Pazurkiem po ekranie #122: Klimatyczne straszenie
Marta Wawrzyn
13 maja 2016, 12:33
FOX pokazał mi "Outcasta", a w "Penny Dreadful" zaskoczył mnie Drakula, przypadkiem więc zrobił się całkiem straszny tydzień. A oprócz tego będzie o "Dolinie Krzemowej", "Veepie", "Outlanderze", "The Grinder" i oczywiście o "Żonie idealnej" raz jeszcze. Spoilery!
FOX pokazał mi "Outcasta", a w "Penny Dreadful" zaskoczył mnie Drakula, przypadkiem więc zrobił się całkiem straszny tydzień. A oprócz tego będzie o "Dolinie Krzemowej", "Veepie", "Outlanderze", "The Grinder" i oczywiście o "Żonie idealnej" raz jeszcze. Spoilery!
Ten tydzień rozpoczął się w warszawskim Multikinie, gdzie FOX prezentował przedpremierowo serial "Outcast: Opętanie", a zakończył podróżą na południe Polski z "Penny Dreadful" na ekranie. Byłam więc straszona na różne sposoby i, o dziwo, podobało mi się. Przede wszystkim pozytywnie zaskoczył mnie "Outcast" Roberta Kirkmana. Nie było co prawda aż tak przerażająco i krwawo, jak sugerowali ci, którzy widzieli pilota już wcześniej – obejrzyjcie w kinie pierwszy odcinek "The Knick", to zobaczycie, co to znaczy "krwawo"! – ale niewątpliwie to, co mi pokazano, było po prostu bardzo dobre.
"Outcast" nie jest żadnym kolejnym "Damienem", to produkt bardzo wysokiej jakości pod każdym względem. Świetnie zrealizowany, znakomicie zagrany, z klimatyczną czołówką i solidnym scenariuszem. Patrick Fugit – do tej pory pojawiający się raczej na drugim planie – nie ma problemu z udźwignięciem głównej roli, a gęsta atmosfera zostaje z widzem na dłużej. Bo rzecz się dzieje w małomiasteczkowej Ameryce, pośród lasów, w wielkich domach stojących pośrodku niczego. W takim miejscu, gdzie chodzenie co niedziela do kościoła jest normą, a kiedy dziecko zdradza objawy "opętania", woła się po pastora. Serial i przeraża, i wciąga, i przede wszystkim zachwyca klimatem. O czym więcej będziemy pisać już niedługo. Na razie mogę zdradzić, że FOX planuje udostępnić przedpremierowo pierwszy odcinek w internecie.
Takie klimaty dzisiaj w kinie. #outcast
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika marta wawrzyn (@pazurkiem)
Tymczasem w "Penny Dreadful" Drakula pokazał swoją twarz i pewnie to źle o mnie świadczy – ale naprawdę mnie zaskoczył. Choć w sumie można przecież było się spodziewać, że dr Alexander Sweet wcale taki słodziutki nie będzie. W końcu wiemy nie od dziś, że panna Vanessa Ives nie ma szczęścia do facetów. Nie mogłoby więc być tak, że oto nagle spodobał jej się skromny zoolog, prowadzący w każdą środę wykłady – czasem o skorpionach, czasem o lemurach z Madagaskaru, a czasem o innych niekochanych stworzonkach. To byłoby takie zwyczajne, a zwyczajność zdecydowanie Vanessy nie dotyczy.
W 2. odcinku nowego sezonu wkradło się niestety trochę chaosu. Wątek amerykański, który tydzień temu zachwycił mnie tym, jak bardzo pasował do całości, choć przecież utrzymany był w zupełnie innym klimacie, tym razem okazał się mało porywający. Zwłaszcza kiedy do gry weszła naga wiedźma. Płaczącego Victora Frankensteina mam już szczerze dość, za to zemsta Doriana i Lily na dżentelmenach umilających sobie życie oglądaniem zarzynania młodych dziewcząt była przepyszna. Uwielbiam tę parę i nie miałabym nic przeciwko temu, żeby za chwilę stworzyli całą armię ślicznych mścicielek. Na wypadek gdyby komuś jeszcze było mało feminizmu w "Penny Dreadful".
W "Outlanderze" byliśmy świadkami wielkiego powrotu i znów z zachwytem patrzyłam, jak facet, który przed chwilą był Frankiem Randallem, przemienia się w Black Jacka. Brytyjski kapitan pojawił się niczym barbarzyńca w królewskim ogrodzie i z jednej strony porządnie wystraszył Claire – która miała powody, by myśleć, że Jamie rzuci się na niego z szablą, nie zważając na okoliczności – a z drugiej został upokorzony przez francuskiego króla. W każdej scenie Tobias Menzies błyszczał, pozostaje więc tylko się cieszyć, że wyrok na niego został odroczony.
Choć do tej nowej, francuskiej odsłony "Outlandera" zdążyłam już przywyknąć i kostiumy cieszą mnie troszkę mniej niż na początku – w końcu czerwonej sukni Claire przebić się chyba nie da – muszę przyznać, że szalenie dużo przyjemności sprawiało mi patrzenie na Jamiego w eleganckiej, dostosowanej do francuskiego dworu wersji ubrania z kiltem. Perfekcja pod każdym względem.
Wśród porannych wiadomości o kasowaniu seriali znalazła się informacja o końcu "The Grinder". To żadne zaskoczenie, oglądalność była fatalna, a i pod względem jakości trochę brakowało do najlepszych. Grinder wygrał w tym tygodniu więc po raz ostatni, a następnie spoczął, zaś nam na osłodę pozostaje myśl, że Rob Lowe na pewno długo bez pracy nie pozostanie.
W "Dolinie Krzemowej" zaserwowano akcję rodem z "Ocean's Eleven", w której dokładnie wszystko poszło na opak. Tak jak w poprzednich sezonach, serial stawia na tysiąc twistów, co z jednej strony niesamowicie bawi – biedny, biedny Richard! – a z drugiej pozostawia lekkie uczucie niedosytu. Bo nie miałabym nic przeciwko temu, żeby chłopcy tak konspirowali jeszcze choć przez jeden odcinek. Tymczasem skończyło się jak zawsze – szybko i boleśnie. Ale oczywiście do samego odcinka nic nie mam, wręcz przeciwnie, uważam, że był rewelacyjny, a końcówka to wręcz komediowe mistrzostwo świata.
W "Veepie" dla odmiany mieliśmy aferę twitterową – bardzo podobne rzeczy przydarzały się polskim politykom, zanim rozgryźli, jak się wysyła DM-y na Twitterze – która zakończyła się nadwerężeniem stosunków z Chinami i pognębieniem biednego Mike'a. Zwycięstwo w Nevadzie troszkę się przybliżyło (choć to pewnie zmyłka), Orzeł wylądował w piwnicy, a John Slattery znowu skradł kilka scen Julii Louis-Dreyfus. Ach, i obrażono brytyjską królową.
Odcinek "Eagle" pisał co prawda Amerykanin Steve Koren, ale jestem prawie pewna, że za tym pomysłem stali jego brytyjscy szefowie. Bo "Veep", jak wiadomo, polega na tym, że wyspiarze natrząsają się z amerykańskiej polityki i dostają za to dolary. Od czasu do czasu mogą zakpić z własnego kraju i za to również dostają dolary. Żyć, nie umierać.
Opadł kurz po finale "Żony idealnej", CBS myśli o spin-offie serialu z Diane Lockhart w roli głównej, a ja muszę wreszcie znaleźć czas, żeby obejrzeć ten finał o jakiejś ludzkiej porze – nie o 8. rano! – z winem w ręku. Nie sądzę, żebym miała przestać zachwycać się końcówką i zgrzytać zębami przy scenach z Willem. Ale chciałabym znaleźć chwilę, żeby zadumać się nad tym, co spotkało na końcu Alicię.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!