"The Big Bang Theory" (9×24): Zwykłe spotkania
Bartosz Wieremiej
14 maja 2016, 20:03
Kończący 9. serię odcinek "The Convergence Convergence" niczym nie zaskoczył i nie zadziwił. Momentami oczywiście bawił, a gościnne występy stanowiły przyjemny dodatek. Całość jednak nie sprawiała wrażenia, że jest prawdziwym finałem sezonu, i chyba to w tym rozczarowującym doświadczeniu boli najbardziej. Spoilery.
Kończący 9. serię odcinek "The Convergence Convergence" niczym nie zaskoczył i nie zadziwił. Momentami oczywiście bawił, a gościnne występy stanowiły przyjemny dodatek. Całość jednak nie sprawiała wrażenia, że jest prawdziwym finałem sezonu, i chyba to w tym rozczarowującym doświadczeniu boli najbardziej. Spoilery.
Ostatnie kilka miesięcy z sitcomem CBS nazwać można typowymi. Z jednej strony "The Big Bang Theory" miało swoje momenty – szczególnie "The Opening Night Excitation" pozostawiło po sobie dobre wrażenie. Z drugiej, serial Chucka Lorre'a zawiódł najmocniej w zasadzie w najważniejszym momencie, czyli przy okazji 200. odcinka. Nawet po tych kilkunastu tygodniach pierwsza myśl, jaka wpada do głowy po rzuceniu hasła "9. sezon", to niestety "The Celebration Experimentation". Także ostatnie tygodnie należały do raczej anemicznych.
"The Convergence Convergence" ma więcej wspólnego z najsłabszymi momentami ostatnich miesięcy niż z tymi najlepszymi. Najjaśniejszym punktem są tu, co pewnie zrozumiałe, gościnne występy. Do obecnej już tydzień temu Christine Baranski jako Beverly Hofstadter dołączyli Laurie Metcalf w roli Mary Cooper oraz Judd Hirsch, który po raz pierwszy wcielił się w ojca Leonarda – Alfreda Hofstadtera. Kolejne spotkanie dwóch matek bardzo cieszyło, ale i tak od początku znacznie mocniej zastanawiała inna rzecz. Kto bardziej spowszedniał w rolach serialowych ojców: Judd Hirsch czy John Noble? Zresztą obaj w ostatnich latach mieli również okazję grać bardzo dojrzałych synów…
Wracając do samego finału, akcja zaczyna się kilka godzin po zakończeniu ubiegłotygodniowego "The Line Substitution Solution", a przez te 20 minut w zasadzie kontynuowane są dwa znane nam już wątki. Pierwszy to organizowany specjalnie dla rodziny i przyjaciół kolejny ślub Penny (Kaley Cuoco) i Leonarda (Johnny Galecki). Drugi to rozwinięcie żartu dotyczącego ewentualnego zainteresowania wojska tworzonym przez bohaterów prototypem systemu nawigacji. Najzwyczajniej w świecie Howard (Simon Helberg) zalicza nieco paranoiczny epizodzik po tym, jak otrzymał maila od Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Tak, było nawet o "E.T.".
I zawodzi szczególnie ta pierwsza historia. Po prostu na samą imprezę przyjdzie nam jeszcze poczekać, a to, co zobaczyliśmy, wydawało się w najlepszym wypadku niedokończone i pozbawione jakiejkolwiek istotnej puenty lub ważnego celu. Wszyscy goście jeszcze się nie zjechali, dotarliśmy raptem do etapu kolacji przed imprezą, a potencjalna wspólna noc Mary i Alfreda za bardzo nie miała jak tutaj wybrzmieć. Jasne, świetnie było zobaczyć interakcje rodziców naszych bohaterów – taki spin-off z Hofstadterami dziejący się przed samym ich rozwodem obejrzałbym z przyjemnością – ale w żadnym momencie nie wydawało się to wystarczające. Może gdybyśmy dłużej znali Alfreda i częściej obserwowali jego interakcje z Beverly, byłoby inaczej.
Jednak największą słabością finałowego odcinka jest to, że w proponowanych przygotowaniach do uroczystego odnowienia przysięgi małżeńskiej nie było choćby odrobiny napięcia. Nie dano nam nawet najdrobniejszego powodu, aby oczekiwać na tę imprezę. Ponadto nikt z głównych bohaterów nie wybiera się w kosmos lub na badania w odległe miejsce; nie rusza w podróż, nie ląduje z kimś w łóżku po pijaku – by tak wspomnieć część rzeczy, jakie zaserwowano nam w poprzednich finałach. Szkoda, że nie spróbowano skontrastować tego niedoboru wydarzeń istotnych dla głównych bohaterów w pierwszym wątku jakąś przygodą reszty ekipy. Gdyby tak np. zainteresowanie armii i paranoja Howarda doprowadziły porwaniem Raja (Kunal Nayyar), przynajmniej coś by się działo… i na jakiś czas byłby spokój z Koothrappalim. Same plusy.
Spekulacje zostawmy jednak na boku, bo nie zmienią one faktu, że na koniec sezonu otrzymaliśmy po prostu zwykły i całkiem przeciętny odcinek. Normalne spotkanie ze znanymi nam od dawna bohaterami, które dostarczyło może dwóch wybuchów śmiechu i solidnej porcji rozczarowania. W każdym innym tygodniu dałoby się to zaakceptować – do tego przecież przyzwyczaiło nas "The Big Bang Theory" w ostatnich latach. Tym razem jednak chciało się czegoś więcej niż dziwnego śmiechu Penny na koniec i potencjalnie ciekawej rodzicielskiej pary w sam raz na ponurą jesień.