Seryjnie oglądając #57: Precyzja, wstyd i aluzje
Andrzej Mandel
6 maja 2016, 21:32
Jeżeli jeszcze nie oglądacie "The Americans", to powinniście zacząć. To, co Weisberg i Fields nam serwują, jest bowiem na najwyższym poziomie. A na tym serialu nie kończą się dobre rzeczy w tym tygodniu. Uważajcie na drobne spoilery z "The Americans" i "The Blacklist".
Jeżeli jeszcze nie oglądacie "The Americans", to powinniście zacząć. To, co Weisberg i Fields nam serwują, jest bowiem na najwyższym poziomie. A na tym serialu nie kończą się dobre rzeczy w tym tygodniu. Uważajcie na drobne spoilery z "The Americans" i "The Blacklist".
Za każdym razem, kiedy pomyślę sobie, że Weisberg i spółka już nie dadzą rady przebić tego, co zrobili wcześniej, oni radośnie i bezwzględnie, niczym Armia Czerwona, przekraczają kolejną granicę. "The Americans" to bowiem serial tak precyzyjnie skonstruowany, że aby go lepiej rozumieć zaczynam cofać się do poprzednich sezonów, sprawdzać odniesienia i dogrzebywać się ukrytych znaczeń. Zapewne doszukam się dokładnie tych, których w rzeczywistości nikt nie miał na myśli, ale na tym właśnie polega interpretacja.
Nim jednak uprzyjemniłem sobie wieczór odcinkiem "The Americans", musiałem przebrnąć przez pozostałe dni tygodnia. Najpierw, po dłuższym czasie wzbraniania się przed tym, skorzystałem z uroków znanego serwisu streamingowego i jego podpowiedzi. Co prawda przy filmach, ale algorytm doboru pozycji jest całkiem porządny, a windowsowa aplikacja poza ignorowaniem napisów nie ma większych wad (sic!), więc "tylko jeden" film zamienił się w trzy i licho trafiło plan nadrobienia paru zaległości. Wiem, wstyd.
Wstyd, to swoją drogą, powinno być Nathanowi Fillionowi, że nie oglądając się na fanów "Castle" podpisał jednak kontrakt na kolejny sezon. Chociaż nie, bardziej wstyd powinno być stacji i obecnym showru(i)nnerom, którzy wpadli na pomysł usunięcia Stany Katic z serialu. Nie mówiąc już o koszmarnym marnotrawstwie Jewel Staite, która w ostatnim odcinku gościła na ekranie łącznie może ze dwie minuty. A skoro już mieliśmy "Firefly" w "Castle", to można było to zrobić naprawdę porządnie. Zgodzicie się ze mną?
Hitem tygodnia jest oczywiście "The Americans" z odcinkiem, który równie dobrze mógł być finałem sezonu albo serialu. Przy tym, choć był wyładowany po brzegi emocjami i wydarzeniami (i tylko jeden trup!), nie dawało się tego odczuć aż do momentu, w którym zaczynało się analizować, co się na ekranie działo. A było tego trochę, od milczącego początku (rewelacyjnie nakręcone i zagrane, swoją drogą), poprzez krótką i znaczącą rozmowę Gabriela z Claudią oraz mocną reprymendę udzieloną Paige przez matkę, aż po kolejne mocne zakończenie.
Pozostanę na chwilę przy rozmowie Gabriela z Claudią (choćby dla Margo Martindale), bo moim zdaniem w znaczący sposób podkreśla ona różnice w mentalności między starym a nowym pokoleniem ludzi KGB. Zarówno Elizabeth, jak i Philip mogą bowiem pozwolić sobie na "luksus" przejmowania się życiem swoich agentów i mieć też pewność, że o nich dbają ich oficerowie prowadzący. To coś, na co nie mogło sobie pozwolić pokolenie, którego młodość przypadła na czas Wielkiej Czystki. Opowieść Gabriela znacząco uwidacznia nam, że w ZSRR też zachodziły zmiany. I to na lepsze, cokolwiek o ZSRR myślimy. Co oznacza, wbrew twierdzeniom (eks)agenta Gaada, że to wciąż tacy sami ludzie jak my.
I punkt za celną uwagę Elisabeth o EST. To faktycznie "takie amerykańskie".
Najciekawszym obecnie wątkiem jest jednak oczywiście wątek Paige. Zarówno ochrzan, jaki zebrała od matki, jak i ostatnia scena dobrze zarysowują potencjał, jaki tkwi w tej postaci. Weisberg i Fields tak to ustawili, że mogą rozwinąć jej postać niemal w każdym kierunku, a nam pozostaje tylko czekać i pewnie podziwiać. Swoją drogą, to, co przytrafiło się Paige, to najstraszniejszy koniec dzieciństwa, jaki mogę sobie wyobrazić. Gdzieś w głowie tej dziewczyny musi tkwić myśl, że przecież rodzice mogą dostać rozkaz "rozwiązania problemu", jeżeli zacznie nawalać.
Tak, "The Americans" to już serial wybitny.
W dobrą stronę poszło też "The Blacklist", które trzecim z rzędu odcinkiem zadowoliło moje rosnące wymagania. Duża w tym zasługa Famke Janssen, która udowodniła, że w ewentualnym spin-offie może tkwić potencjał, nawet jeżeli jedyne, co przychodzi na myśl scenarzystom, to żeńska wersja Reda. Reddington znów zachwycił opanowaniem i umiejętnością przewidywania, a jego "aluzje", że chce porozmawiać, były tym razem naprawdę ciężkie.
Interesująco rozwija się też postać Toma – wątek, który był przez wiele odcinków koszmarny (szczególnie gdy Tom i Liz byli blisko siebie), teraz zaczyna być samograjem. Cóż, domniemana śmierć Liz/Maszy najwyraźniej wyszła niektórym na dobre…
A co Was zachwyciło w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i zaglądajcie do nas na Twittera. Do zobaczenia za tydzień!