"Gra o tron" (6×08): Cisza przed burzą
Nikodem Pankowiak
13 czerwca 2016, 21:18
Najnowszy odcinek "Gry o tron" to naprawdę tytułowa cisza przed burzą. Emocji tu mniej, tempo akcji też trochę siadło, na szczęście mimo to wciąż da się wyłuskać kilka pozytywów. Spoilery.
Najnowszy odcinek "Gry o tron" to naprawdę tytułowa cisza przed burzą. Emocji tu mniej, tempo akcji też trochę siadło, na szczęście mimo to wciąż da się wyłuskać kilka pozytywów. Spoilery.
Już sam tytuł odcinka – "No One" – wskazywał na to, że wreszcie rozwiąże się w nim wątek Aryi. Tak też się stało, ale jego zakończenie przyjąłem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony nie mógłbym znieść, gdybyśmy za rok znów obserwowali Aryę szkoloną do tego, by zabijać. Z drugiej, jeśli ostatecznie zdała ona sobie sprawę z tego, kim jest i zawsze będzie, na co nam ta trwająca niemal dwa sezony historia? Mam wrażenie, że jeszcze rok temu twórcy chcieli podążać ścieżką wytyczoną przez Martina, ale później zdali sobie sprawę, że prowadzi ona donikąd. Ostatecznie jednak cieszę się, że młoda Starkówna postanowiła wrócić do Westeros. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dzięki temu nie zobaczymy już więcej XXX – chyba żadna postać nie obrzydła mi na przestrzeni sezonów tak bardzo, jak ten stylizowany na Jezusa zabójca. Wyrazy uznania należą się twórcom za scenę pościgu po ulicach Braavos – była dynamiczna i świetnie zmontowana. Zdecydowanie brakowało takich scen w tym sezonie.
Brakowało też momentów, w których Cersei potrafiłaby pokazać, że wciąż ma siłę i potrafi robić coś więcej, niż tylko gadać. W tym tygodniu postawiła wreszcie sprawę jasno – woli przemoc niż kolejne upokorzenie. Do przemocy rzeczywiście dochodzi, ale w jej obronie staje Góra, która wygląda i zachowuje się, jakby był niezniszczalny. Wreszcie poznaliśmy pełnię jego możliwości i już wiemy, dlaczego Wielki Wróbel nakłonił Tommena do zakazania próby walki. Młody król totalnie odsunął się od matki, co może powodować, że na koniec sezonu dojdzie do konfrontacji między nimi. To mogłoby być co naprawdę interesującego, bo przecież jeszcze sezon temu nikt nie pomyślałby, że Cersei mogłaby otwarcie stanąć przeciwko swojemu synowi. A chyba powinna, bo nawet pijaczyna Robert i socjopata Joffrey byli dla Królewskiej Przystani lepszymi władcami niż Tommen.
Z Westeros jest trochę tak, jak z wyspą z "Zagubionych" – niby wielkie, ale wszyscy co chwilę na siebie wpadają. Tak było i w tym odcinku, gdy Ogar natknął się na grupę pod przywództwem dawno niewidzianego Berica Dondarriona. Oczywiście zanim do tego doszło Clegane musiał zrobić użytek z zabranej tydzień temu siekiery i rozłupać wnętrzności kilku typkom. Dla fanów krwi i flaków, których w tym sezonie mieliśmy wyjątkowo mało jak na standardy "Gry o tron", mogła to być udana scena, ale chyba wprowadzono ją tylko po to, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, co Ogar potrafi i jak bardzo jest wciąż niebezpieczny. Sporo czarnego humoru miała w sobie scena, podczas której on i Beric licytowali się, kto ma wymierzyć sprawiedliwość pojmanym mordercom – panowie stanowią naprawdę niezły duet i może faktycznie byłoby dobrze, gdyby choć przez chwilę podróżowali razem. Zwłaszcza że Dondarrion wspomniał o tym, że teraz jego grupa ma cel, a ja zastanawiam się, czy to faktycznie on jest jej liderem czy może znajduje się nad nim ktoś jeszcze. Niektórzy z Was pewnie wiedzą, kogo mam na myśli.
Chyba najlepiej w całym odcinku wypadł wątek Riverrun. I to nie dlatego, że doczekaliśmy się wielkiej bitwy o zamek – twórcy postanowili rozegrać tę sprawę inaczej. Pewnie niektórzy będą rozczarowani, że zamek został poddany bez ani jednego szczęknięcia miecza czy wystrzału z łuku. Na ten moment faktycznie nie widać, jakie konsekwencje w przyszłości może przynieść ta historia, bo jedynie Lannisterowie zyskali kolejny zamek. Brienne nic nie zyskała podczas swojej wyprawy, Blackfish okazał się kolejnym trzecioplanowym bohaterem, którego trzeba szybko zabić, a Jamie po wypełnieniu swojej misji zapewne zaraz wróci do Królewskiej Przystani. Riverrun zniknie z ekranu pewnie równie szybko, co się pojawiło, a my będziemy mogli zastanawiać się, na co to wszystko. No chyba że Jon Snow po zwycięstwie nad armią Ramsaya postanowi pójść za ciosem, ale to chyba mało prawdopodobne.
Mimo tych moich narzekań i widocznych wad całego wątku Dorzecza, warto było się tam przenieść, choćby po to, żeby zobaczyć wspólną scenę Brienne i Jamiego – pierwszą od czasów 4. sezonu. Mogliśmy zobaczyć, że między tą dwójką jest prawdziwa chemia. Nie taka mogąca zaprowadzić ich do łóżka, w końcu Jamie woli blondynki, które są z nim spokrewnione. Raczej wyraźnie widać tutaj nić porozumienia między ludźmi, którzy odczuwają wobec siebie sympatię, bo znajdują oboje w podobnej sytuacji – żadne z nich tak naprawdę nie ma do końca kontroli nad własnym życiem. Brienne związana jest przysięgą daną dawno już zmarłej Catelyn, a Lannister zobowiązaniami wobec króla i własnego rodu. Świetnie wypadła także scena jego negocjacji z Edmurem, dzięki którym udało mu się zdobyć zamek rodu Tullych. Okazało się, że obaj panowie byliby w stanie zrobić wszystko dla swoich bliskich, ale w tym odcinku udowodnić musiał to tylko Edmur, który stracił honor, ale zachował głowę swoją i swojego małego synka.
Totalnie rozczarowany jestem za to tym, co mogliśmy zobaczyć w Meereen. Miasto stanęło w płomieniach i trwa jego wielkie oblężenie, a twórcy poświęcają temu jedną króciutką scenę? To chyba jakieś żarty. Rozumiem, że ogromną część budżetu poszła zapewne na wielką bitwę, którą zobaczymy w kolejnym odcinku, ale jeśli już decydujesz się na pokazanie jakiejś batalistycznej sceny, rób to trochę dłużej niż przez 10 sekund. W innym wypadku jest to jedynie kpina z widzów, a już zwłaszcza, jeśli kilka minut poświęcasz na scenę, gdzie Tyrion, Robak i Missandei opowiadają sobie "kawały". Oczywiście istnieje szansa, że jeszcze bitwę zobaczymy (choć raczej w finale sezonu), ale mam wrażenie, że gdy znów odwiedzimy Meereen, będzie już po wszystkim. Sam atak Panów na miasto wydaje mi się dość naciągany – kilka tygodni temu Tyrion zawarł przecież z nimi rozejm i wyglądało na to, że wszystko funkcjonuje prawidłowo, a tu nagle bunt. Jedyny plus scen w tym mieście to bardzo krótki występ Daenerys – Emilia Clarke zaliczyła chyba występ swojego życia. Im mniej jej w tym sezonie, tym lepiej.
A za tydzień wreszcie wrócimy na Północ, gdzie dzieją się najciekawsze rzeczy w tym sezonie i zobaczymy to, na co wszyscy tak długo czekali. Zbliża się wielka, zapowiadana od miesięcy bitwa. Pytanie tylko, czy zapowiedzi o rozmachu oddają rzeczywistość…