"Lady Dynamite", czyli chaos kontrolowany
Mateusz Piesowicz
2 czerwca 2016, 21:02
Mamy dopiero czerwiec, ale z dużym prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że najdziwniejsza serialowa premiera tego roku już za nami. Netfliksowa "Lady Dynamite" z hukiem wyważa drzwi standardowej telewizyjnej komedii, pędząc w sobie tylko znane rejony. Niewielkie spoilery.
Mamy dopiero czerwiec, ale z dużym prawdopodobieństwem mogę stwierdzić, że najdziwniejsza serialowa premiera tego roku już za nami. Netfliksowa "Lady Dynamite" z hukiem wyważa drzwi standardowej telewizyjnej komedii, pędząc w sobie tylko znane rejony. Niewielkie spoilery.
Debiutująca niedawno na Netfliksie "Lady Dynamite" jest produkcją tak różną od wszystkiego, co oferują współczesne seriale, że mam naprawdę duży problem, by w sensowny sposób ją opisać. Zacznę więc może od samego pomysłu, który wziął się z życia amerykańskiej stand-uperki i aktorki Marii Bamford, grającej tu pewną wersję samej siebie. Kolejna autotematyczna komedia z komikiem w roli głównej? Nie do końca. Choć "Lady Dynamite" czerpie wiele elementów z biografii Bamford (w tym ten najważniejszy, o którym za moment), to trudno ją porównać choćby do "Louiego" czy "Seinfelda".
Przede wszystkim, choć Maria Bamford gra tu główną rolę, to twórcami serialu są Pam Brady ("South Park") i Mitch Hurwitz ("Arrested Development"). To już wystarczający sygnał ostrzegawczy, by nie spodziewać się tu typowej opowieści. I rzeczywiście, od pierwszych sekund "Lady Dynamite" atakuje nas serią tak surrealistycznych scen, że trudno się połapać w tym szaleństwie. Nie ma mowy o spokojnym wprowadzeniu, poznaniu bohaterki czy ironicznym humorze opartym na dialogach. Akcja pędzi w zawrotnym tempie, zewsząd atakują nas wściekle pastelowe kolory, kolejne sceny nijak nie składają się w logiczną całość, a w samym centrum tego zwariowanego huraganu znajduje się ona – Maria Bamford.
Ten początek jest swego rodzaju kwintesencją "Lady Dynamite" i samej Bamford – osoby na tyle specyficznej, że absolutnie mnie nie zdziwi, jeśli po paru minutach zrezygnujecie z dalszego oglądania. Nie będę ukrywał, że sam miałem taką chęć, która przewijała się na zmianę z coraz bardziej natrętnym pytaniem: "Co ja właściwie oglądam?". Odpowiedź, o ile można w ogóle o niej mówić, przyszła dopiero po pewnym czasie, którego potrzebowałem, by wgryźć się w to, kim właściwie jest Maria Bamford.
W tym miejscu trzeba dokonać pewnego rozgraniczenia. Otóż serialowa Maria Bamford nie jest stuprocentowym odzwierciedleniem prawdziwej osoby, a raczej swego rodzaju mieszanką rzeczywistości ze scenicznymi wcieleniami aktorki. Wystarczy rzucić okiem na dowolny występ Bamford, by przekonać się, jak odległy jest on od kanonów stand-upu. To artystka, która do swojej komedii wprowadza elementy surrealizmu (pomaga jej w tym fantastyczna praca głosem), ale skupia się na całkiem poważnych tematach, nie wyłączając różnego rodzaju lęków i depresji. Dodatkowej siły tym występom dodaje totalna szczerość względem publiki, bo Maria nie boi się otwarcie mówić o swojej przeszłości i własnych problemach (cierpi na zaburzenia dwubiegunowe).
Właśnie te ostatnie są elementem, który w największym stopniu wpłynął na to, jak wygląda "Lady Dynamite". Serialowa Maria również zajmuje się stand-upem i aktorstwem (głównie w koszmarnych reklamach najdziwniejszych rzeczy pod słońcem), ale towarzyszące jej zaburzenia psychiczne miały i nadal mają olbrzymi wpływ na jej życie, które przez to jest tak dalekie od normalności, jak to tylko możliwe. Komików z depresją i nie radzących sobie z życiem śmieszków już przerabialiśmy, ale wierzcie mi, takiego przypadku jeszcze nie było.
Specyfika "Lady Dynamite" bierze się jednak nie tylko z głównej bohaterki. Jej rozchwiana osobowość została we wręcz niesamowity sposób przeniesiona na samą strukturę serialu, który miesza przeróżne elementy w taki sposób, jakby maczał w nim palce jakiś szalony montażysta. Zmieniające się linie czasowe, metatekstowe odniesienia, burzenie czwartej ściany (choć w tym przypadku trzeba mówić raczej o zmiataniu jej z powierzchni ziemi), wplatanie fragmentów skeczy, reklam, tudzież innych niezliczonych atrakcji – teoretycznie wszystko to już gdzieś widzieliśmy, ale nie w takiej ilości i tempie. Sprawia to wrażenie kompletnego chaosu, ale gdy już zdołamy sobie choć w pewnym stopniu wszystko uporządkować, dostrzeżemy wyraźną metodę w tym szaleństwie.
Mam na myśli sposób, w jaki forma serialu przekłada się na jego treść. Mieszanie ze sobą tylu elementów nie jest normalne, podobnie jak daleka od normalności jest Maria. Nic więc dziwnego, że jej świat wygląda zupełnie inaczej, niż ten za oknem. Nie zrozumcie mnie jednak źle, to nie są słowa krytyki. Bo "Lady Dynamite" nie próbuje naprawić swojej bohaterki – on ją przyjmuje z otwartymi ramionami oraz całym bagażem doświadczeń i szaleństw, które ze sobą niesie. Maria Bamford (serialowa) jest osobą, której telewizja jeszcze nie widziała i chwała twórcom za to, że pozwalają jej być sobą. Dzięki temu widzowie mogą cieszyć się zwariowaną wizją, która otrzymała idealne odzwierciedlenie na małym ekranie.
Ma to jednak również swoje wady, wśród których na pierwszy plan wysuwa się zdecydowanie scenariuszowy rozgardiasz. Jasne, że to element konwencji, ale jak już wspominałem, nie zdziwię się, jeśli wielu widzów ta forma skutecznie zrazi. Wprawdzie twórcy próbują wprowadzić jako taki porządek, m.in. za pomocą oddzielenia różnych linii czasowych, ale nie zmienia to faktu, że "Lady Dynamite" jest serialem zwyczajnie trudnym w odbiorze, a przez to bardzo, ale to bardzo niszowym, który z pewnością nie przebije się do głównego nurtu.
A szkoda, bo ta historia, gdy już uda się ją okiełznać, jest wprost fantastyczna. Rozgrywana na trzech płaszczyznach czasowych (przed kryzysem psychicznym bohaterki, w trakcie i po, czyli w teraźniejszości) opowieść o szalonej, a jednak na swój sposób zwykłej kobiecie podbiła moje serce i na pewno przez jakiś czas go nie opuści. Atrakcji tu tyle, że wymienienie choćby części z nich zajęłoby połowę tego tekstu, ale dzięki temu każdy powinien tu znaleźć coś dla siebie. Świetnie wypadły choćby autotematyczne fragmenty wyśmiewające show-biznes i różne jego przejawy (nie wspominając o tłumie znanych twarzy, często naśmiewających się z samych siebie), ale twórcy nie unikają praktycznie żadnego tematu, więc sporo miejsca poświęca się też związkom czy relacjom rodzinnym. Wszystko oczywiście w kompletnie zwariowanym, surrealistycznym stylu.
Największą siłą "Lady Dynamite" pozostaje jednak jej bohaterka, którą w trakcie całego sezonu poznajemy z każdej możliwej strony, a zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że po pewnym czasie zaczynamy ją rozumieć. Maria Bamford ma mnóstwo twarzy, choć nie wszystkie są widoczne dla świata zewnętrznego i to właśnie te ukryte są najbardziej fascynujące. Ich odkrywanie przypadnie do gustu pewnie tylko nielicznym i nie będzie w tym nic dziwnego, ale szczerze nakłaniam, by przynajmniej spróbować. Bo wbrew kończącym każdy odcinek słowom piosenki, twórcy serialu doskonale wiedzą, co robią.