"Once Upon a Time" (5×22-23): Błędne koło
Bartosz Wieremiej
18 maja 2016, 12:03
Dwa ostatnie odcinki 5. sezonu przez większość czasu nudziły i denerwowały – często jednocześnie. Kilkukrotnie też cała historia zboczyła w raczej głupawe rejony. Jednak kiedy już wszystko się skończyło, okazało się, że co najmniej kilka rzeczy za jakiś czas może sprawić frajdę… i pewnie jak zwykle jej nie sprawi. Spoilery.
Dwa ostatnie odcinki 5. sezonu przez większość czasu nudziły i denerwowały – często jednocześnie. Kilkukrotnie też cała historia zboczyła w raczej głupawe rejony. Jednak kiedy już wszystko się skończyło, okazało się, że co najmniej kilka rzeczy za jakiś czas może sprawić frajdę… i pewnie jak zwykle jej nie sprawi. Spoilery.
Oglądanie "Once Upon a Time" od dłuższego czasu przypomina błędne koło. W ruch ów okrągły przedmiot wprawia początkowe rozczarowanie. Potem dzieje się kilka ciekawych rzeczy, pojawiają się nowe postacie, a człowiek zaczyna się łudzić, że z kolejnej opowieści jeszcze coś będzie. Następnie wszystko trafia szlag, wydarzenia nie mają sensu, poszczególne sceny się nie kleją, a postacie zachowują się, delikatnie mówiąc, dziwacznie. Ostatecznie doświadczenie kończy się tak, jak się zaczęło – ogromnym zawodem – a cała sekwencja po prostu się powtarza. Cóż, witamy w Storybrooke… w miasteczku żywiącym się nadzieją widzów.
Kończące 5. sezon odcinki zatytułowane "Only You" i "An Untold Story" stanowią właśnie dopełnienie tego błędnego koła. Wpadamy tutaj do kolejnej krainy – nieopowiedzianych historii lub jakoś tak. Poznajemy nowych bohaterów: Jekylla (Hank Harris) i Hyde'a (Sam Witwer), a także spotykamy starych znajomych, jak np. ulubioną królową wszystkich (w wersji współczesnej i nieocenzurowanej) oraz pewną stereotypową personę o chińskich korzeniach i z niechlujnie przyklejonym zarostem. Obserwujemy kolejną porażkę Rumplestiltskina (Robert Carlyle), zwiedzamy Nowy Jork, a na deser serwuje się nam Killiana (Colin O'Donoghue) i Zelenę (Rebecca Mader) w jednej klatce. Całość na papierze brzmi nieźle, tylko że przez większość czasu finałowe odcinki męczą i rozczarowują, i denerwują, i martwą, a na koniec jeszcze zostawiają człowieka w stanie kompletnego wyczerpania.
Głównym powodem wydaje się to, że chyba scenarzystom po drodze nieco pomieszały się priorytety. Jeżeli ktokolwiek liczył, że na koniec sezonu akcja skupi się na smutku Reginy (Lana Parrilla) po stracie ukochanego lub na niespodziewanej wyprawie w niezwiedzane dotychczas rejony, albo na Rumplu i próbach uratowania Belle oraz polowaniu na wszystkich, którzy mu się sprzeciwiają, to niestety się pomylił. Centralnym punktem obu odcinków okazał się strzelający focha nastolatek, który postanowił uciec z domu i rozprawić się z całą tą okropną magią. Normalnie jeszcze trochę tej walki z tym paskudnym okultyzmem, a byłby z niego całkiem niezły kandydat na wolontariusza w czasie Światowych Dni Młodzieży. To właśnie jego idiotyczne postanowienie wprawiło w ruch większość wydarzeń tak w "Only You", jak i w "An Untold Story", a piszącego te słowa owo zamiłowanie scenarzystów do nastoletniego spleenu przyprawiło o kilka kolejnych siwych włosów.
Nie da się ukryć, że nie jestem fanem Henry'ego (Jared S. Gilmore). No dobrze, nie cierpię dzieciaka, ale też w czasie oglądania tych dwóch odcinków zacząłem tęsknić za chwilami, kiedy nad rozterki emocjonalne ów denerwujący małolat preferował colę i frytki. Tym bardziej że za każdym razem, gdy twórcy mają coś napisać dla tej postaci, efekty są w najlepszym wypadku opłakane. Nie tylko w finałowych odcinkach jego motywacje wydają się bliskie temu, co parę lat wcześniej praktykował niejaki Greg, ale też z jakiegoś powodu nagle wszyscy bohaterowie zaczynają głupieć w jego pobliżu.
I nie mam na myśli podejmowania przez nich durnych decyzji. Akurat te większość jego rodziny praktykuje od lat i jakoś nikt się nie czepia. Problemem jest chociażby to, że aby Henry mógł dać upust tej swojej histerii, obiekt jego uczuć, czyli Violet (Olivia Steele Falconer), na dwie godziny sprowadzono do poziomu przytakującego przedmiotu potulnie wędrującego pół kroku za swoim pryszczatym wybrankiem. Wiwat, równouprawnienie…
Fakt, że aż taki nacisk położono na jego problemy emocjonalne, spowodował również, iż trochę zawiodły te elementy, które miały wybrzmieć bardzo mocno, jak Hyde i Jekyll, ale też przede wszystkim jak smutek i dylematy Reginy. Mimo że akurat tym ostatnim poświęcono stosunkowo dużo czasu, były one zaledwie uzupełnieniem poszukiwań wiadomego dzieciaka. Nie pomogło także, że niezwykle cenna mikstura Jekylla znalazła się w rękach bohaterów bez większego niż zwykle wysiłku.
W efekcie sama już konfrontacja Reginy i Złej Królowej zdawała się niedostatecznie spektakularna. Szokujące było również to, że owo oczyszczenie panny Mills ze zła rozpoczęło się od niezrozumiałej i durnej próby morderstwa. Durnej, ponieważ po pierwsze wiedźmy i czarownice już wcześniej potrafiły przetrwać przejście w stan sproszkowany. Po drugie można było naszą wspaniałą władczynię na stałe pozbawić magii przy pomocy znalezionego przez dzieciaka kielicha, po czym wysłać na jakąś pustynię albo po prostu na południe.
Równocześnie pomimo tego wszystkiego, co właśnie napisałem, zdaje sobie sprawę, że finałowe odcinki dostarczyły kilku rzeczy, które zapewnią, iż z owego zaklętego kręgu pełnego rozczarowania trudno się będzie wyrwać. Przede wszystkim owa kraina nieopowiedzianych historii wyglądała pięknie – może tam kiedyś wrócimy. Ponadto z Sama Witwera był całkiem przyzwoity pan Hyde, a nowe źródło magii napędzające Storybrooke może mieć jakieś konsekwencje. Również zderzenie Złej Królowej z nowojorskimi korkami może przynieść wiele ciekawych momentów, a i to, że na koniec powrócono do w zasadzie rodzinnego konfliktu, (niestety) ma trochę potencjału.
Po nieudanym finale, jak i bardzo rozczarowującym jako całość 5. sezonie "Once Upon a Time", trudno mieć jakiekolwiek złudzenia. Zarazem nie sposób jesienią nie powrócić do mieściny w stanie Maine – nawet tylko po to, aby sprawdzić, co wymyślili nowy przybysze i starzy znajomi. Mówiłem: błędne koło.