekwencje. To nie przypadek, że kiedy sezon się rozpoczynał, oglądaliśmy go w otoczeniu bliskich, a kiedy się kończył, został sam jak palec, w wielkim, pustym domu. Te dwa obrazy, mówiące więcej niż tysiące słów, pokazały nam bardzo dobitnie, w jakiej sytuacji jest bohater.
Jego błędów – nie wynikających ze złej woli, tylko z tego, że o kilka razy za dużo stracił grunt pod nogami – nie będzie dało się naprawić za pomocą paru plików banknotów. Wściekła ma prawo być Polly (jak zawsze doskonała Helen McCrory), która – w świetnych zresztą emocjonalnych scenach – omal nie pogrzebała szansy na miłość. Wściekli mają prawo być Arthur (Paul Anderson, niesamowity w tym sezonie) i John (Joe Cole), którzy niepotrzebnie wysadzili w powietrze pociąg z niewinnymi ludźmi. A po akcji z policją trudno wskazać jakiegokolwiek członka rodu Shelbych, który w tym momencie nie ma powodu, aby być wściekłym na Tommy'ego. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy go tak samotnego, jak w momencie kiedy kończy się 3. sezon.
Opuściła go też na swój sposób urocza księżna Tatiana, która okazała się jeszcze większą diablicą, niż można było sądzić. Diablicą z gatunku takich, które w małych dawkach da się lubić, bo tylko dodają pieprzyku. A jak by to było z większą dawką? Tego na szczęście nie dowiemy się ani my, ani Tommy.
Trudno wskazać jakąkolwiek słabą stronę tego sezonu. W sześciu odcinkach zmieszczono świetnie napisaną, spójną historię, w której perfekcyjnie ze sobą spleciono kilka różnych wątków. Nie zabrakło akcji, ale jeszcze ważniejsze okazały się emocje – ogromne, bo Tommy zaznał ogromnego szczęścia, które bardzo szybko przemieniło się w jeszcze większą tragedię. Jego desperacja zaowocowała nie najlepszymi decyzjami i oto jesteśmy razem z nim w pustym domu, gdzie czeka na niego tylko Charlie i pokojówka, która widziała za dużo.
Zostawiamy go więc w nie najlepszym położeniu, ale też nie sposób nie docenić tego, jak ten bohater się zmienił, dorósł, dojrzał. Kiedy mówi do rodziny, że jest tym, czym jest – gangsterem, który żyje z zabijania ludzi – wiemy, że to nie są puste słowa. On rzeczywiście odczuwa ciężar tego, czym zajmuje się na co dzień. Ale też ma świadomość, że niczego nie zmieni, nie zacznie nagle prowadzić nudnego życia – czyli tego, co zamarzyło się ciotce Polly – ani nie wyjedzie do Ameryki, bo tu jest jego dom i jego miejsce. Może tylko patrzeć w przyszłość, a tę w pewnym sensie napisał już sobie sam.
"Peaky Blinders" ma jeszcze zamówione dwa sezony, co oznacza, że przed nami wciąż mnóstwo kozackich przygód i pewnie jeszcze więcej emocji. A wszystko to w pięknej, stylowej oprawie i przy dźwiękach charakterystycznej muzyki. Czego chcieć więcej?