Serialowa alternatywa: "The A Word"
Mateusz Piesowicz
11 maja 2016, 21:32
Oto Joe. Joe ma pięć lat, pogodne usposobienie i coś, co pozwala polubić go od pierwszego poznania. Ma również całkiem normalną, choć niepozbawioną problemów rodzinę, a także pewną przypadłość, z którą jego najbliżsi nie bardzo potrafią sobie poradzić.
Oto Joe. Joe ma pięć lat, pogodne usposobienie i coś, co pozwala polubić go od pierwszego poznania. Ma również całkiem normalną, choć niepozbawioną problemów rodzinę, a także pewną przypadłość, z którą jego najbliżsi nie bardzo potrafią sobie poradzić.
Autyzm, czy też raczej złożone zaburzenie rozwoju, to pojęcie tak szerokie i ciągle niezbadane, że trudno stawiać na jego temat jakiekolwiek jednoznaczne sądy. Nie można nawet być w pełni przekonanym, czy opisując go, powinno się używać słowa "choroba". Dlatego będę go tutaj unikał, bo nie ma potrzeby wdawać się w takie szczegóły. Nie o nie zresztą chodziło również twórcom opartego na izraelskim formacie miniserialu "The A Word", którzy podeszli do tematu z ostrożnością, ale i odpowiednią dozą empatii. Finalny efekt jest więcej niż zadowalający.
O tym, że serial nie będzie kolejnym banalnym dramatem obyczajowym, informuje nas już świetna pierwsza scena. Wędrujące samotnie pustą drogą dziecko podśpiewujące słowa piosenki, której dźwięki towarzyszą mu w wielkich, niebieskich słuchawkach, to widok na tyle niecodzienny, że od razu chce się poznać jego historię. Ta jest bardzo prosta i skomplikowana jednocześnie, podobnie jak całe "The A Word".
Dzieckiem jest pięcioletni Joe (Max Vento), który na pierwszy rzut oka niczym specjalnym się nie wyróżnia na tle swoich rówieśników. Poza faktem, że nie rozstaje się ze słuchawkami, łatwo zapamiętuje słowa piosenek i koniecznie musi zamknąć za sobą każde napotkane drzwi, zachowuje się dość typowo. A że jest nieśmiały i nieco wycofany? Pięciolatkowi można to wybaczyć. Tak przynajmniej wydają się myśleć jego rodzice, Alison (znana z "Grantchester" Morven Christie) i Paul (Lee Ingleby), którzy nerwowo reagują nawet na najdrobniejszą wzmiankę o swoim synu. Szybko jednak wychodzi na jaw, że pod płaszczykiem pozorów skrywają oni pewne obawy.
"The A Word" nie bawi się w długie podchody i w szybkim tempie dochodzi do swojego kluczowego punktu, a więc diagnozy zawierającej w sobie tytułowe "słowo na A". I od tego momentu zaczyna się właściwa historia, której centralnym punktem jest Joe, ale głównymi bohaterami stają się jego najbliżsi. Konfrontowanie się z problemem dotyczącym dziecka nie jest oczywiście niczym nowym, ale natura autyzmu pozwoliła twórcom na uniknięcie przesadnej schematyczności. Nie ma tu wielkich słów i litrów wylanych łez, które zastępują raczej wątpliwości i zwyczajna niepewność. Bo czy z Joe naprawdę jest coś nie w porządku?
To pytanie będzie się pojawiać wielokrotnie, a odpowiedź nigdy nie będzie oczywista. Tak jak nieoczywisty, a przez co trudny do zaakceptowania, jest sam autyzm. "The A Word" skupia się w głównej mierze właśnie na problemie niezrozumienia natury tego zaburzenia, który skutkuje niewłaściwym podejściem, a w ostateczności wyrządzaniem większych szkód mimo dobrych chęci.
Twórca serialu, Peter Bowker, w przeszłości pracował z dziećmi ze specjalnymi potrzebami, można więc przypuszczać, że pewne informacje czerpał z własnego doświadczenia. Widać to na ekranie, bo "The A Word" sprawia wrażenie autentycznej historii, w dodatku opowiadanej z ogromnym wyczuciem. Tematyka sprawia, że łatwo byłoby tu popaść w sentymentalizm i przesadę, ale scenariusz, choć całkiem nie unika mielizn, stara się je omijać szerokim łukiem.
Nie znaczy to jednak, że próba rzeczowego spojrzenia na autyzm wyprała serial z emocji. Wręcz przeciwnie, sytuacji prowokujących do głębszego przeżywania losu bohaterów jest tu pod dostatkiem, dzięki czemu z pewnością zdążycie się do nich przywiązać. Tym bardziej, że to postaci na tyle dobrze napisane, że łatwo wejść w ich skórę. Weźmy choćby dziadka Joego, Maurice'a (Christopher Eccleston na dziadka może za bardzo nie wygląda, ale spisuje się jak zawsze świetnie), który swoje prostolinijne poglądy na życie przekłada również na wnuka. Trudno go ganić za próbę prostego rozwiązania problemu – Joe jest chory, więc trzeba go wyleczyć.
To tylko jeden z przykładów niezrozumienia, jakich w "The A Word" jest więcej. Dzięki nim serial staje się swoistym przewodnikiem po nieznanym świecie, w którym początkowo proste ścieżki wikłają się w skomplikowaną sieć. Oczywiście nie można go traktować jako jedynego prawdziwego obrazu autyzmu, tak jak nie ma dwójki identycznych osób z tym zaburzeniem. Produkcja BBC nie daje odpowiedzi na stawiane przez siebie pytania, bo one po prostu nie istnieją. "The A Word" stara się to przekazać, uświadomiwszy nie tylko swoich bohaterów, ale również widzów.
Całość ma tylko sześć odcinków i pomimo wad (a tych kilka się znajdzie, zwłaszcza jeśli wgłębilibyśmy się w wątki osobiste poszczególnych bohaterów), stanowi świetny przykład telewizji łączącej ambitne plany z pierwszorzędnym wykonaniem. Aktorsko wypada wręcz znakomicie, a sześcioletni Max Vento w roli Joego momentami potrafi przyćmić swoich dorosłych partnerów. Bywa wzruszająco, bywa zabawnie, dla zainteresowanych poszukiwaniem polskich akcentów w serialach również się coś znajdzie, a wszystkiemu towarzyszy sporo świetnej muzyki. Przede wszystkim jednak bije z tej produkcji ciepło i proste człowieczeństwo, pozwalające odnaleźć inne "słowo na A" – akceptację.
***
Za dwa tygodnie przeniesiemy się do Danii i zagłębimy w tamtejszym światku finansjery i zbrodni. Wszystko to w towarzystwie serialu "Follow the Money" (w oryginale "Bedrag").