"New Girl" (5×21-22): Dwa wesela i kradzież
Mateusz Piesowicz
12 maja 2016, 20:03
Finałowe odcinki piątego sezonu "New Girl" z całych sił starały się czymś nas zadziwić, ale śluby w sitcomach to temat tak wyeksploatowany, że o zaskoczeniu nie mogło być mowy. Pomimo tego zakończenie wypadło nieźle, choć niektóre jego elementy niekoniecznie dobrze wróżą na przyszłość. Spoilery.
Finałowe odcinki piątego sezonu "New Girl" z całych sił starały się czymś nas zadziwić, ale śluby w sitcomach to temat tak wyeksploatowany, że o zaskoczeniu nie mogło być mowy. Pomimo tego zakończenie wypadło nieźle, choć niektóre jego elementy niekoniecznie dobrze wróżą na przyszłość. Spoilery.
Na początku sezonu przewidywałem, że ten rok z Jess i resztą może być naszym ostatnim w ich towarzystwie, co dość szybko musiałem odszczekać, bo FOX już miesiąc temu przedłużył serial. Jak widać mierne, ale stabilne ratingi są wystarczającym powodem na telewizyjną długowieczność. Nie będę z tym przesadnie dyskutować, bo "New Girl", w przeciwieństwie do większości komediowej konkurencji, jest gwarancją w miarę przyzwoitego poziomu. Tak też można opisać cały zakończony właśnie sezon.
Finał, a właściwie dwa ostatnie odcinki, bo od jakiegoś czasu serwowano nam podwójną dawkę na tydzień, był oczywisty. Przez cały sezon krążyliśmy w mniejszym i większym stopniu wokół Cece i Schmidta, więc zwieńczenie wszystkiego ich wielkim dniem było jasne jak słońce. Choć niewątpliwie zrobiono wiele, by różnił się on innych tego typu serialowych wydarzeń, to ostatecznie otrzymaliśmy zestaw standardowych elementów, wśród których nie mogło zabraknąć kłopotów na dzień przed, "niespodziewanego" pojawienia się matki panny młodej i spóźnienia pana młodego. To ostatnie zamieniło się zresztą w całkowitą nieobecność, ratując tę imprezę od zupełnej schematyczności.
Muszę przyznać, że zamknięcie Schmidta na pokładzie uziemionego samolotu do Portland na czas jego własnego ślubu było naprawdę fajnym zagraniem. Pozwoliło wyjść nieco poza schemat, no i zobaczyć w gruncie rzeczy bardzo sympatyczne wesele z tabletem w głównej roli. Wiadomo jednak, że pewnych rzeczy nie da się obejść, więc właściwa ceremonia musiała się odbyć i tu znów punkt dla twórców, bo kameralny hindusko-żydowski ślub był odpowiedni w każdym elemencie. A gdy już zaczęto tańczyć horę, trudno było się nie uśmiechnąć.
Ten uśmiech pewnie nadal gościłby na mojej twarzy, gdyby nie dwa drobne szczegóły – Jess i Nick. Tak, wiem, że ta dwójka musi być razem i że po setkach zwrotów akcji w końcu do tego dojdzie, ale czy absolutnie koniecznym było wracać do tego akurat teraz? Nie mam jakichś szczególnych obiekcji w stosunku do tej pary (choć wśród wielu widzów nie cieszą się oni popularnością), jednak piąty sezon niewątpliwie należał do Cece i Schmidta, więc odbieranie im ich momentu w ostatniej chwili zakrawa na zwyczajną kradzież. Kolejny rozdział przydługiej historii pt. "Nick + Jess" pasował tu jak pięść do nosa i jak bym się nie starał go wytłumaczyć, nie da się ukryć, że zepsuł przyjemność płynącą z finału.
Sprawił też, że na nowy sezon czekam ze znacznie mniejszym entuzjazmem. Perspektywa kolejnych odcinków zabawy w kotka i myszkę, tym razem jeszcze dodatkowo w towarzystwie Reagan (już potwierdzono powrót Megan Fox), niezbyt mi się uśmiecha i wcale nie chodzi o to, że wiemy, jak to się musi skończyć. To wszystko już po prostu było, a Nick i Jess chyba nie tylko dla mnie stracili jakąś iskrę, która sprawiała, że mimo wszystko się im kibicowało. Teraz ten związek jest już raczej nieuchronnym wydarzeniem, do którego, mam nadzieję, dojdzie jak najszybciej.
Lepiej dla całego serialu, by tak się stało, bo "New Girl" potrzebuje wszystkich swoich bohaterów w wysokiej formie, by znów wybić się ponad przeciętność. Widać to po tym sezonie, który niestety przez większość czasu po prostu mijał, nie wzbudzając większych emocji. Zdecydowanie wyróżnił się w nim Winston, niejednokrotnie ratując kolejne odcinki od zupełnej mierności (nie inaczej było w finale, gdzie kradł niemal każdą scenę), dawali radę Schmidt i Cece, choć nie wiadomo, co będzie z nimi dalej, wszak znany sitcomowy fakt mówi, że ślub może pogrążyć nawet najsympatyczniejsze pary. Reszta, a więc Nick, Jess i chwilowo zastępująca ją Reagan wypadli jednak poniżej średniej.
Nowy stary chłopak Jess czy podchody Nicka do Reagan miały swoje momenty, ale znów wracamy do nieuniknionego – świadomość, że ta para musi być razem, zabija jakąkolwiek nieprzewidywalność ich wątków. Tymczasowość ich związków miała rację bytu wcześniej, ale teraz jest tylko irytującym wypełniaczem czasu, który można by spożytkować na coś innego. Jak przed sezonem obawiałem się, że "New Girl" bez Jess znacznie straci na jakości, tak teraz uważam, że traci jeszcze więcej z nią i Nickiem nieustannie mijającymi się i wodzącymi za sobą tęsknym wzrokiem.
A tu przecież ciągle jest potencjał na coś więcej. Wystarczy zerknąć na finałowe odcinki i te momenty, w których uczucia schodziły na dalszy plan, by zauważyć, że między bohaterami nadal jest chemia. Nieprzypadkowo mimo ślubnej zawieruchy najbardziej w pamięci zapada kolejna odsłona pijackiej gry w "Prawdziwego Amerykanina", tym razem w wersji z pierwszymi damami w rolach głównych. Pozytywny chaos był wyróżnikiem "New Girl" w najlepszych latach tego serialu i oby udało się do niego wrócić na stałe, a nie tylko epizodycznie.