Pazurkiem po ekranie #121: Nauka pisania
Marta Wawrzyn
5 maja 2016, 22:03
Podczas gdy w USA wiele seriali zbliża się do końca – w tym nieuchronnego końca, jak "Żona idealna" – w Krakowie wydarzenia toczą się własnym torem. Jest czas, żeby usiąść przy kawie, obejrzeć w spokoju brytyjskie piloty na wielkim ekranie i posłuchać, co mają do powiedzenia ci, którzy pisaniem seriali parają się na co dzień. Tradycyjnie uwaga na spoilery, zwłaszcza z "Żony idealnej".
Podczas gdy w USA wiele seriali zbliża się do końca – w tym nieuchronnego końca, jak "Żona idealna" – w Krakowie wydarzenia toczą się własnym torem. Jest czas, żeby usiąść przy kawie, obejrzeć w spokoju brytyjskie piloty na wielkim ekranie i posłuchać, co mają do powiedzenia ci, którzy pisaniem seriali parają się na co dzień. Tradycyjnie uwaga na spoilery, zwłaszcza z "Żony idealnej".
W tym tygodniu seriale przyjechały do Krakowa, za sprawą festiwalu Off Camera. W kinach można było oglądać m.in. "Piratów" czy "Wersal", a w podziemiach Arteteki rozgościła się ekipa Canal+, która ogłosiła, że będzie stawiać na seriale i uczyć Polaków pisania scenariuszy. Plan jest taki, że na antenie stacji wypuszczane będą dwa ambitniejsze polskie seriale rocznie, a na pierwszy ogień pójdzie "Belfer" z Maciejem Stuhrem.
O projekcie Canal+ Series Lab. realizowanym razem ze Szkołą Wajdy poczytacie tutaj. To cykl warsztatów scenariuszowych, w których możecie wziąć udział, jeśli jesteście profesjonalnymi scenarzystami i przejdziecie proces rekrutacji. Przy czym bycie profesjonalnym scenarzystą oznacza tutaj tylko tyle, że trzeba mieć napisany scenariusz, niekoniecznie zrealizowany. Warto zerknąć, bo to ciekawy projekt, a do tego bardzo, ale to bardzo potrzebny. Bo jeśli polskim serialom czegoś brakuje, to właśnie porządnych scenariuszy.
Wśród atrakcji Off Camera znalazł się też masterclass z Dannym Brocklehurstem, scenarzystą brytyjskiego "Shameless", "Ordinary Lies" czy "The Five", które będzie w czerwcu w Canal+. Znacie tego pana? Ja oczywiście też go nie kojarzyłam, podobnie jak większość festiwalowej publiki, a mimo to był w stanie skupiać na sobie uwagę przez dwie godziny, opowiadając przez cały czas o swojej pracy. Wiecie na przykład, czemu Frank Gallagher z "Shameless" posługuje się wyszukanym językiem? Bo tak wymyślił Danny i ekipa jego scenarzystów, wychodząc z założenia, że ludzie z marginesu społecznego też mogą być elokwentni, jeśli sensownie się to uzasadni. A Amerykanie potem to zapożyczyli.
Krakowska publiczność dowiedziała się, że serialu nie pisze się tak jak książki i że to, co działa na papierze, nie zawsze wypada dobrze na ekranie. To nie taka prosta sprawa wszystko ze sobą zgrać, a poza tym scenarzyści to też ludzie i czasem dopada ich zwyczajna niemoc twórcza, akurat kiedy szybko trzeba coś skończyć. Danny powiedział nam również, że to praca, która czyni człowieka samotnym, bo przez większość czasu siedzisz i piszesz. Niby nic nowego ani odkrywczego, ale wierzcie mi, co innego takie rzeczy "wiedzieć", a co innego usłyszeć to w formie świetnie opowiedzianych anegdot od kogoś, dla kogo pisanie seriali stanowi codzienność. To fantastyczna sprawa i jeśli kiedyś będziecie mieć okazję wybrać się na tego typu panel, korzystajcie. Zwłaszcza że akurat na to konkretne wydarzenie na Off Camera wpuszczano wszystkich chętnych i wbrew pozorom nie były ich tysiące.
Off Camera, Kraków, teraz. Ten pan to scenarzysta #TheFive, serial będzie w canal+ w czerwcu.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika marta wawrzyn (@pazurkiem)
Tymczasem na mniejszym ekranie opuszcza nas "Żona idealna". Co ciekawe, odcinek z werdyktem w tytule nie zawierał werdyktu, zawierał bardzo złośliwy cliffhanger. Próbowaliśmy na Serialowej rozgryźć, jak ta historia się skończy, i doszliśmy do wniosku, że nie mamy bladego pojęcia. Niby wiele wskazuje na to, że Peter może być winny – ale wcale nie musi. A nawet jeśli jest, możliwe, że jednak nie zostanie skazany. A jeśli zostanie, Alicia wcale nie musi z powrotem wrócić do roli "dobrej żony", odwiedzającej co tydzień męża i broniącej go w mediach.
Tam jest tysiąc różnych możliwości, a to, że "Żona idealna" potrafi w jednym odcinku zmieścić kilka dużych twistów, bynajmniej nie pomaga rozgryźć zakończenia. Julianna Margulies obiecuje, że albo ten finał pokochamy, albo go znienawidzimy, i na to właśnie liczę. Bo choć ostatnie odcinki z pewnością nie są złe, mój problem polega na tym, że nie kocham ich ani nie nienawidzę. Oglądam je z przyjemnością, dostrzegając czasem przebłyski dawnej wyśmienitej formy, ale niestety bez większych emocji. Oby z finałem było inaczej.
Więcej emocji wzbudza choćby "Outlander", który zaprezentował w tym tygodniu jedną z ciekawszych oficjalnych kolacji, jakie kiedykolwiek widziałam. Gdyby nie to, że wszyscy byli wypomadowani i wciśnięci w satynowe wdzianka najwyższej jakości, niejeden z widzów mógłby pomyśleć, że to prawie jak imprezy rodzinne, w których sam uczestniczy. Niezręczne rozmowy, złośliwości przy stole, dziewczę krzyczące gdzieś za ścianą z nie do końca określonego powodu i regularna bijatyka rozpoczęta z absurdalnego powodu. Prawie jak polskie wesele.
Znów bardzo dobrze wypadła scena seksu, który po raz kolejny spełnił ważną rolę w małżeńskiej komunikacji Fraserów. Nie wiem, jak "Outlander" to robi, ale chyba jeszcze żaden serial nie miał takiego wyczucia co do rozbieranych scen. Wiadomo, że Starz to kablówka premium i że to samo dałoby się pewnie przekazać, gdyby aktorzy byli ubrani. Ale skoro już ich rozbieramy, niech to czemuś służy. W tym przypadku tak jest i brawa za to.
Najbardziej niepotrzebną scenę seksu zobaczyliśmy w tym tygodniu w "Dolinie Krzemowej". Naprawdę nie wiem, co scenarzystom komedii HBO strzeliło do głowy i jak cel przyświecał zestawieniu końskiej kopulacji, pokazanej bez żadnej cenzury, z lekcją ekonomii, której nowy CEO Pied Piper udzielał Richardowi. Protestowała już nawet PETA i naprawdę się nie dziwię. Po tym, co się działo na planie "Luck", HBO mogłoby nieco ostrożniej podchodzić do pracy z końmi.
Za to znów świetnie wypadł "Veep", który przecież też lubi czasem sięgnąć po koszarowy humor, a jednak dokładnie wie, gdzie leżą granice. Wyborczy dylemat pod tytułem "Fuck Selina Meyer" czy "Fuck, Selina Meyer!" jest zabawny. Dwa kopulujące konie zabawne nie są. Co powiedziawszy, uciekam zagłębić się w kolorowym świecie "Jane the Virgin", która śmieszy bez fucków, końskiego seksu i całego tego "premium".
Chwalenie "The Americans" pozostawię jak zwykle Andrzejowi, ale nie mogę nie napisać jednej rzeczy: po dzisiejszym odcinku uważam, że jest to serial nie dobry, nie bardzo dobry, a wręcz wybitny. Taki, który można śmiało stawiać w jednym rzędzie z "Mad Men" albo "Breaking Bad". Bardzo proszę oglądać.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!